search
REKLAMA
Recenzje

DEXTER: NEW BLOOD. Czy warto było szaleć tak przez całe życie

Czy „Dexter: New Blood” to udany powrót?

Filip Pęziński

10 stycznia 2022

REKLAMA

Miniserial Dexter: New Blood właśnie dobiegł końca. A wraz z nim ekranowa historia Dextera Morgana, która rozpalała wyobraźnię widzów na całym świecie na przełomie dwóch pierwszych dekad tego wieku. Czy był to powrót udany? Czy rzeczywiście zmył niesmak zostawiony przez oryginalny finał serialu z 2013 roku? Nic bardziej mylnego.

Zacznijmy jednak od postaw. Jeśli śledziliście oryginalny serial, to na pewno pamiętacie (uwaga, spoiler z tegoż!), że w ostatnim odcinku Dextera tytułowy bohater dokonał eutanazji siostry, porzucił syna z psychopatyczną macochą, upozorował swoją śmierć i zaczął nowe życie na jakimś pustkowiu jako – ochrzczony tak przez fanów – „drwal Dexter”. Zakończenie to – poprzedzone okropnym nawet jak na standardy ostatnich lat dogorywania serialu sezonem – nie zadowoliło nikogo, więc niespodziewanie oryginalny showrunner serii (który swoją pracę przy oryginalnym serialu zakończył być może na najlepszym sezonie w całej historii serii, tj. czwartym, w którym Dexter zmierzył się z Trinity Killerem) postanowił wrócić do współpracy ze stacją ShowTime i gwiazdą produkcji, Michaelem C. Hallem, aby błędy te naprawić i dać tej bądź co bądź kultowej postaci godne zakończenie.

Nowy format zaczyna się dziesięć lat po finale oryginalnego serialu i przenosi nas ze słonecznego Miami do zimowej prowincji, gdzie postać Michaela C. Halla wiedzie spokojne życie, ukrywając się pod imieniem Jim, pracując w lokalnym sklepie myśliwskim i randkując z tamtejszą policjantką. Oczywiście dawne demony wciąż krążą wokół Morgana i kwestią czasu pozostaje, kiedy mroczny pasażer znów przejmie nad nim władzę. Dodatkowo – wiemy to już ze zwiastunów, więc nie traktujmy jako spoilera – w jego życiu ponownie pojawia się Harrison, porzucony dekadę wcześniej syn.

Pierwszy odcinek nowego serialu zapowiadał naprawdę przyzwoity powrót. Natychmiastowo doceniłem odświeżenie formuły nową lokacją, zauważyłem dużo ciekawszą realizację, ładnie wykorzystujące przestrzeń zdjęcia czy wypełniony wykupionymi pewnie za niemałe pieniądze hitami muzycznymi soundtrack. Świetnie patrzyło się na wracającego do roli Michaela C. Halla, ale też partnerującą mu w postaci urojeń Jennifer Carpenter, czyli serialową Debrę (fani mogą liczyć na jeszcze dwa udane cameo z obsady oryginalnej serii).

Niestety, bardzo szybko okazało się, że New Blood wpada we wszystkie pułapki oryginalnego Dextera. Mam tu na myśli koślawe zbiegi okoliczności, naciągnięte rozwiązania, karykaturalne postaci drugoplanowe czy – przede wszystkim! – rozwodnienie całości telenowelowymi wątkami codziennego życia tytułowego bohatera i jego wewnętrznych rozterek. Szybko serial przestałem traktować jako nadzieję na udane zamknięcie losów Dextera Morgana, a zacząłem jako komiczne guilty pleasure, które doskonale znałem z kilku ostatnich sezonów Dextera.

Aż do finałowego odcinka, który okazał się po prostu kolejnym złym zakończeniem dla tej postaci. Po prawie dekadzie przerwy wrócono do niej tylko po to, żeby znów dać jej niesatysfakcjonujący, nijak podbudowany i wymęczony finał. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ktokolwiek po obu stronach kamery uznał, że dla tego scenariusza warto odkurzać Dextera.

I tutaj mam właśnie największe pretensje do twórców. Nowy serial to wyraźne pożegnanie z postacią, nieskrępowane wątkami z poprzednich sezonów, bez potrzeby zachowywania sił i statusu quo na kolejne sezony. Dlaczego więc nie pojechano po bandzie? Dlaczego nie jest krwawo, szokująco, zabawnie, oryginalnie, dziwnie? Dlaczego New Blood rozdrapuje wątki z poprzednich sezonów i każe Dexterowi rozmyślać o swoim jestestwie, marząc o kolejnej szansie na spełnienie jako mentor-morderca? Czy naprawdę ktokolwiek wierzył, że właśnie tego oczekujemy po nowym finale?

Koniec końców nowy Dexter okazał się zabawną ramotką, której twórcy chyba nie zauważyli, jak zmieniła się popkultura przez ostatnie dziesięć lat. Ostatecznie miło było zobaczyć Halla w tej roli ponownie (szczególnie kiedy w jednym z odcinków obserwujemy retrospekcję z jego działań w Miami) i… tyle. A przecież można było dać Dexterowi jego mrocznego i gorzkiego Logana, przewrotnego Ostatniego Jedi, kpiącego Matriksa Zmartwychwstania. Dano jednak swoisty odpowiednik filmu Mroczny Rycerz powstaje, czyli nudną, wymęczoną i nikomu niepotrzebną powtórkę z rozrywki, która za karę dobrnęła do finału losów głównej postaci.

Nie chcę myśleć, co dzieje się teraz w głowach hardkorowych fanów serialu. Dość powiedzieć, że ostatni odcinek na popularnym IMDb oceniony został na nieco ponad 4/10, przy ocenach między 8 a 10 dla poprzednich odcinków.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA