CYBERPUNK – Johnny Mnemonic
Twórca scenariusza „Johnny’ego Mnemonica”, William Gibson, to wręcz ojciec cyberpunka. Wydana przez niego w 1984 roku powieść „Neuromancer” odniosła ogromny sukces i zdobyła wiele prestiżowych nagród przyznawanych utworom science fiction. Omawiany pełnometrażowy debiut Roberta Longo powstał na kanwie opowiadania Gibsona, jak twierdzą twórcy, inspiracją był dodatkowo „Alphaville” Jean-Luca Godarda. Film zarobił na całym świecie dwa razy więcej niż wynosił jego niski budżet, jednak dopiero po dystrybucji ogólnoświatowej. A był to przecież czas, gdy widownia była spragniona cyberpunkowej poetyki – w 1995 roku swoje premiery miały “Ghost in the Shell” i “Dziwne dni” oraz mniej cyberpunkowe, ale bawiące się technologią “Virtuosity”, “Hakerzy”, “12 małp” czy “Tajemnica Syriusza”. Co poszło nie tak?
„Johnny Mnemonic” to hołd złożony bardziej fanom cyberpunka niż kina. Przedstawiony przez niego świat nie jest konsekwentnie nakreśloną wizją przyszłości, a raczej scenerią, na której tle działają bohaterowie. Mamy rok 2021, świat połączony jest gigantyczną siecią internetu, a społeczeństwo trawi choroba zwana NAS. Jest jednak na nie lekarstwo. Recepta na nie znajduje się w głowie tytułowego bohatera granego przez Keanu Reevesa (początkowo tę rolę miał grać Val Kilmer, który przyjął jednak propozycję wystąpienia w „Batman Forever”). Johnny to tzw. „mnemoniczny” kurier, ma w w mózgu implant pamięci, na którym zapisano przeciążającą go ilość informacji, w tym tę o lekarstwie na NAS. Dane ma wyładować klientom w Newark, jednak sprawy się komplikują, gdy zleceniodawca daje wyraz tego, że traktuje głowę Johnny’ego jak pendrive. Innymi słowy na bohatera zostaje wydany wyrok dekapitacji. Od teraz nie dość, że czyhają na niego ludzie, których celem jest pozbawienie go życia, to jeszcze ten ogrom informacji w głowie powoduje przeciążenia jego umysłu. Dane trzeba gdzieś wyładować, tylko gdzie?
Reeves przemierza brudne ulice, pełne podejrzanych typów od jednego szemranego miejsca do drugiego, nigdzie nie będąc u siebie. Przestrzeń w filmie ma charakter punktowy, a każdy ten punkt ma przynależące do siebie postaci, te z kolei tworzą strukturę społeczną. Z niej wyłania się autorska wizja przyszłości, gdzie władza należy do korporacji przypominających w swym działaniu mafie. Jest też miejsce dla rewolucjonistów – Loteków, gangu stawiającego sobie za cel informowanie ludzi o prawdzie na temat świata, w którym żyją oraz partyzanckie działania na szkodę „burżuazji”. Władza korporacji jest absolutna, na filmowych ulicach nie pojawia się nawet policja.
Mamy zatem udany główny pomysł, brudne cyberpunkowe przestrzenie i co jeszcze? Już nie za wiele. Nie dziwi, że Longo tym filmem rozpoczął i zakończył karierę w Hollywood. Mnemonic to bez wątpienia najsłabsza i najbardziej drewniana kreacja w karierze Keanu Reevesa. Reżyser nie wykorzystał też szansy współpracy z Udo Kierem, Takeshim Kitano czy Henrym Rollinsem. Udział w filmie Dolpha Lundgrena i Ice-T, to już chyba tylko komercyjny zabieg.
Efekty specjalne wołają o pomstę do nieba, a przecież jeszcze przed „Mnemoniciem” powstał „Terminator 2”, gdzie tego problemu zupełnie nie ma. Przyjmijmy, że to wina niskiego budżetu, ale usprawiedliwienia dla muzyki rodem z seriali akcji z lat 80. już nie widzę.
„Johnny Mnemonic” to przyzwoite kino akcji z interesującą, (zwłaszcza jak na 1995 rok) pełną szczegółów wizją przyszłości, która nie jest jednak futurystyczna. Ten niedostatek to być może wina debiutującego reżysera, a może niedociągnięcia prozy Gibsona, gdzie mamy do czynienia z efektownymi historiami, które nie zawsze są jednak konsekwentne i przemyślane.
Co jednak sprawia, że dalej pamiętamy o „Mnemonicu”? Ślady ekranizacji Longo odnaleźć można i w „Matrixie”, i w „Raporcie przyszłości”, jak i w „Elizjum”. Jakiś rok temu w sieci pojawiła się informacja o realizacji serialu „Johnny Mnemonic”. Być może będzie to moment, w którym wizja Gibsona doczeka się godnej siebie wersji?