search
REKLAMA
Archiwum

CASINO ROYALE. Dla przeciwników serii o Jamesie Bondzie

Marek Klimczak

26 października 2020

REKLAMA

Przyznam od razu, że nie jestem fanem agenta 007. Filmy z jego udziałem zwykle roją się od mniejszych lub większych bzdur, które zamiast emocji wywołują uśmiech politowania nad naiwnością scenarzystów, a sam bohater w każdej kolejnej odsłonie jest nieznośnie oczywisty, powtarzalny. Wymyślne gadżety, które zawsze okazywały się niebywale przydatne, a których los, mimo niezawodności i potwierdzonej przydatności, kończył się na fazie prototypu, coraz bardziej futurystyczne auta, których nowoczesność osiągała granice absurdu, piękne kobiety, podobnie jak auta jednorazowego niemal użytku i obowiązkowe Martini wstrząśnięte, nie mieszane oraz klasyczne już: “Nazywam się Bond. (pauza) James Bond” – wszystkie te elementy dla fanów serii obowiązkowe, według mnie stały się nużące, no bo ileż razy można odgrzewać tego samego kotleta zmieniając tylko przybranie?

Mimo tego przyznam jednak, iż większość filmów z serii “James Bond ratuje świat” widziałem, bo jednak jest to jedna z ikon kinematografii, najsłynniejszy agent świata, najdłuższa seria jak powstała (nie licząc Godzilli) i mimo tej powtarzalności, naiwności i niezamierzonego absurdu, zwykle ogląda się ją bardzo dobrze, jeśli na wiele rzeczy przymknąć oko, oddając się czystej rozrywce i ciesząc zmysły zawsze widowiskowymi efektami specjalnymi, uroczymi partnerkami najlepszego agenta Jej Królewskiej Mości, zachwycającymi plenerami, autami, których nigdy na żywo nie zobaczymy itp. Jednak wszystko to potrafi znużyć i kolejne odsłony przygód Bonda nawet wśród fanów (oprócz fanatyków, jak zawsze bezkrytycznych) zaczęły budzić niepokój. Możliwości współczesnego kina w kwestii efektów specjalnych są właściwie nieograniczone – czy to znaczy, że takie są też możliwości Bonda? I czy takie być powinny? Po Śmierć nadejdzie jutro, mającym cechy bliskie autoparodii, wydawało się oczywiste, że serii potrzebny jest powiew świeżości, odmiana. I oto mamy Casino Royale. Zaiste, Bond jakiego jeszcze nie było…

Przede wszystkim agent 007 przeszedł podobną kurację, co Batman (wersja Nolana) – powrót do początków (“Casino Royale” to pierwsza z cyklu powieść o przygodach Bonda) i najważniejsze – zbliżenie do rzeczywistości, realizmu i autonomia w stosunku do poprzedników. Dotychczas prawa serii były niezłomne, zmieniali się tylko (z konieczności) aktorzy. W Casino Royale mamy do czynienia z zupełnie innym Bondem, niż dotychczas. Czy lepszym? Innym, mniej komiksowym, bardziej wiarygodnym. James Bond w wykonaniu Craiga to człowiek, który uczucia potrafi wyłączyć by zabijać z zimna krwią, wtedy jest maszyną do zabijania (nawet biega jak T-1000), ale też potrafi je uruchomić by kochać kobietę. Każdy poprzedni Bond był z pozoru dżentelmenem, który z podobnym wdziękiem grał w karty, mordował ludzi, prowadził auto czy uwodził kobiety a potem puszczał je kantem (a one i tak go uwielbiały). Zawsze ironiczny, szarmancki i niezawodny. Bond Craiga krwawi, brudzi się, popełnia błędy i bywa zwyczajnie, zwierzęco brutalny. Lecz bywa, że gdy kobieta płacze, obejmuje ja ramieniem, nie po to, żeby ściągnąć z niej ubranie, ale by przykryć ją kołdrą, zgasić światło i wyjść. Owszem, taki Bond sporo traci na wyjątkowości bo zbliża się do wielu innych bohaterów kina akcji (choćby do Ethana Hunta), ale po tylu filmach, kiedy w świadomości widzów całego świata James Bond jest królem filmowych agentów, ta zmiana okazuje się wychodzić mu na dobre. Zmiany, szczególnie jeśli dotyczą elementów kultowych, zawsze wywołują kontrowersje, ale te zmiany są potrzebne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z tak długą serią. Ważne jednak by innowacje były trafne. Oczywiście najwięcej emocji zawsze budzi aktor wcielający się w rolę agenta 007.

Daniel Craig, wbrew nieprzychylnej prasie i głosom protestu fanów, okazuje się być wyśmienitym Bondem. Co prawda w formule komiksowego i wyidealizowanego bohatera, jakiego kreowali Sean Connery, Timothy Dalton, Roger Moore i Pierce Brosnan, przypuszczam, przepadłby. Jednak w tym nowym, bardziej realistycznym wcieleniu, aktor wydaje się czuć bardzo wygodnie, jak w dobrze dopasowanym smokingu, który nosi ze swobodą. Trzeba też zaznaczyć, iż najnowszy Bond to młodzieniaszek, świeżo po awansie, który dopiero odnajduje się w świecie wielkich pieniędzy i wyższych sfer popełniając czasem gafy. Trochę to komplikuje próby chronologicznego umieszczenia filmu w serii, bo z jednej strony jest to Bond pierwszy, młody, więc należałoby go umieścić na początku, z drugiej zaś nie mamy wątpliwości, iż akcja dzieje się współcześnie, na co wskazuje absolutnie wszystko – fryzury, kostiumy, samochody, telefony komórkowe, a jakby ktoś miał mimo tego wątpliwości, M w jednej scenie mówi: “tęsknię za czasami Zimnej Wojny”. To pierwszy trop, iż Casino Royale odcina się wyraźnie od całej serii. Ale nie do końca – wszystkie “stałe punkty programu” w filmie są obecne, tyle, że w zmienionej formie, oddalonej od konwencji “bonderów”, bliższe realizmowi i bardziej umotywowane. Tak więc James dostaje służbowy supersamochód, ale pozbawiony ukrytej konsoli sterującej działkiem pokładowym, katapultą i odpowiedzialnej za przekształcenie tego cudeńka w helikopter. Dziewczyna Bonda nie pełni roli tylko maskotki filmu, lecz posiada interesującą osobowość, czarny charakter nie bawi się w wyrafinowane sposoby tortur, bądź uśmiercenia głównego bohatera, który za pomocą zegarka przetnie więzy i uwolni się niczym David Copperfield, zaś na pytanie kelnera czy Martini ma być wstrząśnięte czy zmieszane odpowiada: “mam to w dupie”. Casino Royale nawiązuje do serii. ale tylko po to, by za chwilę udowodnić iż jest filmem zupełnie innym.

Casino Royale trudno uznać za najlepszy film z serii, ze względu na utratę charakterystycznego klimatu, który ma ogromną rzeszę fanów. Ci, którzy jednak cenią bardziej realistyczne kino akcji, z pewnością wyjdą z seansu bardzo zadowoleni, gdyż bodaj jedyną cechą, którą film ten zachowuje w porównaniu z poprzednikami jest niezaprzeczalna widowiskowość, zwłaszcza scena pościgu na placu budowy, przypominająca “Yamakasi” pozostaje na długo w pamięci. Ale siłą Casino Royale są też dialogi, cięte riposty i sceny statyczne, jak rozgrywki pokera (dobrze znać zasady) które dostarczają odpowiedniej dawki napięcia. Wszystko to jest świetnie wyważone i podane w odpowiednich porcjach, toteż mimo iż film jest bardzo długi, z jednej strony nie nuży, a z drugiej nie pozwala na wywołanie w widzu wrażenia przesytu, jakie towarzyszy wielu typowo efekciarskim produkcjom.

Nie wiem, czy film trafi w gust fanów Jamesa Bonda, ale z pewnością Casino Royale można polecić jego przeciwnikom, gdyż film ten pozbawiono wszystkich tych elementów, które wielu (w tym mnie) drażniły, pozostawiając dobre, niegłupie ale i niezbyt ciężkie kino akcji, co bardzo optymistycznie pozwala patrzeć w przyszłość – czeka nas zalew kolejnych sequeli, ale Casino Royale obok Batmana -Początku jest dowodem na to, iż każdą serię można odświeżyć, tworząc nieco inne, atrakcyjne kino.

Tekst z archiwum Film.org.pl (2006.11.18)

REKLAMA