DO UTRATY SIŁ
Liczba nieszczęść, jakie spadają na Billy’ego Hope’a (Jake Gyllenhaal), wydaje się wręcz nieprawdopodobna. Ze statusu gwiazdy boksu, mistrza wagi półciężkiej ląduje na samym dnie. Rodzinna tragedia łączy się ze sportową klęską. Billy dotąd na ringu stoczył czterdzieści dwie walki, wygrywając wszystkie. Stosuje dość specyficzną, ryzykowną technikę. Niespecjalnie potrafi się bronić, ale atakuje z ogromną, wręcz zwierzęcą agresją. Cierpienie i ból wyzwalają w nim siłę do zadania decydującego ciosu. Hope ma pokiereszowaną, opuchniętą twarz (szczęśliwie nikt nie złamał mu jeszcze nosa), nieustannie mruży oczy, ma rozchwianą, zgarbioną sylwetkę. Jest wyczerpany długą karierą. Wydaje się, że każde jego krok może być jego ostatnim.
Billy na koncie ma miliony, mieszka w ogromnej willi z basenem, w garażu trzyma kilka aut, przy okazji zwycięstw kupuje swojemu zespołowi złote zegarki. Ma żonę Maureen (Rachel McAdams) i kilkuletnią córeczkę Leilę (Oona Laurence), z którymi żyje w zgodzie i przyjaźni. To jego największe skarby, dwa punkty odniesienia dla całego jego życia. Zarobiona fortuna jest jedynie dodatkiem. Billy przyzwyczaił się do życia w luksusie, choć wychował się w sierocińcu, trochę czasu spędził również w więzieniu.
Najciekawsze jest jednak to, że Hope w dorosłym życiu jest raczej bezradny i niezbyt samodzielny. To Maureen jest głową rodziny, ona decyduje z kim i kiedy będzie walczył. Jest silniejszą osobowością, to dzięki jej zachowaniu i bezgranicznemu oddaniu w domu Hope’ów ciągle panuje normalność. Gdy Billy straci ukochaną, zawalą mu się wszystkie fundamenty. Przestanie nad sobą panować, na ringu zacznie szaleć. Ujawnią się w nim skłonności samobójcze. Sąd odbierze mu prawo do opieki nad Leilą, a wierzyciele majątek. Billy wyląduje na bruku.
[quote]Nie mam wątpliwości, że główny bohater Do utraty sił to ciekawa postać, niestety jednak zaplątana jest w niezwykle przewidywalną, ograną fabułę.[/quote]
Scenariusz ani razu nas nie zaskoczy. Historia Billy’ego grzecznie przechodzi przez kolejne fabularne węzły, ogrywając po raz kolejny znany schemat upadku i odrodzenia. Po trzydziestu minutach film Antoine’a Fuquy osiada w wyeksploatowanych torach, którymi bezpiecznie dojeżdża do oczywistego zakończenia. Po drodze musi pojawić się mentor, pod nogi Billy’ego spadnie jeszcze kilka mniejszych kłód, w końcu pojawi się szansa, by główny bohater odzyskał prawie wszystko, co stracił. W międzyczasie pojawi się obowiązkowa w kinie sportowym sekwencja treningowa. Szkoda, że reżyser nie postarał poprowadzić perypetii Hope’a w nieco inne obszary.
Momentami jednak twórcom udaje się tchnąć trochę życia w tę skostniałą fabułę. To za sprawą dobrych aktorskich ról. Jake Gyllenhaal bardzo się stara zdobyć nominację do Oskara. W jego kreacji widać autentyczne zaangażowanie. Gwiazdor przeszedł wyraźną metamorfozę fizyczną, zmienił również dykcję i sposobem poruszania się. Zbudował przekonujący psychologiczny portret wulgarnego prostaka wychowanego na ulicy, skłonnego mimo to do ukazywania empatii i ciepła. Rola boksera jest chyba wymarzoną dla każdego aktora. Nie spodziewam się jednak szczególnych sukcesów w sezonie nagród. Na drugim planie Gyllenhaalowi sekundują przyzwoici Forest Whitaker i młoda Laurence. W niektórych scenach nawiązuje się między tymi postaciami wyczuwalna więź. To jednak zdecydowanie za mało, by Do utraty sił zapadło w pamięci na dłużej.
[quote]Szkoda, że Fuqua nie był w stanie nadać swojemu filmowi autorskiego charakteru, przekroczyć choćby w niewielkim stopniu estetyczne bądź formalne granice.[/quote]
Reżyser nie miał pomysłu, jak naładować Do utraty sił energią, w jakikolwiek sposób go wyróżnić. Do utraty sił wydaje mi się obrazem zbyt grzecznym i pozbawionym zadziorności. Jest dziełem o wygładzonych rogach, którego autorzy z góry zakładali, że nie są w stanie sprostać oczekiwaniom i nieuniknionym porównaniom do Aliego Michaela Manna, Zapaśnika Aronofsky’ego, Fightera Russella czy Wściekłego byka Scorsese.
Do utraty sił to średniak stworzony dla niewymagającej publiczności. Film przyzwoity, ale pozbawiony iskry zapalającej do jakichkolwiek większych nad nim dyskusji.
korekta: Kornelia Farynowska