Disco Polo
Z czym kojarzy się wam disco polo? Niech zgadnę: wszechobecny kicz, niezdrowa fascynacja Stanami Zjednoczonymi, prosta muzyka i jeszcze prostsze teksty, fryzury typu krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie oraz chłopcy w błyszczących i szeleszczących dresach? Słuszne skojarzenia, ale jest też druga strona medalu: muzyka chodnikowa stała się wręcz synonimem narodzin polskiego kapitalizmu. Przemiany – zarówno polityczne, społeczne, jak i gospodarcze – w III RP dokonywały się w rytm disco polo. Przeboje zespołów Boys, Classic, Akcent czy Skaner są ścieżką dźwiękową czasów, gdy Polacy uczyli się wolności, a zwykły chłopak ze wsi lub bazarowy handlarz w jednej chwili mógł stać się królem życia. To wszystko, i jeszcze więcej, znajdziecie w debiutanckiej, pełnometrażowej fabule Macieja Bochniaka.
Powstanie tego filmu było nieuniknione. Disco polo wróciło do łask już dobrych kilka lat temu i dzisiaj jest prawdziwą potęgą. W czołówkach najpopularniejszych telewizyjnych stacji muzycznych utrzymują się te specjalizujące się właśnie w disco oraz dance, podobnie ogólnopolskie rozgłośnie radiowe musiały się przeprosić z niegdyś wyklętym gatunkiem, który jeszcze lepiej radzi sobie w Internecie. Topowi reprezentanci tego nurtu notują na portalu YouTube odsłony idące w miliony, a przebój ostatnich lat, czyli Ona tańczy dla mnie zespołu Weekend, może pochwalić się liczbą wyświetleń przekraczającą 87 milionów. To robi wrażenie. O koncertach, które są oblegane przez tłumy, a wykonawcy za godzinę występu zgarniają walizki pełne biletów Narodowego Banku Polskiego, można by pisać jeszcze dłużej. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że w końcu twórcy filmowi postanowili wziąć na warsztat fenomen polskiego disco i spróbować uszczknąć dla siebie kawałek tortu.
Do tej pory disco polo w filmach fabularnych – jeżeli już się pojawiało – to raczej jako ciekawostka lub element wiejskiej bądź małomiasteczkowej rzeczywistości, tak jak to było w przypadku U Pana Boga za piecem Jacka Bromskiego (1998), Maratonu tańca Magdaleny Łazarkiewicz (2010) czy Księstwa Andrzeja Barańskiego (2011). Jedynym twórcą bliżej przyglądającym się temu zjawisku był Robert Gliński, który już w 1997 roku zrealizował Kochaj i rób co chcesz.
Disco Polo Macieja Bochaniaka nie sposób nie odnosić do obrazu Glińskiego, gdyż obydwaj przedstawiają w zasadzie bliźniacze historie, lecz każdy z nich czyni to na swój sposób. Sławek Wiśnik z Kaliszewa ewoluował w Tomka (Dawid Ogrodnik), bohatera na miarę naszych czasów, chcącego swoje szare życie pomalować pstrokatymi farbami. Chłopaka, który pragnie mieć pieniądze i być kimś ważnym. Jako że tworzenie muzyki disco jest niemal równoznaczne z wygraniem szóstki w totolotka oraz zapewnia natychmiastowy awans społeczny, to zakłada zespół o wdzięcznej nazwie Laser i werbuje do niego swojego kumpla Rudego (Piotr Głowacki) i kuzynkę rzeczonego kolegi, stylizowaną na chłopaka dziewczynę o ksywce „Mikser” (Aleksandra Hamkało).
Ich celem jest podpisanie kontraktu w potężnej wytwórni Alfa, której szefem jest najprawdziwszy z prawdziwych Polaków, absolutnie nieomylny wobec samorodnych talentów, Daniel Polak (Tomasz Kot). Kolejnym krokiem jest nagranie debiutanckiej kasety zatytułowanej Pragnienie miłości, rozprowadzenie jej po straganach całego kraju oraz oczywiście osiągnięcie szczytu listy przebojów. Gdy się uda, to pieniądze, panienki oraz hektolitry drogiego szampana przyjdą same. Jako że teksty większości piosenek disco polo traktują o miłości, to oczywiście uczucia nie może zabraknąć także tutaj; Tomek zakochuje się w diwie nazywanej Gensoniną (Joanna Kulig), ale na drodze do szczęścia młodych stoi dotychczasowy partner wokalistki, Polak.
Tym, co odróżnia debiut Bochniaka od komedii twórcy Świnek, jest podejście do tematu oraz sposób kreowania filmowego świata. Podczas gdy Gliński po prostu rejestrował ówczesną rzeczywistość, typową Polskę lat 90. ubiegłego wieku z jej wadami oraz zaletami, to już urodzony w 1984 roku reżyser nawet nie zamierza odtwarzać czasów swojego dzieciństwa takimi, jakimi faktycznie były. Pochodzący z Krakowa twórca ucieka w sferę fantazji. W jego wizji amerykański sen się spełnił: Polska jest niczym Dziki Zachód. Wszystko jest osiągalne prawie na wyciągnięcie ręki, telewizja emituje wyłącznie muzykę disco polo oraz prowadzoną przez ciemnoskórego prezentera prognozę pogody, tu i ówdzie powiewa flaga Stanów Zjednoczonych, a to, że ktoś jeździ przedłużanym Fiatem 125p w wersji cabrio, kompletnie nikogo nie dziwi. Idylla.
Już pierwsze ujęcia zdradzają, z jaką produkcją mamy do czynienia. Wstęp czytany przez Tomasza Knapika, teledyskowy montaż i eksplozja kolorów. Autor za wszelką cenę nie chce, aby widz się nudził, dlatego akcja przez cały czas jest bardzo dynamiczna. Kino w rękach Macieja Bochniaka jest zabawką, a co najważniejsze, widać, że nie ma dla niego żadnych ograniczeń. Reżyser żongluje na ekranie gatunkami filmowymi: jest komedia romantyczna, jest western, są sceny jak z kina akcji, a nawet jak z kreskówek ze stajni Warner Bros., gdzie wielokrotny postrzał kończy się jedynie ręką na temblaku. A to wszystko okraszone licznymi cytatami filmowymi, z czego ten chyba najbardziej oczywisty – czyli nawiązanie do Funny Games – widoczny jest zresztą w zwiastunie.
Maciej Bochniak, zanim zabrał się za swoją pierwszą fabułę, zrealizował dokumentalny obraz o chińskim epizodzie zespołu Bayer Full. Dłuższy kontakt z muzykami zainspirował go do napisania scenariusza pełnego metrażu, który ostatecznie powstał przy współudziale Mateusza Kościukiewicza, początkowo przymierzanego do głównej roli. Warto zaznaczyć, że panowie naprawdę pilnie przestudiowali historię muzyki chodnikowej. Disco Polo aż kipi od nawiązań do rzeczywistych wydarzeń: „podbierania” sobie tekstów piosenek (patrz afera dotycząca autorstwa tekstu piosenki Jesteś szalona, wypromowanej przez zespół Boys), podpisywania kontraktów, w których wykonawcy dają wytwórni prawa do nazwy zespołu, więc w każdej chwili mogą być zastąpieni przez zupełnie nowych ludzi (patrz historia zespołu Milano), nagrania przez zespół Top One piosenki wyborczej dla Aleksandra Kwaśniewskiego czy zainteresowania branżą ze strony ludzi wywodzących się ze świata przestępczego. Wisienką na torcie jest postać Daniela Polaka, która wygląda na wypadkową Sławomira Skręty i Cezarego Kuleszy. Obydwaj są byłymi piłkarzami inwestującymi w disco; ten pierwszy w 1990 roku założył wytwórnię Blue Star, natomiast drugi przejął po nim koszulkę lidera, gdy w 1994 roku uruchomił Green Star i na wiele lat stał się potentatem gatunku.
Dwa słowa: Dawid Ogrodnik. Jesteś Bogiem, spektakl Nietoperz Kornéla Mundruczó, Chce się żyć, Ida, Skutki uboczne Leszka Dawida w Teatrze Telewizji, za kilka chwil rola w nowym przedstawieniu Grzegorza Jarzyny pt. Męczennicy, a następnie 11 minut Jerzego Skolimowskiego. Bez wątpienia urodzony w Wągrowcu aktor ma teraz swoje pięć minut i wykorzystuje je najlepiej, jak potrafi. W każdej produkcji stara się pokazać z innej strony i wciąż mu się to udaje. W Disco Polo został obsadzony idealnie i przed widzami objawia się jako wokalista, trochę Zenek Martyniuk, trochę Thomas Anders. Niewinny chłopak, z głową wypełnioną marzeniami, który łapczywie chwyta to, co daje mu los. Bo przecież życie to są chwile!
Reszta obsady również nie miała problemów z odnalezieniem się w tej szalonej konwencji. Joanna Kulig jest wręcz wymarzoną królową disco. Sporą dawkę komizmu dostarcza Piotr Głowacki, jako lekko zagubiony, ale posiadający głowę na karku i smykałkę do interesów, autor tekstów i muzyki dla zespołu Laser. Ciekawej roli w końcu doczekała się Aleksandra Hamkało; po niesławnym Big Love aktorka na chwilę zniknęła z kina, ale początek tego roku to dwa tytuły z jej udziałem i dwie definitywnie inne kreacje. Swój komediowy potencjał potwierdził Tomasz Kot. Jako Polak jest wyborny, zaryzykuję stwierdzenie, że obok Ogrodnika to właśnie on jest największym skarbem tego obrazu.
korekta: Kornelia Farynowska
Disco Polo to dzieło zrealizowane z rozmachem i przepychem godnym największych gwiazd tego nurtu. Kawał ogromnej roboty wykonały osoby odpowiedzialne za kostiumy (Katarzyna Lewińska) oraz scenografię (Stanisław Tyczyński i Daria Dwornik). Stworzyli bajkowy świat, przepełniony różowymi sukniami, czerwonymi garniturami, błyszczącymi marynarkami i dresami ze złotymi zdobieniami. Lecz w kilku momentach można zarzucić twórcom brak konsekwencji; szczególnie w scenach wypełnionych statystami, jak chociażby podczas produkcji kaset w wytwórni Alfa lub na koncercie. Rażą w oczy zbyt współczesne stroje statystów, w żaden sposób nie pasujące do reszty otoczenia.
Mówi się, że od przybytku głowa nie boli, jednak w tym przypadku może. Pełna absurdów fabuła Bochniaka i Kościukiewicza momentami przekracza granice przyzwoitości. Owszem, autorzy świadomie operują kiczem oraz przerysowaniem, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że czasami wyobraźnia poniosła ich ciut zbyt mocno. Co za dużo, to niezdrowo.
Mimo wszystko Disco Polo zapewnia kawał dobrej rozrywki. Ten obraz jest dokładnie taki, jak tytułowa muzyka, co zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Ale Bochniak wie, co robi, przenosi na ekran kwintesencję gatunku przy jednoczesnej zabawie kinem, tworząc potencjalny komercyjny hit. Zrobił film tak, jakby pisał piosenkę mającą trafić na sam szczyt notowania programu Disco Polo Live.
Produkcja jest całkowicie pozbawiona smutku i beznadziei, które bez trudu można odnaleźć w licznych dziełach naszej kinematografii. Tutaj świat jest wypełniony kolorami, a ludzie – także biedni, mieszkający w przyczepach – są szczęśliwi i zadowoleni z życia. Podczas gdy w innych filmach Polak Polakowi nawet klęski zazdrości, tym razem wszyscy Polacy to jedna rodzina. Cytując jednego z bohaterów – to jest show.