FREEJACK. To science fiction da ci dużo frajdy
Na dokładkę zmysłowa Rene Russo, kolejna gwiazda tamtych lat. Dodajmy do tego futurystyczną oprawę, intrygujący pomysł wyjściowy i wyjdzie nam wyjątkowo ciekawy koktajl. Freejack to nieco zakurzony już film science fiction z 1992, który warto sobie przypomnieć.
Jak zapewne spostrzegliście, w moim fantastycznym cyklu umieszczam zarówno te dobre, jak i nieco gorsze filmy. Wszystkie jednak muszą spełniać jeden warunek – nieść interesujące, wyróżniające się przesłanie, wpisujące się w tradycje gatunku science fiction, lub też mieć osobliwe wyróżniki stylistyczne, które zapewniły filmowi przetrwanie. Freejack wpisuje się w tę regułę, ponieważ pozwolił mi się zapoznać z pomysłem, którego wcześniej w science fiction nie uświadczyłem. Co nie zmienia faktu, że film zasługuje na wytknięcie mu kilku znaczących błędów, świadczących o jego ubogim warsztacie.
Akcja filmu rozgrywa się na początku w 1991, by ostatecznie rozwinąć się w 2009. Alex Furlong (Emilio Estevez), kierowca rajdowy, na sekundy przed śmiertelnym wypadkiem bolidu, zostaje przeniesiony do przyszłości. Jego ocalałe, zdrowe, młode ciało ma zostać sprzedane na użytek bogacza (Anthony Hopkins), który chce przeszczepić swoją jaźń. Jako tzw. „wyrwany” (freejack) Alex musi uciekać przez dystopijny Nowy Jork, gdyż po piętach depcze mu bezwzględny łowca nagród (Mick Jagger). Głównemu bohaterowi pomaga Julie (Rene Russo), starsza o osiemnaście lat, choć wciąż urokliwa dawna miłość.
Scenariusz filmu jest luźną adaptacją książki Nieśmiertelność na zamówienie z 1959, autorstwa jednego z mistrzów science fiction, Roberta Sheckleya. Największym wyróżnikiem tej historii jest koncepcja, wedle której wysoko postawione, majętne osoby z przyszłości mogą „zamawiać” sobie nieśmiertelność poprzez zlecanie kradzieży ciał znacznie młodszych i znacznie zdrowszych od siebie osobników. Przykre jest jednak to, że ten oryginalny, pobudzający wyobraźnię pomysł nie znalazł dogodnej dla siebie oprawy, pozwalającej na lepsze jego zakorzenienie w głowach widowni.
Osobliwe aktorskie połączenie, które zastosował w filmie reżyser Geoff Murphy nie do końca się sprawdziło. Estevez gra na swoim równym, przeciętnym poziomie, sprowadzając rolę Alexa Furlonga do błyszczenia estetyką młodzieńczej twarzy oraz udawaniu zagubienia w dystopijnym świecie. Aktor podkreślał później w wywiadach, że miał pretensję do reżysera o to, że postawił bardziej na akcję, skracając sceny z jego udziałem. Choć bardzo dobrze patrzy się na Rene Russo, dodającej swojej postaci typowej dla siebie klasy, to jednak nie czuć między odgrywaną przez nią Julie i Alexem niezbędnego napięcia. Tak jakby prócz wzrostu dzieliło aktorów znacznie więcej.
Najgorzej jednak wypada Mick Jagger, który swego scenicznego talentu i charakterystycznej dzikości nie zdołał wnieść do roli czarnego charakteru. Ewidentnie widać, że wewnętrzne zwierzę, które w nim siedzi, nie radzi sobie po zamknięciu w klatce schematu, przez co jego gra wypada wyjątkowo sztucznie. Co ciekawe, casting do Freejack zbiegł się z wielką trasą koncertową The Rolling Stones promującą nowy album, dlatego nie można powiedzieć, by Jagger podjął się pracy przy filmie z nudów.
Paradoksalnie najciekawiej wypada ten, który pozornie najmniej do filmu pasuje i którego najmniej widać na ekranie. To także ten, który najbardziej był rozczarowany efektem końcowym zarówno swej roli, jak i dzieła. Ciekawy sposób obrali twórcy na wykorzystanie talentu teatralnego Anthony’ego Hopkinsa. Jego postać pojawia się tylko na ekranie telebimu, podczas rozmowy z innymi postaciami. Więcej czasu dostaje jedynie w finale, w którym w bardzo niewymuszony, swobodny sposób wykłada przed bohaterami iście emocjonalną motywację, jaką się kierował. To ciekawa rola, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że aktor nie ma wielu doświadczeń z czysto gatunkowym science fiction (na swój sposób echem tej roli jest postać odgrywana przez niego w serialu Westworld).
Po pierwszej wersji filmu producenci byli tak niezadowoleni z efektu końcowego, że kazali reżyserowi przerobić aż czterdzieści procent materiału, tak by znalazło się w nim więcej humoru i scen z udziałem kluczowych postaci. Cięcia siłą rzeczy przesunęły datę premiery filmu, który pierwotnie miał wejść do kin rok wcześniej. Poważnie brzmiące zmiany nie przełożyły się jednak na końcową jakość. Freejack jest pozszywany z lepszych i gorszych elementów. W filmie drażnią nielogiczności i brak konsekwencji, widocznej choćby w prezentacji sposobu ubierania się osób w 2009, który niemal niczym nie różni się od tego z 1991. Po macoszemu film podchodzi także do bardzo interesującego wątku, mianowicie związku Alexa i Julie, którzy pomimo znaczącej różnicy wieku znajdują w 2009 roku uzasadnienie dla kontynuowania swojej relacji. Oprawa wizualna z kolei nie stoi na wysokim poziomie, co przekłada się na wrażenie „tekturowości” świata przedstawionego.
Geoff Murphy z pewnością ma zmysł futurystyczny, udowodnił to bowiem chociażby filmem The Quiet Earth (do którego jeszcze w fantastycznym cyklu wrócę). W wypadku Freejacka poniósł jednak realizacyjną porażkę. Wytrwali fani science fiction powinni jednak znaleźć w filmie trochę bezpretensjonalnej frajdy. Niesione dynamiczną muzyką sceny akcji potrafią niejednokrotnie porwać. Dość też powiedzieć, że pomimo faktu, iż film nie został doceniony przez krytyków oraz poniósł sromotną porażkę w kinach, w 1993 roku był nominowany do nagrody Saturna w kategorii “najlepszy film science fiction”. Bierze się to z tego, że, jak już powiedziałem wcześniej, spełnia jeden z warunków wartego uwagi SF – realizuje bardzo ciekawą koncepcję. Stawia pytania zarówno o trwałość naszej świadomości, jak i naszą nad nią władzę. I choćby dla tych przemyśleń warto się z nim zapoznać.
Tekst z archiwum Film.org.pl