CUBE 2: HYPERCUBE. Zaskakująco dobra kontynuacja kultowego filmu science fiction
Sądziłem, że próba wytworzenia podobnego klimatu będzie kompletnym nieporozumieniem. Kiedy oswoiłem się z tą wiadomością, niespodzianką okazał się wybór reżysera. W końcu Andrzej Sekuła, znakomity operator m.in. filmów Quentina Tarantino, nie jest doświadczony na stołku głównodowodzącego.
Mimo moich w pełni uzasadnionych obaw, Cube 2: Hypercube okazał się przyzwoitym, momentami bardzo dobrym obrazem. Fabuła znacząco nie odbiega od tej z Cube. Ponownie mamy grupkę kilku osób, pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego, wędrujących po identycznie wyglądających pomieszczeniach i usilnie szukających wyjścia z sześcianu, a tym samym rozwiązania jego zagadki. Twórcy filmu skrzętnie wykorzystali podstawową regułę obowiązującą przy powstawaniu sequeli, mianowicie zwielokrotnienie najbardziej charakterystycznych elementów stanowiących o sukcesie pierwowzoru. Okazało się, iż w tej części sześcian został wyposażony w kolejny (czwarty) wymiar (tzw. tesserakt). Wymiar ten jak do tej pory to jedynie teoria, zrodzona w głowach fizyko-matematyków twierdzących, iż ludzki umysł nie jest w stanie go ogarnąć. W filmie Andrzeja Sekuły pojawiło się jeszcze kilka teorii nie mających potwierdzenia w praktyce. Mamy zatem światy równoległe czy załamania czasowe. Muszę uspokoić wszystkich laików tej dziedziny, gdyż wyjaśnienia są podane w całkiem przystępny sposób. Nie nużą, a jedynie wprowadzają kolejny element tajemniczości, zagadkowości i tworzą bardzo specyficzny klimat.
Reżyser Cube 2: Hypercube postawił (jak w przypadku części pierwszej) na nieznanych aktorów. Spisali się oni przyzwoicie, choć niczym specjalnym nie zaskoczyli. Ot dobra, zwykła rzemieślnicza robota. Zabrakło mi w ich wykonaniu odrobiny szaleństwa i ekspresji, bo co jak co, ale bohaterowie znaleźli się w dość nietypowej i niemal beznadziejnej sytuacji. Nie mam żadnych zarzutów, jeśli chodzi o zdjęcia (zrobił je oczywiście sam reżyser). Różne kąty ustawienia kamery, ciekawy montaż, jednolita barwa (tym razem przeważa zdecydowanie biel) powodują, że klaustrofobik może mieć kłopoty z dotrwaniem do końca seansu. Oglądając ma się wrażenie wchłaniania przez kostkę i powoduje to lekki dyskomfort. Przyznam szczerze, że przy pierwszej części tego nie odczuwałem. Ze zrozumiałych względów, niejako z konieczności, do minimum została ograniczona scenografia. Lecz nie jest to w żadnym wypadku zarzut.
Chybionym pomysłem było wprowadzenie, ni z gruszki ni z pietruszki, sześcianu, który zaczął zabijać. Podejrzewam, że miało to zdynamizować spokojną, jednostajną akcję. Nie zawiodły efekty wizualne. Stały na dobrym, solidnym poziomie. Podobnie jak zdjęcia bardzo intensywnie oddziaływały na moje zmysły. Finał nieco rozczarowuje. Kiedy pierwsza część pozostawiała zakończenie otwartym, tutaj wyłożono wszystkie karty na stół. Tajemnica powstania sześcianu została wyjaśniona. Czar prysł. Z jednej strony przeciąganie tego w nieskończoność nie byłoby dobrym pomysłem, ale z drugiej strony koniec moim zdaniem był zbyt banalny. Dało się wyczuć, że w niedługim czasie powstanie sześcian do sześcianu, czyli Cube 3 (Zero?).
Cube 2: Hypercube miał premierę w Stanach Zjednoczonych w 2002 roku. Był pokazywany na kilku festiwalach filmów fantastycznych, a do Polski trafia dopiero po 2 latach… Być może nie przysporzy sobie wielu zwolenników, jak to było w przypadku Cube, ale myślę, że spora część widzów uzna go za solidną porcję wciągającej rozrywki. Być może nie będzie sensacją i odkryciem (a raczej na pewno nie będzie), ale nie jest to żaden obciach i wpadka Andrzeja Sekuły, który z pewnością nas jeszcze bardzo mile zaskoczy.
Tekst z archiwum film.org.pl.