search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Dom Hemingway

Jan Dąbrowski

20 czerwca 2014

REKLAMA

a_560x0Po dwunastu latach odsiadki, Dom (Jude Law) wychodzi z więzienia. Po powrocie na stare śmieci postanawia nadrobić zaległości w swoim życiu prywatnym i zawodowym. Oswojenie się ze zmianami nie będzie zadaniem prostym, choć to w sumie twardy chłop, w dodatku zdolny – przed wyrokiem zasłynął jako kasiarz, który z każdym sejfem poradzić sobie umie. W dodatku Dom Hemingway jest facetem, z którym wolelibyście nie spotkać się w ciemnej alejce, zwłaszcza po kilku kielonkach.

Reżyserskiego dorobku Richarda Sheparda nie poznałem (słyszałem, że jego Kumple na zabój są ok, ale nic ponadto), a jego Dom Hemingway jest filmem jedynie niezłym. Jedynie, ponieważ tytułowy bohater to postać, która zasługuje na więcej, niż możemy zobaczyć. Pierwszy akt (kiedy poznajemy Doma) przywodzi na myśl Bronsona z Tomem Hardym. Podobieństwa są jednak pozorne. I tu jest to tętniący testosteronem, agresywny, wulgarny egocentryk, postawny i groźny, lekko nieobliczalny. Różnica polega na tym, że Hemingway miarkuje swój gniew, gdy jest trzeźwy, lub gdy dopada go świadomość, że nie wszystko można naprawić.

I tak po zwolnieniu z więzienia nasz bohater w towarzystwie jednorękiego bandyty Dickiego (Richard Grant) wyrusza na spotkanie z byłym bossem-wspólnikiem, którego przez te 12 lat odsiadki nie wydał i spodziewa się wobec tego zadośćuczynienia. Po wymianie uprzejmości upływa trochę alkoholu i Dom robi się – pogodnie mówiąc – opryskliwy, przez co naraża się gospodarzowi. Spędził lojalnie te wszystkie lata w celi, gdy jego ówczesny szef żył pełnią życia w pięknej willi, mając czego dusza zapragnie. Gorzka refleksja nasuwa się sama. Tak, czy siak, po pobycie u byłego szefa dane mu będzie wrócić w rodzinne strony, gdzie będzie próbował na nowo ogarnąć sprawy rodzinne i „służbowe”. Hemingway bowiem ma córkę (Emilia Clarke), której nie widział od dawna, a odbudowanie, a właściwie stworzenie z nią relacji nie będzie zadaniem prostym.

Największym atutem filmu – poza rolą Law’a – jest sposób prowadzenia fabuły. Brak dłużyzn, dynamiczny montaż i typowy dla takich produkcji humor sprawia, że historia jest nośna, poczynania bohatera nie nudzą, choć bywają przewidywalne. Próby odnalezienia się na wolności oraz rozliczenie z przeszłością to wątki, które już mniej korzystnie wypadają. Law wprawdzie dwoi się i troi w swojej kreacji, lecz zawodzą drugoplanowi aktorzy, a niektóre pomysły są po prostu mało ciekawe. W kwestiach rodzinnych najbardziej zawodzi postać kluczowa dla tego wątku, czyli Evelyn. Emilia Clarke ma potencjał, lecz w filmie Sheparda go nie dostrzeżemy. O ile jako Matka Smoków (Zrodzona z Burzy, Wyzwolicielka z Okowów, itd, itd.) pokazuje co jakiś czas, że stać ją na ukazanie szerokiego spektrum emocji – to w Donie Hemingwayu gra w zasadzie jedną miną, a na otarcie łez możemy posłuchać jej zdolności wokalnych (jako, że filmowa Evie jest wokalistką pewnego zespołu). Druga kwestia – odnalezienie się na „rynku pracy” – to wątek średni. Sam motyw powrotu do branży po latach jest przecież kopalnią pomysłów – a tu dostajemy w sumie jedną dobrą scenę (zakład o otwarcie sejfu na czas). Przez wszystkie pojawiające się w filmie tematy przebija wątek utraconego życia, którego Hemingway nie może ani przeboleć, ani za bardzo nadrobić. Cierpi przez świadomość, że przegapił śmierć żony i dorastanie córki, ponieważ odsiadywał wyrok. To jego najtrudniejsza walka. Ma świadomość, że jako ojciec zawiódł, lecz nie godzi się z takim stanem rzeczy. Boi się kolejnej porażki, co nie sprawia, że rezygnuje. Jest zatem postacią silną nie tylko siłą mięśni.

Od strony technicznej film prezentuje się przyzwoicie. Wspomniany montaż nie pozwala się nudzić, a zręcznie nakręcone ujecia dodają humorystycznych akcentów do niektórych scen (np. monolog w scenie prologu w więzieniu). Ścieżka dźwiękowa nie zapada w pamięć, lecz nie przeszkadza. Za to kostiumy zasługują na wzmiankę. Bohaterowie przez większość filmu wyglądają ładnie, ubrani są stylowo, a garnitur Dona z pierwszego aktu filmu obudził we mnie zazdrość. Nie jest to wprawdzie estetyka na poziomie prezentowanym przez serial Hannibal, lecz jest to obecnie chyba górna granica, jeśli chodzi o szyk na ekranie (nieważne – małym, czy dużym).

Podsumowując – film w całości kradnie Jude Law i jego zakazana, zaokrąglona morda, agresja i specyficzny urok. Aktor pokazał ponownie, że zna swój fach, nie boi się wyzwań i jest gotów na zmiany wizerunkowe. Wprawdzie do Roberta DeNiro mu brakuje, ale i tak jego rola w filmie Sheparda jest godna nie tylko uwagi, ale też pochwały.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA