Chodźmy pogrzeszyć – 30. WFF
Inteligentna, zabawna i pełna absurdów komedia z islamem w tle – niemożliwe? A jednak! Chodźmy pogrzeszyć to produkcja zachwycająca niemal od początku do końca. 30. Warszawski Festiwal Filmowy rozpoczął się w naprawdę dobrym stylu.
Współczesny Stambuł. Podczas modlitwy w jednym z meczetów zostaje zamordowany właściciel sklepu z artykułami żelaznymi, który większe zyski generował dzięki lichwiarstwu. Miejscowemu imamowi Selmanowi (świetny Serkan Keskin) pozostaje jedynie złożyć zeznania – co nie trwa długo, gdyż ofiarę znał wyłącznie z widzenia – a następnie posprzątać po zwłokach oraz przewietrzyć świątynię. Sprawa byłaby dla niego zamknięta, gdyby nie fakt, że niedługo później na swoim koncie bankowym odkrywa sowity przelew od lichwiarza dokonany na kilka dni przed morderstwem. To nie wygląda dobrze; niekompetentni policjanci mogą nie dać wiary, że imam nie ma nic wspólnego z zabójstwem, więc duchowy przywódca rozpoczyna dochodzenie na własną rękę i odkrywa, że za spust mógł pociągnąć dosłownie każdy.
Onur Ünlü bawi się z widzami. Turecki twórca nakręcił obraz będący zgrywą z kina noir, thrillera, dramatu psychologicznego, dramatu społecznego, a nawet musicalu! Wszystko, co obserwujemy na ekranie, jest przerysowane do granic możliwości, trup ściele się gęsto, a większość obecnych na sali kinowej rechocze niemal co dialog. Intryga jest skomplikowana i bardzo zawiła, twist goni twist, więc widz do samego końca zastanawia się, kto tak naprawdę jest mordercą.
Wykreowany przez autora świat to współczesna Turcja w krzywym zwierciadle. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie tylko mozolnie skonstruował intrygę, ale przede wszystkim stworzył galerię szalenie interesujących postaci. Centralną figurą jest oczywiście główny bohater; imam nie para się wyłącznie przywództwem duchowym, oprócz tego jest także muzykiem, szachistą, byłym bokserem i żołnierzem oraz absolwentem antropologii, szukającym na studiach racjonalnego wyjaśnienia dla monoteizmu. Ma niewyparzony język, mocny cios i dość liberalne podejście do religii, aczkolwiek wszystko co robi, wykonuje w imię Allaha.
Niemniej ciekawe są postacie drugoplanowe; muezzin Efraim (Umut Kurt) tak naprawdę jest chrześcijaninem, natomiast córka imama, Zeynep (piękna Hazal Kaya), nie szanuje tradycji i bierze ślub bez zgody oraz błogosławieństwa ojca. Całość uzupełniają, noszący ksywę Superman, zmanierowany bokser o aparycji lowelasa z filmów rodem z Bollywood oraz stereotypowy, zmęczony życiem gliniarz, który po pracy bije swoją żonę. Warto zaznaczyć, że twórca za pomocą przerysowania oraz humoru zwraca uwagę na – poruszany już wcześniej przez tureckich filmowców – problem stosowania przemocy wobec kobiet przez mężczyzn i bagatelizację tego procederu.
Osobnym bohaterem filmu jest muzyka. Twórca dołożył wszelkich starań, aby ścieżka dźwiękowa nie była tylko dodatkiem, ale elementem tworzącym klimat dzieła. Muzykę, brzmiącą jakby była przygotowana specjalnie dla jakiegoś dreszczowca, wykorzystuje w jednocześnie tak banalnych i przewidywalnych momentach, że wyłącznie zwiększa komizm swojego obrazu. Na podobnej zasadzie zostały wykonane zdjęcia; w scenach, gdy jedna postać śledzi drugą, idą za sobą niemal krok w krok jak w komediowych kryminałach. Nie brakuje również długich, statycznych ujęć, gdy kamera powoli prezentuje nam bohatera czy wspaniałych sekwencji musicalowych, mających za zadanie w śpiewany sposób oddać nastrój głównego bohatera.
Chociaż Chodźmy pogrzeszyć jest produkcją traktującą islam z humorem i dystansem, to jednak przesłanie filmu jest mocno religijne, co podkreślają wypowiedziane w jednej ze scen słowa „odsetki zabijają”. Reżyser bierze na tapetę lichwiarzy i konsekwencje wynikające z ich działalności, pokazując słuszność zakazania przez islam lichwy jako formy niesprawiedliwości oraz wyzysku.
Chodźmy pogrzeszyć to oryginalna i przemyślana komedia, z bardzo dobrym scenariuszem oraz świetnie nakreślonymi bohaterami. Wykreowana przez Onura Ünlü abstrakcyjna rzeczywistość urzeka. To produkcja zrealizowana z lekkością oraz smakiem, będąca dowodem na to, że nawet z religii można w umiejętny sposób żartować. Ubaw po pachy gwarantowany.