CHANCE. Recenzja nowego serialu z Hugh Lauriem
Jeśli Hugh Laurie, używając znów swojego właściwie idealnego amerykańskiego akcentu, gra w Chance, serialu, którego tytuł stanowi równocześnie nazwisko głównego (anty)bohatera, będącego przy tym lekarzem z problemami, oczywistym jest, że każdy od razu pomyśli o Housie. Wy też? To teraz wyrzućcie tę myśl z głowy.
To, co wyżej wymieniłam, to wszystko, co ci bohaterowie mają ze sobą wspólnego. Abstrahując już od faktu, że House’a wymyślił David Shore, a Chance to adaptacja książki Kema Nunna o tym samym tytule, Eldon Chance to neuropsychiatra; nie leczy swoich pacjentów, lecz ocenia ich stan i odsyła do konkretnego specjalisty. Jest spokojny, miły, uprzejmy i budzi sympatię. Kłopoty zaczynają się, gdy do jego biura trafia Jaclyn Blackstone (Gretchen Mol), którą pobił jej mąż, policjant Raymond (Paul Adelstein) i która twierdzi, że zapomina, co robiła przez parę godzin, a w tym czasie jej druga osobowość, Jackie, przejmuje kontrolę. Chance chce jej pomóc i świat przemocy oraz korupcji coraz bardziej go wciąga. Jakby tego było mało, nie układa mu się też prywatnie – właśnie rozwodzi się z żoną, a jego nastoletnia córka… cóż, jest nastoletnia.
Brzmi jak stare, oklepane motywy? Całkiem słusznie. Chance, nasz antybohater, przechodzi kryzys moralny, daje się wciągnąć w podejrzane sprawy. Jaclyn to ucieleśnienie znanych nam doskonale tropów blondynki w opałach i femme fatale naraz. Jej mąż Raymond to typowy niedobry mąż; Chance’owi w walce z nim pomaga D (Ethan Suplee) – swojski, znany typ osiłka – choć przynajmniej chwilami jest trochę bardziej wyrafinowany niż przeciętny mięśniak z dzielni.
Późniejsze odcinki odrobinę wygładzają ostre kanty tych postaci, ale minimalnie – większość wątków ich dotyczących potraktowano marginalnie. Zmarnowano potencjał dwóch osobowości Jaclyn – nikt tego nie rozwinął bardziej ponad dylemat „ojej, to z którą z nich teraz rozmawiam?”. O jej przeszłości dowiadujemy się więcej dopiero w ostatnim odcinku, kiedy już kurz i emocje dawno opadły. Jeśli chodzi o Raymonda Blackstone’a, raczej się mówi o tym, jaki jest niedobry, niż faktycznie pokazuje widzowi, co potrafi zrobić, i dlatego w serialu brak także emocjonujących konfrontacji między rywalami. Podkreślam emocjonujących, bo ze dwie by się znalazły, ale ponieważ dzieją się raczej mimochodem, jakby przypadkiem, trudno się nimi przejąć. Sam Chance z kolei bywa rozpaczliwie naiwny – a wydawałoby się, że jako neuropsychiatra powinien mieć jednak pojęcie o mechanizmach ludzkiego zachowania… Świetnym przykładem powierzchownego traktowania niektórych spraw i niepotrzebnego nagromadzania pobocznych wątków w serialu może być sekretarka, która pracowała u Chance’a, Lucy (Greta Lee). Dziewczyna zwalnia się, ponieważ lekarz „ostatnio nie jest sobą” i „bardzo się zmienił”. Można się domyślić, że pracowali razem już jakiś czas, ale jej odejście z pracy nie wywiera na nim żadnego wrażenia, żadnego, nawet krótkotrwałego efektu.
Serial ratują dwie rzeczy.
Po pierwsze, klimat. Choć Chance stwierdza w pewnym momencie, że „nie jest postacią z książek Raymonda Chandlera”, rzeczywiście odcinki często zalatują czarnym kryminałem, no, raczej thrillerem. Akcja toczy się nieznośnie powoli, sprawiając czasami wrażenie, że dziesięć odcinków to za dużo na tę ubogą w wydarzenia historię. Atmosfera jest gęsta, mroczna, pozbawiona humoru, niewiele też tutaj brutalnych scen – ale za to, gdy już się pojawiają, uderzają widza z podwójną mocą. Czego by nie mówić o bohaterach i fabule serialu, wizualnie robi wrażenie. Dwa pierwsze odcinki nakręcił zresztą Lenny Abrahamson – reżyser odpowiedzialny między innymi za Pokój, film nominowany rok temu do Oscara.
Po drugie, Hugh Laurie. Już podczas emisji House’a udowodnił, że bez względu na ogólną jakość serialu potrafi pociągnąć całą produkcję swoją charyzmą – szkoda tylko, że znów musi to robić. Jego jedynym wsparciem jest Ethan Suplee jako D. Chociaż ci bohaterowie są z zupełnie różnych światów, Chance i D zaprzyjaźniają się. Ogląda się ich z przyjemnością, zwłaszcza kiedy zaczynają przerzucać się docinkami.
Hulu zamówiło od razu dwa sezony serialu, prawdopodobnie licząc na spore zainteresowanie produkcją ze względu na osobę Hugh Laurie’ego. Szumu medialnego po pierwszych dziesięciu odcinkach jednak nie było, a recenzje, które można znaleźć w Internecie, są mało entuzjastyczne. Jeżeli ktoś nie lubi klimatu noir i ślimaczego tempa akcji, ładna buzia Gretchen Mol rzeczywiście może nie wystarczyć, by wytrwał do końca. Ja jednak mimo wszystko nie skreślałabym Chance i wrócę do niego w kolejnym sezonie. Owszem, serial bywa przyciężkawy, nierówny i miejscami mało dopracowany, ale ma w sobie to coś, potencjał, by stać się naprawdę świetną produkcją. Doktor Eldon Chance zasługuje na to, by dać mu – nomen omen – jeszcze jedną szansę.