DANNY BOYLE I JEGO FILMY – Slumdog. Milioner z ulicy (2008)
Filip Jalowski
Mimo kilku prób zupełnie nie kupuję stylistyki Bollywood. Nie wiem, czy jest to kwestia bariery kulturowej pomiędzy Indiami a Europą, czy chodzi raczej o sprawy czysto warsztatowe, ale nie potrafię przezwyciężyć niechęci do takiego typu kina. Slumdog to urocza wariacja na temat tego świata, sympatyczny ukłon Hollywood w kierunku azjatyckiej krainy snów. Mam z nim niestety ten sam problem, co z filmami z udziałem Shah Rukh Khana i innych indyjskich gwiazdorów. Do jego opisu użyję przysłowia funkcjonującego od lat w naszym nadwiślańskim kręgu kulturowym. Slumdog oraz bollywoodzkie produkcje spływają po mnie jak woda po kaczce.
Przytaknę każdemu, kto powie, że za sprawą Slumdoga Boyle po raz kolejny udowodnił, że potrafi robić filmy. Pod kątem warsztatowym to faktycznie rzecz bardzo dobra, zdecydowanie zasługująca na nagrody. Sam film jest jednak jedynie prostą opowiastką, którą zapomina się zaraz po obejrzeniu. Oskar za najlepszy film w momencie, gdy w puli znajduje się Frost/Nixon, Lektor, Obywatel Milk oraz Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, jest dla mnie jedną wielką pomyłką. Podobnie jak statuetka dla jarmarcznego Jai Ho w kategorii najlepszej piosenki. Eurowizja na rozdaniu Oskarów. Keine Grenzen! 6/10
Maciej Niedźwiedzki
A ja się zgadzam z werdyktem Akademii. Slumdog to kino kipiące energią i pomysłowością, wspaniale zainscenizowane i sfilmowane. Dodatkowo przesiąknięte baśniowością i czarem. Slumdog dostarcza właśnie tych emocji, które zawsze utożsamiałem z kinem. Wątki „trzech muszkieterów” – Malika, Latiki i Salima – są pomysłowo ze sobą splecione, by pod koniec dać wybrzmieć prawdziwie dramatycznym puentom. Wieńczący film nierealny, wymarzony przez bohaterów taniec na peronie podkreśla umowność tej przypowieści, której nie sposób mierzyć w skali 1:1. Film Boyle’a to hollywoodzka opowieść o Indiach, historia przefiltrowana przez wrażliwość dzieciaków – tego, jak wyobrażają siebie i świat wokół – dodatkowo zaprzęgnięta w narracyjne zasady teleturnieju. Reżyser błyskotliwie przemieszcza się po wszystkich planach czasowych, a dynamiczna i akrobatyczna kamera rzuca nas po Indiach Malika, ciągle zmieniając perspektywę na toczące się wydarzenia. Zasłużone Oskary za montaż i zdjęcia.
Slumdog to spełnione kino popkultury, które oczywiście prześlizguje się po trudniejszych tematach, ale w zamian oferuje szczery i niebanalny, oderwany od rzeczywistości spektakl. Spektakl, który stanowi najczystsze DNA X Muzy. 9/10
Rafał Oświeciński
Ot, przyjemna opowiastka, egzotyczna bajka o miłości – optymistyczna, kolorowa, pogodna i wyzwalająca odpowiednie uczucia u wszystkich, którzy w kinie szukają jakichkolwiek emocji związanych z kochaniem i byciem kochanym. Warstwa fabularna jest adekwatna do potrzeb większości widzów, bo film Boyle’a jest ukłonem w stronę jak największej publiczności i nie ma większych ambicji, tak jak nie miał ich Titanic. To, co Slumdoga wyróżnia, to zdecydowanie forma – cudowne zdjęcia, feeria barw, kapitalny montaż, świetna muzyka w tle. Parę lat od seansu minęło i wciąż przed oczyma widzę wiele scen, kadrów, detali budujących obraz Slumdoga. I tę pamięć – nie przypominam sobie negatywnych wrażeń – biorę za wskaźnik tego, ile wart jest film Boyle’a. 8/10
Jan Dąbrowski
W odróżnieniu od Czasem słońce, czasem deszcz czy innych dzieł typowych dla Bollywood, Slumdog jest jedynie stylizowany na takie kino. I bardzo dobrze, bo gdyby Boyle zdecydował się na umieszczenie w swoim filmie cech kanonicznych dla kina Indii (z musicalowym zacięciem, posuwistymi spojrzeniami i cenzurowaniem pocałunków), wyszłaby produkcja niezamierzenie zabawna, w najlepszym wypadku pastisz. A tak, Slumdog jest ciekawie nakręcony, ma momenty trzymające w napięciu, jest całkiem przyzwoicie zagrany – w sumie dobre kino rozrywkowe. Dev Patel i Freida Pinto stali się rozpoznawalni, film zgarnął osiem Oskarów, Boyle ponownie zabłysnął i znów pokazał, że jest twórcą wszechstronnym i biegłym w swoim rzemiośle. Nie zmienia to faktu, że Frost/Nixon bije Slumdoga na głowę zarówno aktorstwem, jak i dramaturgią, a były też inne, mocne tytuły. Werdykt Akademii to w pewnym stopniu znak czasów. 7/10
korekta: Kornelia Farynowska