search
REKLAMA
Czarno na białym

ĆMA

Krzysztof Walecki

26 lutego 2016

REKLAMA

Jan (Roman Wilhelmi) prowadzi nocną audycję „Radio-telefon”, podczas której cierpiący na bezsenność słuchacze dzwonią, aby móc zwierzyć się ze swoich problemów. Pozornie spokojna praca przy eksperymentalnym i, przynajmniej w założeniu, lekkim programie zaczyna odciskać swoje piętno na prowadzącym. Jan coraz bardziej zatraca się w potrzebie pomocy ludziom oraz świadomości, że być może wszelkie jego działania są niewystarczające.

ćma

Ćma (1980) w reżyserii i ze scenariuszem Tomasza Zygadły należy do nurtu polskiego kina przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, zwanego kinem moralnego niepokoju. Nazwa bardzo adekwatna do myśli, jakie przyświecały autorom powstałych wtedy filmów, które koncentrowały się na ukazaniu buntu jednostki wobec państwa, choć system nigdy nie był jawnie atakowany – aluzyjność stała się główną bronią filmowców ze względu na aktywną wtedy cenzurę. Na przytoczenie wszystkich tytułów nurtu nie ma w tym tekście miejsca, dlatego wymienię tylko te, które uważam za najlepsze i najbardziej charakterystyczne: Spokój i Amator Krzysztofa Kieślowskiego, Barwy ochronne Krzysztofa Zanussiego, Aktorzy prowincjonalni Agnieszki Holland i Wodzirej Feliksa Falka.

Te oraz inne powstałe wtedy filmy były obrazami realistycznymi, poruszającymi współczesne problemy, krytykującymi konformizm oraz arogancję elit, nie ograniczając się jednak do punktu widzenia tylko jednej strony. Stąd w nurcie znaleźć można nie tylko dzieła ukazujące „przebudzenie” bohatera poszukującego prawdy, lecz stłamszonego przez ówczesny ustrój oraz narzucone prawa i obowiązki wobec najbliższego otoczenia; równie popularnym bohaterem był człowiek zdeprawowany przez system, dążący do spełnienia korzystając z takich środków jak kłamstwo, manipulacja i kumoterstwo.

Cma_134

Główna postać filmu Ćma nie jest skorumpowana, lecz również trudno w niej zobaczyć człowieka, który dopiero otwiera oczy na rzeczywistość.

[quote]W Janie budzi się potrzeba pomocy ludziom rozpaczliwie szukającym tego, kto ich wysłucha. Noc ich do tego zachęca, radio daje anonimowość.[/quote]

Odbiór audycji jest na ogół pozytywny, zwłaszcza przez słuchaczy, mniej już przez szefostwo stacji. Przełożony Jana, prywatnie jego najlepszy przyjaciel (Jerzy Trela), potrafi odeprzeć ataki kolegów z pracy, którzy w nocnych telefonach do bohatera dopatrują się czegoś niewłaściwego, społecznie niebezpiecznego. Dlaczego bowiem co noc dzwonią ludzie smutni, załamani, wręcz zdesperowani? I dlaczego to właśnie dziennikarz ma być tym, który wskaże im drogę, udzieli wskazówek, pocieszy?

Pewnej nocy, na życzenie Jana zresztą, gościem audycji jest znajomy psychiatra (Piotr Fronczewski), który stara się radzić słuchaczom, używając jednak terminologii medycznej, niezrozumiałych zwrotów zupełnie nie trafiających do zwykłych ludzi. Rezultat jest łatwy do przewidzenia. Pan mu nie ufa, słyszy prowadzący od jednego z rozmówców. Ludzie wyczuwają, że Jan jest jednym z nich, mówiący tym samym językiem, aktywny nocą, zawsze gotowy słuchać.

634559296145625168

[quote]Reżyser kreśli obraz społeczeństwa nie potrafiącego i nie mogącego mówić wprost o pewnych rzeczach, o tym, jak się czuje, i co myśli.[/quote]

Unika rozmów na tematy polityczne, skupiając się na osobistych kłopotach, lecz gdy słyszymy, że również znajomi Jana, a nawet wspomniany psychiatra myśleli o tym, aby do niego zadzwonić, zaczynamy dostrzegać coraz większą skalę problemu. Ale reżyser, zamiast na zawoalowanej krytyce PRL-u, woli skupić się na dramacie głównego bohatera, który zaczyna nie wytrzymywać presji związanej z wykonywaną pracą. Wkrótce stwierdza, że potrzebuje pomocy, jednocześnie jednak nie umiejąc przestać odbierać telefonów.

Sam Jan ma powody, aby znaleźć się po drugiej stronie telefonu. Pomieszkuje na przemian u swojej drugiej żony i kochanki, które wiedzą o sobie. Z pierwszą żoną zaś mija się w rozgłośni radiowej – gdy on kończy pracę, ona zaczyna. Ich nastoletni syn mieszka z powoli staczającą się w alkoholizm macochą. Obecność Jana w ich życiu ogranicza się do zajęcia łóżka, gdy musi się wyspać za dnia między kolejnymi audycjami. Ta niezdrowa sytuacja trwa w najlepsze, nie pozwalając mężczyźnie dostrzec problemu swoich bliskich.

Podobnie jest w pracy. Zamknięty w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, może tylko obserwować swoich współpracowników, nie słysząc jednak ich rozmów, żartów, kłótni. Lubi czasem wyjrzeć przez okno, aby popatrzeć na mieszkające w sąsiedztwie starsze małżeństwo, lecz również i w ich przypadku jest bezsilny, gdy otrzymuje telefon od męża. Można odnieść wrażenie, że w swoim życiu prywatnym Jan nie jest w stanie nikomu pomóc. Najważniejsza staje się zatem lampka w studiu, oznajmiająca nowego rozmówcę, a zarazem szansę działania. Bohater, niczym tytułowa ćma, staje się niewolnikiem światła, widząc tylko je w swoim polu widzenia podczas trwania audycji. I jak ćma zaczyna się spalać.

0004QKL7JQ38VTFO-C322-F4

Oglądany dziś film Zygadły jest przede wszystkim psychologicznym portretem człowieka, którego przygniótł ciężar własnej odpowiedzialności. W mniejszym już stopniu Ćma reprezentuje nurt, do którego przecież jest zaliczana – antysystemowy wydźwięk nadal jest obecny, dając o sobie znać zwłaszcza w epizodycznych postaciach szefów głównego bohatera i jego największego rywala, Kwapisza, który mógłby (za Janem) teczkę nosić. Również monolog żony o robactwie, które wkrada się do dużych domów można odczytać w kategoriach ataku w PRL-owskie państwo. Natomiast tematy rozmów radiowych nie układają się w obraz społeczeństwa zniszczonego przez ustrój, lecz tworzą klimat codziennej egzystencjalnej rozpaczliwości, wzmocniony przez czarno-białe zdjęcia Jacka Zygadły (brata reżysera) oraz muzykę Jana Kantego Pawluśkiewicza. Ta ostatnia buduje psychodeliczną warstwę całości, nadając filmowi specyficznego jak na kino moralnego niepokoju charakteru.

Ćma jest najbardziej efektywna, kiedy zostawia swojego bohatera w studiu, osamotnionego, coraz bardziej zatracającego się w swojej misji. Rola marzenie dla każdego aktora. W Jana wciela się Roman Wilhelmi, który wynosi fabułę ponad publicystykę tamtych czasów. Przedwcześnie zmarły (odszedł w wieku 55 lat), uważany za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, potrafił ukazać swoje postaci jako silniejsze niż w rzeczywistości były, a czasem autentycznie większe niż życie. Nie inaczej jest u Zygadły. Jego głos brzmi pewnie, twardo, czasem nawet agresywnie – takiego Jana znają jego rozmówcy. Gdy jednak bohater wychodzi z pracy, nie wygląda na równie mocnego; w pierwszej scenie widzimy go o świcie, wracającego do domu, ledwo żywego i zmęczonego kolejną nocą. Sprawia wrażenie ludzkiego wraka i nie dziwimy się, gdy widzimy go później w studiu, pełnego życia i energii, która opuszcza go z każdą kolejną audycją. Wszystko ma swoją cenę. Aktor ukazuje swoją postać jako kogoś świadomego sytuacji, w jakiej się znalazł, wyczerpanego, ale wciąż walczącego o zagubione dusze słuchaczy. W jego pełnym szczerości i współczucia spojrzeniu czai się nadzieja, że jego głos trafi do osób, które go potrzebują, bez względu na to, jak on skończy. Przede wszystkim dzięki Wilhelmiemu Ćma tak dobitnie ostrzega, aby w walce o tych, którzy pomocy wymagają najbardziej, samemu do nich nie dołączyć.

d6e82bfcbeac8a30f9fe9710832bee3a

Jest coś dziwnie hipnotycznego w słuchaniu radia nocą. Bez względu na to, czy jest to audycja na żywo, rozmowa z gośćmi w studiu lub słuchaczami, bądź tylko i wyłącznie muzyka, brzmi to wszystko inaczej niż za dnia. Bliżej świtu nasz mózg pracuje w sposób zaskakujący, nawet dla nas samych – myśli, jakie przychodzą wtedy do głowy, refleksyjność, której doświadczamy oraz odbiór zmysłowy stanowią o niezwykłości tej pory. Być może ci dzwoniący do Jana robią to nie tylko z powodu własnego bólu istnienia, lecz również aby móc usłyszeć dobre słowa przefiltrowane przez noc. Niewykluczone, że brzmią one wtedy lepiej, szczerzej, zostają z nami na dłużej. Jakże wielka odpowiedzialność spoczywa wtedy na człowieku, którego głos dociera do zakamarków bezsennych umysłów takich ludzi.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA