FREE GUY. Uwolnij swojego wewnętrznego NPCka!
Dla osób mniej wtajemniczonych w terminologię gier komputerowych, takich jak ja: NPC to non-playable character, czyli postać, którą gracz nie może sterować. Tego typu jednostek może być w danej grze bardzo wiele – czasem są jedynie tłem, a niekiedy wnoszą coś do fabuły. Guy (Ryan Reynolds), główny bohater Free Guy Shawna Levy’ego, to zdecydowanie przykład postaci stanowiącej jedynie tło w grze online zatytułowanej Free City. Jego rzeczywistość to prawdziwy dzień świstaka – wstać, kupić kawę, pójść do pracy w banku. Ale co by się stało, gdyby ten konkretny NPC zyskał świadomość i stał się autonomiczną jednostką? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Free Guy.
W świecie współczesnej technologii AI, czyli sztuczna inteligencja, oraz ML, czyli uczenie maszynowe stanowią dwie bodaj najprężniej rozwijające się dziedziny – a na pewno stały się swoistą obsesją technologicznych gigantów. I choć zagadnienia te nie są w świecie kina niczym nowym, Free Guy podejmuje temat w interesujący sposób. W iście “trumanshowowskim” duchu całkowicie przezroczysta (no, może poza szalenie przystojnym fizys) postać zaczyna zastanawiać się nad sensem swojego istnienia, a przyczynkiem do tych rozważań staje się – niespodzianka! – tajemnicza kobieta. Uzbrojona, piękna i niebezpieczna Molotov Girl (niezbyt charyzmatyczna Jodie Comer), w istocie będąca współtwórczynią kodu stanowiącego podstawę Free City, zawraca Guyowi w głowie i otwiera mu oczy na cyfrową rzeczywistość, w której egzystują. Kobieta z początku jednak świadomości, że za przystojnym awatarem Guya nie stoi żaden gracz, a… algorytm.
Moment, w którym Guy zyskuje świadomość, staje się też początkiem jego prawdziwej przygody. Będąc absolutnie początkującą postacią, musi zbierać punkty doświadczenia, by tak zaawansowana bohaterka jak Molotov Girl w ogóle chciała poświęcać mu czas. I właśnie wtedy ujawnia się subwersywny charakter Free Guy, bowiem Guy, dotąd NPC w grze polegającej głównie na przemocy i rozboju, postanawia stać się pełnoprawnym bohaterem… czyniąc dobro. Szybko spotyka się to z zainteresowaniem mediów i influencerów (streamerzy pojawiający się w filmie to autentyczne gwiazdy YouTube’a), a także właściciela firmy stojącej za Free City (Taika Waititi w standardowo przeszarżowanej roli). Nabijający punkty doświadczenia Guy przez pewien czas stanowi jedynie uroczą ciekawostkę, ale gdy jego przymierze z Molotov Girl zaczyna zagrażać wpływom firmy, technologiczny potentat nie cofnie się przed niczym, by wyeliminować samoświadomego bohatera.
Free Guy to z jednej strony idealny letni blockbuster, bo ma świetną stronę wizualną, dużo humoru i przystojnego gwiazdora w głównej roli. Z drugiej strony jednak to ciekawy, choć niezbyt pogłębiony portret branży gier elektronicznych – autorzy świetnego projektu zostają przechwyceni przez “wizjonera” z odpowiednimi zasobami, a potem ich własność intelektualna zostaje im bezprawnie odebrana. Społeczność graczy pochłonięta jest wyrzynaniem bezimiennych postaci w brutalnej grze, a za muskularnymi i ciężko uzbrojonymi bohaterami stoją często zakompleksione nastolatki albo mieszkające z rodzicami trzydziestoletnie nerdy – stereotypowe przedstawienie tematu, to prawda, ale też odwieczny moralny dylemat świata gier online. No i wreszcie temat sztucznej inteligencji – czy odpowiednio napisany i “nakarmiony” algorytm jest w stanie ożyć, uczyć się i rozwijać? Wszystkie te wątki, choć przedstawione w dość powierzchowny sposób, nadają temu blockbusterowi odrobiny głębi i pozwalają odczytywać go jako rzeczywisty komentarz do dzisiejszej branży gier komputerowych i online.
Całość oczywiście sprowadza się do dość banalnego przekazu – trzeba walczyć o siebie i wolność, nawet jeśli ta wolność jest tylko pozorna i cyfrowa. Nie zapominajmy, że choć Free Guy zaczął powstawać w studiu Foxa, to za jego dokończenie i dystrybucję odpowiada już Disney. Odcisnęło to piętno na filmie nie tylko w postaci swoistego product placementu w jednym z kulminacyjnych pojedynków (to już nie puszczanie oka, to walenie łopatą po głowie!), ale także poprzez stanowczo zbyt przesłodzony i niekoniecznie pasujący do całości finał, który zamienia niegłupi blockbuster z ambicjami w dość płytkie romansidło. Zepsute zakończenie nie przekreśla jednak faktu, że Free Guy to jeden z lepszych blockbusterów ostatnich miesięcy i gwarancja bardzo przyjemnego wakacyjnego seansu.