search
REKLAMA
Nowości kinowe

Dzień kobiet

Krzysztof Połaski

13 marca 2013

REKLAMA

Autorem recenzji jest Krzysztof Połaski.

Halina Radwan, główna bohaterka „Dnia kobiet”, jest zwyczajną egoistką. Parafrazując jedną z jej podwładnych, jedyne, co umie robić, to chronić własną dupę. Walkę z dyskontem zaczyna dopiero w momencie, gdy sama zostaje z niego wyrzucona, a „ciepłą posadkę” kierowniczki obejmuje jej największa przeciwniczka.

Walka o prawa kobiet, a przede wszystkim o 25 tysięcy złotych z tytułu niewypłaconych nadgodzin, nie jest spowodowana jej empatią, lecz chęcią prywatnej wendetty, i to nie tylko na firmie, wobec której była lojalna, ale także na mężczyźnie, który tylko i wyłącznie ją wykorzystał. A kobieta zdradzona, to kobieta gotowa na wszystko.

Być może nie powinienem zaczynać tego tekstu od oceny moralnej głównej bohaterki fabularnego debiutu Marii Sadowskiej, ale inaczej nie mogłem. To, że Halina Radwan nie jest postacią krystaliczną, jest zaletą tego obrazu, gdyż dzięki temu patrzymy na osobę z krwi i kości. Bo powiedzmy sobie szczerze, czy na miejscu głównej bohaterki zachowalibyśmy się inaczej? W przypadku, gdy lecą głowy, nie ma co się dziwić, że każdy jest najbardziej przywiązany do swojej. Do tego trzeba dodać, że dodatkową motywacją dla działań Haliny Radwan była także chęć wybielenia swojego sumienia, chociaż po tym co się stało, może to być niewykonalne. Po wyjściu kina w mojej głowie wciąż tliło się jedno pytanie, które pojawiło się w filmie, a mianowicie: czy postać wykreowana przez fenomenalną Katarzynę Kwiatkowską będzie mogła spojrzeć sobie w lustrze w oczy?

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=VkuI_CZorpU

W pamiętnym „Głośniej od bomb” Przemysława Wojcieszka, w scenie w supermarkecie, pada sformułowanie „trzeba walić zajebanych kapitalistów”, po czym mężczyzna kradnie wiertarkę. W „Dniu kobiet” sytuacja się odwraca, to właśnie ci kapitaliści z filmu Wojcieszka wyzyskują najbiedniejszych. Na ekranie obserwujemy ofiary, niewykształcone i nierozpieszczane przez życie kobiety, dla których „Motylek” często stanowi jedyne źródło utrzymania całej rodziny. Halina Radwan decyduje się przyjąć awans z pobudek czysto finansowych, dzięki temu będzie zarabiała 2000 złotych miesięcznie + premie. Jej status społeczny ulegnie natychmiastowej poprawie, w mieszkaniu będzie pojawiało się coraz więcej nowych mebli, a córka otrzyma wymarzony komputer. Jednak każdy kij ma dwa końce, przez co bohaterka zrozumie, że na nowym stanowisku już nie jest jedną z kasjerek, że granica my/oni została nieodwracalnie przekroczona i nagle stanęła tam, gdzie jeszcze miesiąc wcześniej stali „oni”.

Maria Sadowska, wraz z Katarzyną Terechowicz, której scenariusz reżyserka i wokalistka w jednej osobie prawie całkowicie przerobiła (jak mówi Sadowska, z oryginału zachowały się zaledwie dwie sceny), przedstawiły czym jest współczesne niewolnictwo. Co prawda „Dzień kobiet” odwołuje się do sprawy sprzed ok. 10 lat i to właśnie w tamtych realiach jest umiejscowiona akcja filmu, lecz takie kwestie, jak np. strach kobiet przed zajściem w ciążę w obliczu utraty pracy wciąż wydają się aktualne. Niektórzy powiedzą, że obraz ten powstał za późno, ale to być może lepiej, przez co można na chłodno i z perspektywy czasu spojrzeć na daną sytuację.

„Dzień kobiet” to nie tylko obraz opowiadający o walce o swoje z dyskontem, w tle pokazana jest także samotność kobiety, która decyduje się na romans z wąsatym amantem (świetny Eryk Lubos!), bo już od ponad czterech lat nie uprawiała seksu i zwyczajnie brakuje jej oparcia w mężczyźnie. Oprócz tego, reżyserka delikatnie zahacza o temat podjęty przez Piotra Trzaskalskiego w „Moim rowerze” (tyle, że w wersji damskiej oczywiście), czyli relacje międzypokoleniowe na linii babcia – matka – córka.

Wielkie brawa należą się reżyserce – i pozostałym ludziom odpowiedzialnym za casting – za tak wspaniałą i przede wszystkim wiarygodną obsadę! Mam nadzieję, że ta rola okaże się przełomowa dla Katarzyny Kwiatkowskiej, bo jej kreacja to absolutny majstersztyk i widziałbym dla niej Orła w kategorii „odkrycie roku”. Nie gorzej poradził sobie Eryk Lubos, którego postać jest niejednoznaczna i nie ma co się dziwić bohaterce, że dała mu się zbałamucić, skoro nawet widz do końca nie wie, kiedy pan Eryk Gąsiorowski mówi prawdę, a kiedy kłamie w żywe oczy.

Nie sposób nie wspomnieć o paniach, które wcieliły się w role zmęczonych życiem kasjerek, z których najbardziej wyraziste były Dorota Kolak, Elżbieta Romanowska, Ewa Konstancja Bułhak oraz Klara Bielawka. Grzechem byłoby pominięcie krótkiego epizodu z Agatą Kuleszą, która ma tak wielką charyzmę, że trudno zapomnieć jej pytanie: „a pani czemu nie śpiewa? Pani… pani Halino?”. Zresztą sam wątek szkolenia kierowników, z których robi się bezmózgie zombie, mające znać najważniejsze słowo na „p” i śpiewać, w celu integracji, korporacyjną piosenkę na melodię „Niewiele ci mogę dać” (Bartłomiej Firlet poza kontrolą!), wydaje się być tak absurdalny, lecz w tej swojej absurdalności jest przerażająco prawdziwy. Jestem skłonny uwierzyć, że tak wyglądają, lub mogły wyglądać podobne szkolenia.

Maria Sadowska stworzyła bardzo równy film, lecz niestety nie wystrzegła się błędów. Niektóre wątki, z założenia poważne, zakrawają na śmieszność, vide tajemniczy, łysy adwokat „Motylka”, który z jednej strony paraduje po sądowym korytarzu w drogim garniturze, a z drugiej chowa się po krzakach i osobiście zastrasza biedną Halinę… Miało być strasznie, wyszło komicznie.

„Dzień kobiet” to dość udany debiut, lecz trochę żałuję, że reżyserka, jak mówiła na konferencji prasowej swojego obrazu, nie zdecydowała się na stworzenie dramatu sądowego. Mogło być jeszcze ciekawiej. Trzymam kciuki za Marię Sadowską, bo ma potencjał i wszystko wskazuje na to, że świat filmu kręci ją bardziej niż świat muzyki, co mnie niezmiernie cieszy. Dlatego warto śledzić jej twórczość.

REKLAMA