EMILY W PARYŻU – sezon 4, cz. 1. Francuski chaos [RECENZJA]
Nadszedł czas, na który czekały miliony fanów na całym świecie. Czwarty sezon Emily w Paryżu rankiem 15 sierpnia zadebiutował na Netfliksie, choć nie w całości, bo na prawdziwy wielki finał opowieści o Amerykance podbijającej francuski świat mody musimy poczekać jeszcze miesiąc. Na razie mamy do dyspozycji 5 odcinków, które po tak emocjonującej końcówce poprzedniej serii zapowiadały nam absolutną francuską rewolucję. Zamiast tego otrzymaliśmy klasyczne banalne rozwiązania, które Emily i jej niezdecydowanych kochanków ponownie uwikłały w zalatujący nastoletnimi wygłupami trójkąt miłosny. A może powinnam dodać do tej figury kolejne kąty, wliczając w nią niedoszłą żonę Gabriela, jej kochankę, byłego chłopaka Emily i rzecz jasna mające wkrótce przyjść na świat dziecko? Sezon 4. mógł dostarczyć nam mnóstwo okazji do refleksji nad poprzednimi, nasyconymi tandetą i kliszami wyborami bohaterów. Jednak dla Emily, Gabriela i kolejnych członków paryskiego teamu czas jakby się zatrzymał, a błędy, jakie popełniali w pierwszym sezonie, zdają się ciągnąć za nimi w nieskończoność.
Emily w Paryżu po długiej przerwie powraca z nowymi perypetiami, dziejącymi się bezpośrednio po dramatycznych wydarzeniach z finału sezonu trzeciego. Brutalna przemowa Camille (Camille Razat) podczas ceremonii zaślubin z Gabrielem (Lucas Bravo) nieźle namieszała w życiu naszych paryskich bohaterów. Chłopak Emily Alfie (Lucien Laviscount) nie bez powodu poczuł się odrzucony i oszukany, a tytułowa bohaterka po raz kolejny zostaje postawiona przed wyborem (dla widzów – oczywistym, dla niej z jakiegoś niezrozumiałego powodu: wciąż wymagającym) – kogo ostatecznie wybierze na swojego partnera. Sam pomysł ciągłej manipulacji, zmiany stron i dawania nadziei jednemu lub drugiemu ukochanemu jest szkodliwy i toksyczny, jednak dla Emily (Lily Collins) to w końcu chleb powszedni od czasu przeprowadzki do miasta miłości. Tym razem, tak jak i poprzednio, kompletnie nie uczy się na błędach, a znów na siłę próbuje zaspokoić wszystkich wokół, siejąc przy tym jeszcze większe zamieszanie. Oprócz romantycznych zawirowań wracamy oczywiście do codzienności w prowadzonej przez Sylvie (Philippine Leroy-Beaulieu) Agence Grateau, choć twórcy nawet nie silą się na poświęcenie temu wątkowi specjalnej uwagi. Finałowy sezon to głównie rozwleczona w czasie, sztucznie podbudowana atmosfera niepewności – kto okaże się wybrankiem Emily, co z relacją Gabriela z Camille, jak wspomniana trójka zamierza pogodzić własne pragnienia z nieuniknionym przyjściem na świat dziecka Camille.
Dla fanów związku Emily i Gabriela nowy sezon będzie z pewnością wielką frajdą i rozrywką wręcz bajkową, co wielokrotnie podkreślane jest na ekranie przez samych bohaterów, którzy wreszcie znajdą furtkę dla swojej miłości. Cukierkowe, przerysowane elementy świata Emily w Paryżu od początku nijak mają się do rzeczywistości, zaczynając od imponujących outfitów noszonych przez teoretycznie spłukane ekspatki, po konflikty, które szary człowiek spokojnie mógłby wyjaśnić prostą rozmową, i rzecz jasna miłosne gierki, rodem z gimnazjalnego skakania z kwiatka na kwiatek. Emily, do cna rozpuszczona i naiwna bohaterka, próbuje udowodnić, że jej problemy sercowe stoją w samym centrum wszechświata – kto by się w końcu przejmował poważnymi biurowymi kontraktami, skoro wszystko może dziś rozwiązać wymyślone w 5 sekund hasło reklamowe czy szybki telefon do znajomego znajomej. Emily w Paryżu ma odciągnąć nas od kłopotów prawdziwego życia i porwać do miejsca, w którym możemy poczuć się wytwornie, poznać nieco francuską kulturę, a przy okazji napawać się pięknymi widokami i z humorem obserwować kolejne groteskowe zmiany w relacjach między postaciami. W byciu stuprocentowym guilty pleasure serial Darrena Stara sprawdza się znakomicie, jednak po trzech poprzednich sezonach, w których nie zaobserwowaliśmy choćby delikatnej transformacji w postępowaniu bohaterów, czwartego, choćby nie wiem jak wyrafinowanie udekorowanego deseru, zdecydowanie już nie przełkniemy.
Co najbardziej rozczarowujące – w pierwszej części finałowego sezonu naprawdę niewiele się dzieje. Poza szybkim wyjaśnieniem bomby zrzuconej w ostatnich minutach poprzedniej odsłony mamy sporo kompletnie bezsensownych scen, które do fabuły nie wnoszą nic, poza przypomnieniem o istnieniu danej postaci lub chwilowym zamknięciem jej wątku. Co prawda, odchodząc nieco od stereotypów szczególnie obecnych w pierwszym sezonie, twórcy przywołują chociażby temat molestowania seksualnego i pozycji kobiet w biznesie modowym, a czołową bohaterką tego wątku niespodziewanie staje się Sylvie. To krok w dobrą stronę, jednak obawiam się, iż nie zostanie on odpowiednio rozbudowany w kolejnej części, której premiera już 12 września. Prawdę mówiąc, ciężko spodziewać się czegoś konkretnego po kilku ostatnich odcinkach, biorąc pod uwagę dość przewidywalny i niespecjalnie emocjonujący obrót spraw, domykający epizod 5. Na pewno czeka nas jeszcze sporo zwrotów akcji, gdyż do czasu wymarzonego happy endu musimy się jeszcze wraz z Emily troszeczkę pomartwić. Nie spodziewajcie się jednak, że czwarta część Emily in Paris będzie się wyróżniać od poprzednich czymkolwiek pnącym ją nieco w górę.
Jeżeli ten niezobowiązujący klimat perfekcyjnie wpasowujący się w seans z przyjaciółmi wam odpowiada, szybko włączajcie Netflixa i oddajcie się tej grzesznej przyjemności. Sama muszę przyznać, że oglądanie losów Emily jest dla mnie swoistym eksperymentem, czymś kompletnie różnym od codziennych filmowych i serialowych wyborów, a mimo wszystko hipnotyzującym i odprężającym po ciężkim dniu. Z pewnością serialu Darrena Stara nie traktujemy przez pryzmat walorów artystycznych, nie licząc oczywiście wybitnej kreatywności kostiumografów. To bajka, fikcja, świat tak bardzo oddalony od prawdziwego, jak tylko się da. I być może właśnie ten ostatni element najbardziej przyciąga widzów ze wszystkich zakątków świata. Podnieca nas śledzenie kolejnych intryg i miłosnych zakrętów, mimo iż widzieliśmy je już tysiąc razy i doskonale jesteśmy w stanie przewidzieć ich zakończenie. Onieśmiela nas ekskluzywny paryski światek, choć zdajemy sobie sprawę, że nijak ma się do tego istniejącego naprawdę. A jednak Emily, która w czwartym sezonie udaje, że czegokolwiek nauczyła się przez poprzednie miesiące, wpada w te same tarapaty i ma do wszechświata te sam pretensje, absolutnie nie siląc się na żadną autorefleksję.
Emily w Paryżu ponownie zgromadzi wielomilionową widownię, zachwyci instagramowymi kadrami i najpewniej zmotywuje Netflix do szybkiego rozpoczęcia prac nad sezonem piątym. Jednak, czy jakkolwiek zmieni swoją narrację i zdecyduje się zrezygnować z tanich, harlekinowskich zabiegów? Po pierwszej części sezonu trudno w to uwierzyć. Ja mimo wszystko trzymam kciuki za twórców, a przede wszystkim za główną bohaterkę i mam nadzieję, że reszta czwartego sezonu uratuje zmarnowany potencjał świeżo opublikowanych odcinków.