search
REKLAMA
Czarno na białym

DAMA Z SZANGHAJU

Dawid Konieczka

23 lutego 2018

REKLAMA

W finale najpełniej objawia się niekwestionowany talent inscenizatorski Wellesa. Legendarna już sekwencja w parku rozrywki, kończąca się ostateczną rozgrywką w gabinecie luster, imponuje przede wszystkim rozbudowaną scenografią (projekt samego reżysera), zabawą perspektywą, zastosowaniem lustrzanych odbić oraz cieni i niedoświetlenia. Te ostatnie elementy widoczne są już zresztą w wielu wcześniejszych scenach. Welles lubi pozostawiać swoich bohaterów w ciemności, umieszczając ich na rozświetlonym tle i tworząc iście ekspresjonistyczne kontrasty. Ciekawe jest także zastosowanie planów filmowych i kątów ustawienia kamery. Rozmowy bohaterów często filmowane są nieco z góry lub z dołu, niejednokrotnie unikając zbliżeń i układu ujęcie-przeciwujęcie — we wspomnianej już scenie procesu sądowego, co nietypowe dla takiego elementu fabuły, zastosowano w większości ujęcia w oddaleniu. Kiedy w Damie… pojawiają się już jednak zbliżenia, twarze bohaterów wypełniają całą przestrzeń kadru, co wytrąca widza z jego przyzwyczajeń i przełamuje schemat kina stylu zerowego (co warte odnotowania, w dwóch momentach reżyser narusza nawet czwartą ścianę, filmując przez pęknięty obiektyw). Niemniej jednak trudno stwierdzić, które z bliskich planów były pomysłem samego Wellesa, a które Harry’ego Cohna, żądającego większej koncentracji na twarzy postaci, głównie Elsy.

My i wy

W roli tytułowej femme fatale wystąpiła Rita Hayworth, ówczesna żona Wellesa, notabene gwiazda Columbia Pictures. Był to jednak jedyny wspólny film małżeństwa, bowiem w trakcie realizacji Damy z Szanghaju byli już w separacji. Michaela zagrał natomiast sam reżyser, kreując postać swoistego everymana, niepozbawionego jednak charyzmy (zasługa świetnego aktorstwa Wellesa), który znalazł się w samym środku kryminalnej intrygi. Bez zarzutu spisali się także Everett Sloane (Bannister) i Glenn Anders (George); podobnie Hayworth, ale jej historia jest nieco inna. Uważa się bowiem, że Dama… obaliła mit aktorki jako symbolu seksu za sprawą postaci moralnie zepsutej Elsy; na dodatek Welles pozbawił ją charakterystycznego elementu wizerunku — ściął jej długie, rude włosy i przefarbował na blond.

Może i Dama z Szanghaju pozostaje nieco w cieniu Obywatela Kane’a czy Dotyku zła, ale to nadal jedno z najciekawszych dzieł z gatunku noir i w ogóle amerykańskiego kina lat 40. Welles umiejętnie poprowadził wciągającą, zawiłą fabułę i pomimo drobnych potknięć dramaturgicznych czy nieprzychylnych opinii o przesadnym skomplikowaniu jego film ogląda się naprawdę dobrze. Dodając do tego interesujące zabiegi formalne i pierwszorzędne aktorstwo dostajemy przepis na gatunkowy klasyk. I chociaż dla niektórych Dama… stanowi ciekawostkę w postaci wspólnego projektu rozpadającego się małżeństwa Welles—Hayworth, to jej żywotność na polu czysto filmowym udowadniają nawiązania w późniejszych dziełach. Słynną sceną w gabinecie luster inspirowały się przecież takie filmy jak Wejście smoka czy Tajemnica morderstwa na Manhattanie Woody’ego Allena. Ponoć Orson Welles nakręcił Damę z Szanghaju wyłącznie dla pieniędzy — życzmy sobie, by wszystkie filmy stworzone z tych pobudek prezentowały taki poziom.

korekta: Kornelia Farynowska

Dawid Konieczka

Dawid Konieczka

W kinie szuka przede wszystkim kreatywności, wieloznaczności i autentycznych emocji, oglądając praktycznie wszystko, co wpadnie mu w ręce. Darzy szczególną sympatią filmy irańskie, science fiction i te, które mówią coś więcej o człowieku. Poza filmami poświęca czas na inną, mniej docenioną sztukę gier wideo, szuka fascynujących książek, ogląda piłkę nożną, nie wyrasta z miłości do paleontologii i zastanawia się, dlaczego świat jest tak dziwny. Próbuje wprowadzać do swojego życia szczyptę ekologii, garść filozofii i jeszcze więcej psychologii.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA