ERRORS OF THE HUMAN BODY. Science fiction z potencjałem
Według mnie na dobry utwór science-fiction składają się dwa równie istotne elementy. Pierwszym jest oczywiście czynnik “science”, czyli idea. Idea, w oparciu o którą twórca buduje świat przedstawiony, a widz lub czytelnik słysząc o niej czuje się na tyle zaintrygowany, żeby chcieć z utworem się zapoznać. Drugim natomiast jest czynnik “ludzki”, który uwiarygodni ukazane wydarzenia. Może to być wątek obyczajowy, wątek podróży, wątek poszukiwań – cokolwiek, co pozwoli nawiązać więź z bohaterami i pomoże “wsiąknąć” w opowiadaną historię. Ten pierwszy wątek pozwala powiedzieć coś ciekawego o świecie, a ten drugi o człowieku w tym świecie żyjącym. Errors of the Human Body miało potencjał, żeby w obu przypadkach wnieść do tematu coś naprawdę ciekawego. Niestety, już zaraz po seansie można odnieść wrażenie, że scenarzysta poszedł w zupełnie inną stronę niż można było się tego spodziewać chociażby po samym tytule.
Głównym bohaterem filmu Errors of the Human Body jest doktor Geoff Burton, który podejmuje pracę w renomowanym Instytucie Molekularnej Biologii Komórki i Genetyki w Dreźnie. Motywacją dla jego działań jest chęć znalezienia lekarstwa na wywołaną mutacją genetyczną chorobę, której śmiertelną ofiarą padł jego nowonarodzony syn. Już na miejscu Geoff dowiaduje się, że zatrudnieni w placówce naukowcy od jakiegoś czasu prowadzą badania na temat przyspieszonej regeneracji tkanek, co w efekcie może przełożyć się na udoskonalenie ludzkiego organizmu w przyszłości. Burton zauważa również, że atmosfera panująca w Instytucie nie sprzyja współpracy, a badacze są w stanie posunąć się całkiem daleko, byle tylko wywalczyć sobie przywilej podpisania się pod rewolucyjnym odkryciem.
Taki opis fabuły filmu Errors of the Human Body zaostrza apetyt na trzymający w napięciu thriller, w którym dogłębnie poruszone zostaną tematy moralnych granic prowadzenia badań i dążenia do celu za wszelką cenę. I jeśli ktoś, podobnie jak ja, spodziewał się takiego obrotu sprawy, będzie srogo rozczarowany. Wątek badań i towarzyszących mu rozterek etycznych jest w rzeczywistości jedynie pretekstem, którego scenariusz nie rozwija w należyty sposób. Bohaterowie filmu mogliby prowadzić pracę nad dosłownie czymkolwiek – od poszukiwania nowego zapachu szamponu do włosów poczynając, na identyfikowaniu nieodkrytych jeszcze ciał niebieskich kończąc. Z punktu widzenia wymowy całego filmu nie ma to prawie żadnego znaczenia. To jednak tylko dygresja, w końcu nie powinno oceniać się filmu za to jaki NIE jest.
Główny nacisk położono na dwa wątki: współzawodnictwa między naukowcami i sposobu, w jaki Geoff radzi sobie z tragedią, która dotknęła jego rodzinę. Można odnieść wrażenie, że reżyser-debiutant i scenarzysta w jednej osobie nie do końca wie w jaki sposób chce te wątki przedstawić. Początkowo mamy do czynienia z dramatem, który spokojnie snuje się wraz z bohaterami po sterylnych korytarzach, aby za chwilę dać nadzieję wejścia w klimaty SF i przesunięcia się w stronę wspomnianego wcześniej thrillera. Znalazło się tu nawet miejsce dla przywodzącej Davida Lyncha sceny balu kostiumowego, który wygląda jak na granicy snu i jawy. Najgorsze jest jednak to, że przez pierwsze 30 minut (jak również ostatnie 20) nie bardzo wiadomo gdzie to wszystko zmierza.
Film ma pomysł na ukazanie ciężkiej i zimnej atmosfery panującej wewnątrz Instytutu. Jak na raczej niskobudżetową produkcję niezależną “Errors of the Human Body” Erona Sheeana wygląda i brzmi nadspodziewanie dobrze. Gorzej z wypełnieniem tej atmosfery treścią, przez co 100-minutowa produkcja wydaje się być o jakieś 40 minut za długa. Szczególnie, że koniec końców puentą dla całej intrygi jest nie ciekawa myśl, a stwierdzenie “shit happens” oraz wypunktowanie gorzkiej ironii losu.