DOM TAJEMNIC: ŚMIERĆ W BURARI. Paranoja, kontrola, tragedia
Uwielbiam seriale dokumentalne dotyczące różnego rodzaju zbrodni. Wiele tego typu produkcji można znaleźć na Netflixie i muszę przyznać, że większość z nich jest naprawdę dobra. Gdy zaczęłam oglądać Dom tajemnic, początkowo byłam przekonana, że oglądam kolejny klasyczny dokument, w którym śledczy opowiedzą ze szczegółami o nietypowym morderstwie, a zamiast tego otrzymałam przerażającą historię indyjskiej rodziny, która zginęła w niepokojących okolicznościach. Clou sprawy jednak dalej pozostaje to samo – gdyby nie wieloletnia tradycja, trzypokoleniowa rodzina mogłaby żyć po dziś dzień i nic złego by się nie stało.
Największa tajemnica zostaje szybko rozwiązana – już pierwsze minuty wyjaśniają, czy mamy do czynienia z morderstwem, czy samobójstwem. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze dzieła, gdyż sama historia jest na tyle zagmatwana i pokręcona, że nic dziwnego, że potrzeba było trzech godzinnych odcinków do jej opowiedzenia. Jedyne, do czego mogłabym się tak naprawdę przyczepić, to brak jednoznacznego przekazu. Czy dokument zwraca uwagę na problematyczną hierarchię hinduskiego społeczeństwa, czy może kluczem do rozwiązania sprawy jest brak pomocy psychologicznej? Wszystkiego jest niestety po trochu i finalnie nie wiemy, co de facto powinno się zmienić, by nigdy więcej nie doszło do tego typu tragedii.
A trzeba pamiętać, że zginęło 11 osób – trzypokoleniowa rodzina. Mimo wykształcenia najmłodszych członków rodziny jej członkowie przez 11 długich lat skupiali się na rytuałach, by sprowadzić na dom szczęście i dobrobyt. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że praktycznie wszyscy pozwalali na to, by głowa rodziny – szaleniec z zespołem pourazowym – układała im życie, zamiast się jej sprzeciwić. Niestety tego wymagała od nich kultura i hierarchia społeczna, która ustalała, kto ma coś do powiedzenia w hinduskiej familii. Kiedy słuchamy świadków, wszyscy są zgodni co do tego, że była to normalna rodzina, jakich w Indiach wiele. Nasuwa się więc pytanie: jak wiele rodzin na co dzień doświadcza przemocy psychicznej tylko dlatego, że takie jest niepisane prawo? Ciężko jest uświadomić sobie, że można było tej tragedii uniknąć, gdyby tylko ktoś był na tyle odważny, by się przeciwstawić. Niestety wszyscy poszli jak owce na rzeź.
Nie jest to dokument pozbawiony wad. Zabrakło mi w nim czegoś więcej aniżeli wyłącznie teorii spiskowych wokół liczby 11. Liczyłam na pogłębioną analizę hinduskiego społeczeństwa, które po dziś dzień rządzi się swoimi prawami. Ukazuje jednak problemy, z którymi muszą mierzyć się współcześni mieszkańcy Indii oraz potwierdza, co wiemy od dawna – pomoc psychiatryczna i psychologiczna jest w opłakanym stanie. Obecnie w Indiach dalej obowiązuje narracja, zgodnie z którą tylko „czubki” zgłaszają się po tego typu pomoc. Gdyby jednak była ona bardziej dostępna, możliwe, iż ukazana w filmie rodzina żyłaby dalej. Możliwe, że jej członkowie otrzymaliby wsparcie i pomoc, której tak bardzo potrzebowali.
Ale dokument zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz, jakże istotną również w kontekście naszego kraju. Jest takie powiedzenie: „nie mów nikomu, co się dzieje w domu”. Niestety coraz bardziej zamykamy się na inne osoby, nie wspominając o problemach, nie zwracając uwagi na znaki ostrzegawcze. A później większość sąsiadów w obliczu tragedii dziwi się, że przecież „to taki dobry chłopak był i mało pił”. Tak jest i w tym przypadku. Strach przed ewentualną karą bądź – nie daj Boże – brakiem dalszej pomyślności dla rodziny są silniejsze od zdrowego rozsądku, nakazującego powiedzieć komuś, co przez 11 lat działo się w tym konkretnym domu. To także strach oprawcy przed tym, że gdy córka – po zawarciu zaaranżowanego małżeństwa – wyprowadzi się do męża, powie mu, co takiego wydarzyło się w jej rodzinnym domu. Dlatego nikt nie mógł pozostać przy życiu – tajemnicę należało zachować za wszelką cenę.
Choć dokument nie mówi absolutnie nic nowego na temat kondycji hinduskiego społeczeństwa, daje do myślenia, pokazując, że idealna rodzina nie zawsze jest idealna. Że za zamkniętymi drzwiami mogą rozgrywać się prawdziwe, irracjonalne dramaty. Można by pomyśleć, że skoro cała sprawa dzieje się ponad 5 tysięcy kilometrów od nas, nie warto się tym przejmować. Niestety nadal żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie, które boi się słowa „psycholog” jak ognia. Panuje powszechne przekonanie, że prawdziwy mężczyzna nie płacze, nie prosi o pomoc i kryje się ze swoimi problemami. Trudno jest mi oceniać kogoś, kto z jednej strony chciał dobrze odgrywać rolę, która została mu przypisana przez społeczeństwo, ale z powodu problemów psychicznych popadał w coraz większą paranoję, krzywdząc przy tym swoich bliskich. Myślę, że ta produkcja to dobra przestroga dla nas wszystkich.