Droga do zapomnienia
Droga do zapomnienia jest filmem nieudanym. Fałszywym ideologicznie, naiwnym i niesmacznie ckliwym. Nie warto tracić na niego pieniędzy, ale głównie czasu. Jednak tym, którzy jeszcze wahają się proponuje dokładne obejrzenie zwiastuna. Bowiem Droga… w pełnym wymiarze nie zaoferuje Wam wiele więcej. Już w trailerze cały problem zostaje jasno wyłożony, rozwinięty i rozwiązany. Koniec kropka. Po jego obejrzeniu wiadomo, do jakiej tezy zmierza ten film i za pomocą jakich środków chce ją obronić. Zwiastun filmu Teplitzkiego jest wzorowym przykładem tego, jak nie powinno się zapowiadać filmu. W dwugodzinnej wersji dostajemy jedynie więcej załzawionych oczu i wzruszeń.
Colin Firth przyzwyczaił nas do grania bohaterów introwertycznych, zamkniętych w sobie, nieśmiałych, pozornie spokojnych. Eric Lomax właśnie taki jest – wygląda na wiodącego nudne ale bezpieczne życie pięćdziesięcioletniego kawalera. Jednak od środka zżera go wojenna trauma, wciąż nie potrafi uwolnić się od wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, gdy został pojmany i wywieziony do obozu jenieckiego. Tortury nie pozostawiły śladów na jego ciele, ale złamały go psychicznie, stał się wrakiem człowieka. Poznajemy go, gdy przeszłość zaczyna się o niego zdecydowanie upominać. Za namową znajomego, również weterana brytyjskiej armii, Finleya (mrukliwy Stellan Skarsgard), Eric przekonuje się, że zazna spokoju jedynie wtedy, gdy dokona zemsty. Decyduje się więc wrócić do Japonii, gdzie wciąż żyje jego główny prześladowca z obozu.
Droga do zapomnienia zapewne przyciągnie do kina fanów Colina Firtha. Lecz i oni wyjdą z kina rozczarowani bowiem z każdego kadru, z każdej sceny słychać jego tłumiony krzyk: “W co ja się wplątałem!?”. Wygląda na znużonego tym scenariuszem, zmęczonego współpracą z reżyserem. Firth spogląda w dal, jakby gdzieś za horyzontem miał znajdować się dla niego ratunek. Robi to jednak za często. Za pierwszym razem to jeszcze działa, jest na swoim miejscu i pełni odpowiednią funkcję. Za czwartym, za piątym, sto sześćdziesiątym już irytuje, jest całkowicie bez sensu – Firth popada w aktorską manierę, jest sztuczny i leniwy, nie ma pomysłu na swojego bohatera. Kroku dotrzymuje mu Nicole Kidman z wiecznym zmęczeniem na twarzy, które chyba uzyskuje głównie dzięki charakteryzacji.
Droga… wyraźnie kuleje dramaturgicznie. Z szeregu istotnych tematów, jakie mógł poruszyć reżyser, najważniejszy, nie wiadomo z jakiego powodu, okazuje się być zestaw tortur, przez jaki przeszedł Lomax. Przez większą część filmu właśnie to stanowi główną zagadkę. Nieustannie jest nam to przypominane: bądź przez ciągle wracające pytanie “Co tam się stało?” bądź wielokrotnie wplatane ujęcie pokoju, do którego został zaciągnięty wtedy bohater. Jakby z ich pomocą Lomax miał wymierzyć karę. Sekwencja tortur zapowiadana jest jako apogeum dramaturgiczne filmu, jako clou całej historii. Jednak nie da się na niej utrzymać zainteresowania widza. Twórcy za późno orientują się, co tak naprawdę jest w tej opowieści ważne. Teplitzky stara się narracyjnie urozmaicić film bawiąc się chronologią akcji. Udało mu się stworzyć kilka sensownych paralel jednak znacznie częściej ten zabieg wydawał mi się niepotrzebny, stosowany na siłę. Ta historia opowiedziana tradycyjnie byłaby bardziej przekonująca – nabrałaby szlachetności i większej wagi. A tak wszystko dzieje się zbyt pośpiesznie, chaotycznie, uwaga widza jest regularnie odwracana od faktycznego dramatu. Montaż zbyt często staje się bohaterem Drogi do zapomnienia.
Jonathan Tepliztky miał ogromne ambicje – chciał wywołać u widzów katharsis, przynajmniej zmusić do głębszej refleksji. Niestety jest to niewykonalne gdy tak często ucieka się w banał i dosłowność, gdy nieustannie prowadzi się widza za rączkę – tak , by nie ani razu nie zbłądził, nie pomyślał sobie czegoś za odważnie. Dialogi są pełne frazesów, brzmią sztucznie, momentami pretensjonalnie (szczególnie te między małżonkami). Japońscy żołnierze przedstawiani są jako masa prymitywnych barbarzyńców, głupców hobbistycznie torturujących swoich więźniów. Anglicy natomiast to ludzie światli, cywilizowani, reprezentujący świat nauki i humanizmu. Opieranie się na stereotypach i kliszach jest największą bolączką tego filmu. Przecież my, Europejczycy, z naszymi przyjaciółmi Amerykanami, mamy podobnie nieczyste sumienie. Nie tylko my jesteśmy ofiarami wojny.
Tapliztky nie ma żadnych wątpliwości, kto jest dobry a kto zły. Według niego to my jesteśmy ofiarami i obrońcami pokoju. I to od nas Inni/Obcy mają się uczyć i nas błagać o przebaczenie za wyrządzone zbrodnie. Nigdy odwrotnie. Nie wierzę w tak radykalny podział: jest całkowicie niepraktyczny i już dawno nieaktualny.