Dzień Bastylii
Film Jamesa Watkinsa to kino spod znaku polsatowskich megahiciorów; to dobra rozrywka, która szybko zginie w gąszczu podobnych dzieł. Reżyser, choć potrafi widza zaskoczyć i przytrzymać przed ekranem, powiela zbyt oczywiste schematy, a jego postacie to biegające po ulicach Paryża gatunkowe klisze.
Dzień Bastylii opowiada o brudnym Harrym amerykańskiego wywiadu – Seanie Briarze (Idris Elba) – który w pojedynkę porywa się na terrorystyczną szajkę, zagrażającą miastu. To pierwszy nudny i niewybaczalny schemat, który uśmierca aktorski potencjał Elby już na samym wstępie. Briar to postać-duch. Przez cały film śledzimy jego poczynania, a nie dowiadujemy się o nim kompletnie niczego. Zero tła, zero historii (no, oprócz tego, że w pierwszej scenie z Elbą usłyszymy o niesubordynacji, lekkomyślności i destrukcyjnych skłonnościach jego bohatera).
W efekcie znakomity aktor nie ma czego grać i oprócz prezentowania na ekranie fizycznej sprawności faktycznie pokazuje nam wielkie nic.
Kolejną skaczącą po dachach kliszą jest postać Michaela Masona (Richard Madden) – Houdiniego kieszonkowej kradzieży, któremu cudze portfele same wskakują do ręki. Przeszłość bohatera reżyser jeszcze nieudolniej i jeszcze bardziej naprędce niż w przypadku Briara nakreśla w kilku zaledwie zdaniach, wykorzystując na siłę narrację z offu.
Działania równie miałkich szwarccharakterów są wyjątkowo słabo umotywowane, więc – koniec końców – nie ma w Dniu Bastylii ani jednej dobrze i ciekawie skonstruowanej, a do tego charyzmatycznie zagranej postaci.
Mimo wtórnych, a przez to mało interesujących pomysłów w sferze postaciowania, trzeba oddać twórcom Dnia Bastylii, że nudzić się z nimi nie da. W filmie Watkinsa cały czas coś się dzieje, chwilami nawet życzylibyśmy sobie minuty na złapanie oddechu, której reżyser konsekwentnie nam odmawia. Choć scenariusz nie ustrzegł się mielizn tu i ówdzie, jest porządnie skonstruowany i opiera się na ciekawych plot twistach, dlatego film ogląda się przyjemnie i – co niesłychanie ważne – bez poczucia żenady. Prawdą jest, że Dzień Bastylii opowiada o niezniszczalnym superagencie CIA, skaczącym po dachach i olewającym polecenia przełożonych, ale trzeba pamiętać, że to przecież rasowe kino akcji. Elastyczny realizm jest wliczony w tę kategorię, a i tak, poruszając się w jej granicach, reżyser serwuje nam historię dość wiarygodną, bez przesadnego odlotu.
Warto też zauważyć, że kino gatunkowe zawsze było zwierciadłem doczesności. Odbijały się w nim tendencje polityczno-obyczajowe, a filmowcy nierzadko uzupełniali swoje dzieła o zakamuflowany komentarz do bieżących wydarzeń. Podobnie jest z Dniem Bastylii, w którym Watkins nawiązuje do wciąż świeżej traumy mieszkańców Paryża i do wszechobecnego niepokoju związanego z zagrożeniem terrorystycznym. Chwilami nawet wydaje się, że reżyser, kręcąc przecież mało wymagający film akcji, będzie chciał zabrać w sprawie terroryzmu poważny głos. Wrażenie jednak szybko wietrzeje, gdy orientujemy się, dokąd Watkins ze swoją historią ostatecznie zmierza, traktując terrorystyczny kontekst czysto użytkowo.
Film twórcy Kobiety w czerni to typowy sensacyjniak – dobry na wieczorne nic-nie-robienie po całym dniu pracy, kiepski jako temat do rozmowy z kimkolwiek. Fabularnie ciekawy, choć niedopracowany, aktorsko – żaden. Wielka szkoda. Po tym, co Idris Elba pokazał nam do tej pory (świetna rola w serialu Luther, Beasts of No Nation etc.), życzyłbym mu ambitniejszych wyborów – projektów, w których mógłby rozwinąć skrzydła. Myślę, że Dzień Bastylii, z całym zrozumieniem i sympatią, jaką żywię dla lekkości kina sensacyjnego, to film zdecydowanie poniżej jego aktorskiego poziomu.
korekta: Kornelia Farynowska