FOTOGRAF
Rozczarowanie – to pierwsze słowo, jakie przychodzi do głowy po projekcji Fotografa. Waldemar Krzystek miał w ręku wszelkie argumenty, aby nakręcić świetny film; ciekawy temat, dobrą obsadę oraz możliwość realizacji obrazu w rosyjskich realiach. Niestety, przekombinował. Wymyślona przez niego intryga jest przesadzona i nieczytelna, natomiast sam film w pewnym momencie z intrygującej oraz wciągającej fabuły przeradza się w nużący spektakl.
Zaczyna się obiecująco. W Moskwie działa nieuchwytny seryjny morderca, któremu policja nadała przydomek „Fotograf”, gdyż przy zwłokach zostawia typowe dla policyjnych techników oraz fotografów kartoniki z numerkami. Każdy, kto spotyka szaleńca na swojej drodze, ginie. Aż do czasu, gdy przypadkiem kontakt z „Fotografem” nawiązuje niczego nieświadoma policjantka służby ruchu drogowego, Natasza (Tatjana Arntgolc). Ta informacja błyskawicznie trafia do FSB, która jeszcze szybciej rekrutuje do siebie Nataszę, i wspólnie ruszają w pościg za mordercą. Wszelkie tropy prowadzą do Legnicy, gdzie w latach 70. żył chłopiec o imieniu Kola, cierpiący na specyficzną chorobę, objawiającą się tym, iż dziecko nie mówiło własnym głosem, tylko głosami innych ludzi.
Waldemar Krzystek teoretycznie zrobił film gatunkowy, lecz widać, że w pewnym momencie reżysera przestały obchodzić gatunkowe ramy i skierował scenariusz oraz rozwiązania fabularne na zupełnie inne tory. Rozwikłanie zagadki kryminalnej niestety nie jest dla niego najważniejsze, przez co finalnie cierpi dzieło. Potencjalnego mordercę poznajemy dość szybko i dalej oglądamy jedynie działania – próbujących przewidzieć jego następny ruch – agentów bezpieki, przeplatane retrospekcjami z „małej Moskwy” lat 70.
Urodzony w Swobnicy twórca skupia się na symbolicznych wymiarach swojej opowieści. Kluczowa jest postać Koli; chłopiec pozbawiony własnego głosu symbolizuje zarówno obywateli Związku Radzieckiego oraz Polski Ludowej, jak i współczesnych Rosjan, którzy bali się lub wciąż boją się być sobą i mówić głośno to, co myślą. Widzowie sami ocenią, na ile ta metafora jest trafna, a na ile banalna oraz naiwna.
Fotograf skupia się także na grze prowadzonej wewnątrz służb. Funkcjonariusze nie mogą ufać sami sobie, nigdy nie wiadomo, kto ostatecznie pracuje dla kogo. Ciekawie – chociaż zdecydowanie zbyt ubogo rozwinięto ten wątek – ukazane jest działanie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Rosyjskie służby mogą wszystko, na terenie Polski mają swoich „ucholi” i nawet oficjalnie współpracując z polską policją, nie ujawniają wszystkiego, co wiedzą oraz ostatecznego celu swojej misji. Więcej, pomiędzy wierszami Krzystek sugeruje, że Rosjanie wciąż traktują Polskę jako swoje terytorium.
Innym problem poruszanym w obrazie jest kwestia rodzicielstwa. Autor zastanawia się, w jaki sposób poradzić sobie z chorym dzieckiem; pozbyć się go? Jeżeli tak, to w jaki sposób? Pokazuje rodzinę sparaliżowaną strachem, bojącą się swojego własnego potomka oraz konsekwencji wynikających z posiadania chorego dziecka. Latorośl zaczyna być traktowana jak niepotrzebna rzecz; śmieć, który powinno się jak najszybciej wyrzucić. Nie wolno go kochać, trzeba go traktować jak osobę przeklętą. Nienawiść rodzi nienawiść.
Mnogość wątków poruszanych przez Krzystka powoduje, że akcja staje się chaotyczna. Widzowie są zasypywani kolejnymi nazwiskami oraz faktami z życia tytułowego „Fotografa”, że naprawdę bardzo łatwo pogubić się w tej całej układance. Twórca chce w niecałych dwóch godzinach pokazać widzowi zdecydowanie zbyt wiele. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Fotograf to materiał na ciekawy serial i właśnie na tym gruncie mógłby w pełni rozwinąć skrzydła i odpowiednio wyeksponować wszystkie wątki. Wówczas wiele elementów miałoby szansę stać się dużo czytelniejszymi i jaśniejszymi dla widza. Zresztą nie zdziwię się, jeżeli – podobnie jak w przypadku Małej Moskwy – i ta produkcja w formie serialu zawita na jedną z anten koproducenta całości, TVP.
Jest jednak jedna scena, którą większość widzów zapamięta na pewno. Sam reżyser przyznaje, iż inspirowana była ona prawdziwym zdarzeniem, usuniętym przez komunistyczne władze ze wszelkich archiwów. Mianowicie chodzi o samobójstwo młodego radzieckiego żołnierza, który wcześniej zastrzelił kilka osób. Krzystek pokazuje tę scenę z niezwykłym realizmem, zupełnie tak, jakby chciał, aby widzowie czuli się dokładnie tak jak prawdziwi świadkowie, przypadkowi gapie, obserwujący to dramatyczne wydarzenie.
Trzeba oddać reżyserowi, że ma niezwykłe oko do atrakcyjnych blondynek. W Małej Moskwie oczarował widzów śpiewającą Swietłaną Chodczenkową, w Annie German dał zaistnieć Joannie Moro, natomiast teraz ekran zdominowała Tatjana Arntgolc. Postać buńczucznej policjantki Nataszy, co to oligarchów oraz przełożonych się nie boi, miała bardzo duży potencjał, jednak jej przemiana z zaskoczonej oraz lekko zagubionej w całej sytuacji dziewczyny, w – będącej w zasadzie na „gościnnych występach” u swoich kolegów z FSB – alfę i omegę, która jako jedyna jest w stanie powiązać ze sobą najprostsze fakty oraz poszlaki, wypada dość niewiarygodnie. Nie kupuję tego.
Widać, że Krzystek ma międzynarodowe ambicje. W Fotografie dominuje język rosyjski i to rosyjscy aktorzy grają pierwsze skrzypce. Dużo mniejsze pole do popisu ma mniej liczna polska ekipa, która musi się zadowolić epizodami. Wśród Polaków najlepiej na ekranie prezentuje się Tomasz Kot, potrafiący nawet w bardzo krótkim występie zainteresować swoją grą publiczność. Adam Woronowicz wypada przyzwoicie i całkiem wiarygodnie, lecz niestety tego samego nie można już powiedzieć o Soni Bohosiewicz; ucharakteryzowana na starszą kobietę wygląda po prostu komicznie.
Nic nie może wiecznie trwać. Wygląda na to, że dobra passa Waldemara Krzystka właśnie się skończyła i zrealizował jedno ze swoich najsłabszych dzieł. Twórca chciał zbyt wiele pokazać na ekranie; mnogość wątków sprawiła, że żaden z nich nie został w należyty oraz wyczerpujący sposób rozwinięty. Główna intryga jest nieczytelna, a całość zamiast trzymać w napięciu, zwyczajnie nudzi.