CÓŻ ZA PIĘKNY DZIEŃ. Miłość i współczucie
Mister Rogers’ Neighborhood jest dla całego pokolenia Amerykanów tym, czym dla wielu Polaków jest Miś Uszatek, Teleranek albo Piątek z Pankracym – symbolem dzieciństwa. Chłopcy i dziewczynki ze Stanów Zjednoczonych tłumnie zasiadali przed telewizorami, aby popatrzeć na swoich ulubionych pacynkowych bohaterów (takich jak Daniel Tiger, King Friday XIII albo X the Owl) i posłuchać, co ciekawego ma do powiedzenia wesoły, zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha prowadzący – Fred Rogers.
Scenariusz filmu Marielle Heller oparty został na wyczerpującym, świetnie napisanym artykule autorstwa Toma Junoda, który posłużył jako luźna inspiracja dla postaci protagonisty. Lloyd Vogel (Matthew Rhys, który wcielił się w dziennikarza również w tegorocznym Raporcie) jest, jak sam siebie określa podczas jednej z długich rozmów z panem Rogersem, „człowiekiem doświadczonym przez życie”. Osiągnął wprawdzie sukces zarówno w branży (dziennikarskie nagrody i stała praca dla „Esquire”), jak i w życiu prywatnym (żona oraz małe dziecko), ale na jego egzystencji piętnem odcisnęły się traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa – śmierć matki i opuszczenie rodziny przez ojca (Chris Cooper). Trudno się więc dziwić Lloydowi, że gdy po latach spotyka się z tatą na trzecim z kolei weselu siostry, nie ma ochoty rozmawiać, a wymuszona przez rodziciela konfrontacja kończy się bolesną bójką. Jakby tego było mało, Vogel zaczyna coraz częściej sprzeczać się ze swoją wybranką (Susan Kelechi Watson), która zachęca mężczyznę do pojednania i domaga się, by ten więcej czasu poświęcał rodzinie.
Życie Lloyda zaczyna się powoli zmieniać po tym, jak poznaje pana Rogersa, w którego wcielił się the one and only Tom Hanks. Nie muszę chyba mówić, że casting okazał się strzałem w dziesiątkę. W roli Freda Rogersa lepiej sprawdzić mógłby się tylko jeden, nieżyjący już niestety człowiek. Chodzi mi w tym miejscu oczywiście o wielkiego poprzednika Hanksa, aktora specjalizującego się w portretowaniu poczciwych Amerykanów – Jamesa Stewarta, który pod względem fizycznym jeszcze bardziej przypomina gospodarza dziecięcego programu. Gwiazdor Cast Away – poza światem nie ma może postury Rogersa; zapewne waży nieco więcej niż ikoniczne 143 funty (około 65 kilogramów) odpowiadające liczbie liter w poszczególnych słowach wyrażenia „I love you”, ale nadrabia kunsztem aktorskim oraz nadzwyczajną aurą ciepła i serdeczności, na którą zapracował sobie długą, obfitującą w wiele wspaniałych ról karierą.
Całe szczęście Cóż za piękny dzień nie jest tradycyjnym, schematycznym filmem biograficznym, co mogą sugerować plakaty, zwiastuny oraz inne materiały promocyjne. Znamienne jest już to, że twórcy nie uczynili głównym bohaterem Freda Rogersa, cały czas pozostającego na drugim planie, lecz fikcyjnego Lloyda Vogela. W żadnym wypadku nie chodziło o to, żeby opowiedzieć historię legendarnego prowadzącego i jego programu od A do Z (tego dokonał już rok temu Morgan Neville w absolutnie wspaniałym dokumencie Won’t You Be My Neighbor? – świetnym pomysłem jest obejrzenie go w „zestawie” z filmem Heller), ale pokazać, jak filozofia życiowa słynnego Amerykanina wpływa na postawę drugiego człowieka; jak odrobina miłości i współczucia potrafi pocieszyć nie tylko zmartwione dziecko, ale również doświadczonego przez życie dorosłego mężczyznę.
Być może najwspanialszą ze wszystkich cech Freda Rogersa jest umiejętność słuchania, prawdziwego słuchania; poświęcania drugiej osobie uwagi i czasu. Twórca Mister Rogers’ Neighborhood nigdy nie udawał, że na kimś mu zależy – on naprawdę kochał wszystkich dookoła i dla każdego potrafił znaleźć choćby krótką chwilę. Codziennie modlił się za ludzi, których spotykał na swojej drodze, wymieniając w rozmowie z Bogiem niemalże wszystkich z imienia i nazwiska. Nie potrafię znaleźć słów, które mogłyby wyrazić, jak bardzo cieszę się z tego, że o takich osobach jak Fred Rogers powstają filmy. I to naprawdę dobre filmy, bo taki bez dwóch zdań jest Cóż za piękny dzień.
A jak na to wszystko zareagowałby pan Rogers? Najpewniej bardzo by się zawstydził, pokręcił głową i powiedział, że na podobne hołdy nie zasługuje. Jeżeli jednak nie on, to kto?