Druga szansa
Po obejrzeniu nowego dzieła Susanne Bier dochodzę do wniosku, że jeśli widziało się jeden jej film, widziało się wszystkie. Twórczyni Braci lubi dotykać ważkich społecznych problemów w sposób z jednej strony atrakcyjny, czemu służą liczne wolty fabularne, z drugiej natomiast wyjątkowo nieprzyjemny. Bez pardonu zanurza swoich bohaterów w sytuacjach krańcowych, na które reakcją jest najczęściej płacz i przemoc. Realizm jej obrazów działa na emocje widza, tymi zaś można łatwo manipulować, co rusz podkręcając temperaturę, tak aby wrzało w co drugiej scenie. Lecz Bier zbyt często przesadza, prowadząc do ckliwych rozwiązań i banalnych wniosków. Do dziś pamiętam seans Tuż po weselu, gdzie genialnie skonstruowaną fabułę zwieńczył telenowelowy wręcz finał. W Drugiej szansie fałsz można dostrzec jeszcze szybciej.
Główny bohater filmu, policjant Andreas, ma kochającą żonę Annę, kilkumiesięcznego syna i pracę, w której się sprawdza. Po przyjęciu zgłoszenia do mieszkania dwójki narkomanów z zaniedbanym noworodkiem, jeszcze bardziej jest wdzięczny za swoje życie rodzinne. Nawet, gdy jego partner po raz kolejny upija się do tego stopnia, że gotowe są pójść w ruch pięści i noże, Andreas nie narzeka, zachęcając kumpla do wyjścia z nałogu. Ale sielanka nie trwa długo. (Ostrzegam teraz przed możliwym spojlerem, choć w rzeczywistości jest to punkt wyjścia dramatu, nieszczęście, które uruchamia ciąg szokujących wydarzeń.) Pewnej nocy umiera dziecko Andreasa i Anny. Ot tak, bez ostrzeżenia, po cichu. Mężczyzna, wstrząśnięty nie tylko śmiercią synka, ale i histerycznym zachowaniem żony, decyduje się na desperacki (i bardzo niezgodny z prawem) krok.
Bier stara się przekonać widza o przynajmniej pozornej słuszności decyzji Andreasa. Nieprzypadkowo świat w Drugiej szansie jawi się początkowo jako czarno-biały. Melina, w której mieszkają narkomani Tristan i Sanne zasługuje na miano plugawej, zaś on jest wyjątkowo odstręczającym typem. Jego dziewczyna jest w tym związku ofiarą, nie potrafiącą uwolnić się spod wpływu partnera, lecz dla Andreasa nie ma to większego znaczenia, skoro dziecko cierpi również i przez nią. Na drugim biegunie on i jego żona w pięknym domu nad morzem. Porządni, dobrze ubrani, umyci. Nawet, gdy dziecko płacze w nocy bez słowa sprzeciwu wstają z łóżka, aby iść z nim na spacer. I tylko niezrozumiały wybuch szału u Anny spowodowany niewinną uwagą męża wydaje się kłaść cień na ten idealny obraz.
A potem przychodzi dramat za dramatem. Wywracają świat głównego bohatera do góry nogami, jednocześnie nakazując mu zrewidowanie wcześniejszych sądów o innych ludziach, ale i o sobie samym. Początkowy szok jest szybko zastąpiony poczuciem niesprawiedliwości. Andreas nie ma kogo winić za to, co się wydarzyło, co nie znaczy, że winnych nie znajdzie. Do tego momentu film Bier broni się, gdyż dylematy, przed jakimi staje bohater, są niejednoznaczne, zaś decyzje, jakie podejmuje, wydają się nieodwracalne. Ogląda się to z rosnącym niepokojem oraz obawą o Andreasa, postawionego w niemożliwej sytuacji i błądzącego, na dodatek pozostawionego samemu sobie. Bez wsparcia ze strony niestabilnej emocjonalnie żony oraz partnera-pijaka.
Lecz kolejne zwroty akcji zamiast jeszcze mocniej szarpać naszymi emocjami i działać na niekorzyść bohatera czynią z całej historii łatwą do przewidzenia opowiastkę z morałem. Wszyscy dostaną to, na co zasłużyli, zdaje się mówić pani reżyser, która nie pozostawia niczego w domyśle. Każda tragedia znajdzie swoją przyczynę, a ofiara – kata. Nic więc dziwnego, że biedny Andreas w pewnym momencie wali pięścią w szybę – jego starania, aby stworzyć swojej rodzinie lepszy świat od początku były skazane na porażkę.
Jego sytuacja przypomina mi trochę kultową grę Tetris – w pewnym momencie nieszczęść jest już tak dużo, a do tego układają się one w aż za bardzo wygodną dla twórców całość, że muszą w końcu… zniknąć. Oczywiście nie dosłownie. Bier poddaje się jednak sensacyjności przekazu do tego stopnia, że problem, od którego wyszła, wydaje się nieważny. Niespodzianki, jakie serwuje po drodze wstrząsają widzem (a przynajmniej niżej podpisanym) tylko na moment, pozostawiając potem pustkę. A w takiej sytuacji o doświadczenie katharsis trudno.
Boli to, że twórczyni W lepszym świecie wraz ze współscenarzystą, Andersem Thomasem Jensenem (autorem skądinąd wspaniałej czarnej komedii Jabłka Adama) tworzą sytuację moralnie dwuznaczną, po czym prostują ją – nie obywa się bez ofiar, lecz koniec końców twórcy zręcznie przywracają porządek w swoim świecie. Tyle, że w przypadku Drugiej szansy ta zręczność jawi mi się jako akt tchórzostwa. Realistyczny obrazek uzupełniony jest o wnioski, które pobrzmiewają fałszywie, gdyż świat rzeczywiście okazuje się być czarno-biały. Bohaterowie dzielą się na dobrych i złych, choć o tych pierwszych lepiej mówić jako o nawróconych. Życzę im jak najlepiej, wiedząc, że znajdują się w dobrych rękach pani Bier.
korekta: Kornelia Farynowska