Casanova po przejściach
Normal
0
21
false
false
false
PL
X-NONE
X-NONE
MicrosoftInternetExplorer4
Z Allenem owszem – ale ponoć tylko w obsadzie. Jednak trudno w to uwierzyć i niech mnie kule biją jeśli faktycznie Woody Allen nie przyłożył swoich pomarszczonych rączek do scenariusza Casanovy i jeśli z uporem maniaka nie wchodził w paradę reżyserowi filmu – Johnowi Turturro, narzucając się ze swoimi allenowskimi pomysłami spod znaku Woody’ego Allena. Zresztą wystarczy zerknąć na plakat i sprawdzić, czyje nazwisko rzuca się w oczy…
Akcja Casanovy po przejściach dzieje się w Nowym Jorku. Takim jazzowym Nowym Jorku, bo już na samym początku, gdy tylko ujrzymy Wielkie Jabłko z lotu ptaka, w tle usłyszymy kawałek… no właśnie – jazzowy. Brzmi znajomo? Trzeba jednak odnotować na plus, że Turturro zrezygnował z charakterystycznej, allenowskiej czcionki w sekwencji napisów. W końcu to jego film. Nie Allena.
Skoro już recenzent wypluł z siebie niepotrzebny jad, można przejść do meritum. O czym właściwie jest najnowszy film Johna Turturro?
Opowiada o zabójczym duecie – starym, znerwicowanym alfonsie, w którego wciela się Woody Allen i jego męskiej dziwce, czyli Johnie Turturro (przy okazji, jak już wspomniano, reżyserze obrazu). Dan Bongo (bo taka jest ksywa alfonsa) stawia w zawodzie pierwsze kroki, po tym jak jego lekarz – pani dermatolog Sharon Stone (panowie, ona wciąż ma to coś!) zwierza się swojemu pacjentowi (tak po prostu, „out of nowhere!”, jak to ujmuje Bongo), że marzy jej się ménage à trois, czyli trójkącik z koleżanką i jakimś ogierem. Czy Murray (czyli Dan Bongo) zna jakiegoś ogiera? A i owszem. Zna, ale takie pośrednictwo kosztuje tysiaka. Tak zaczyna się współpraca księgarza-bankruta i kwiaciarza w kwiecie wieku.
Aktorsko film wypada naprawdę dobrze, choć odniosłem wrażenie, że postacie są rozpisane niezbyt starannie, a ich psychologia została wyciosana w litej skale. Woody Allen robi to, do czego został stworzony – uroczo się spina, jąka i rzuca żarcikami. Jest po prostu Woodym i za to go kochamy. Rola jak najbardziej in plus, mimo swojej wtórności (kupujemy w Macu cheeseburgera, żeby cieszyć się smakiem cheeseburgera z Maca, nie?). Nie ma wątpliwości, że aktorsko to również film Allena.
John Turturro – świetny aktor, o wiele lepszy niż reżyser – daje radę bez szału, choć winę za nijakość ponosi raczej średnio ciekawa rola, niż warsztat doświadczonego aktora. Bo co właściwie wiadomo o głównym bohaterze? Jest, jak to się mówi, stuprocentowym mężczyzną, takim co to zna się na kobietach i hydraulice. Jest też (co kłóci się ze stereotypem samca alfa) kwiaciarzem… no i żigolakiem. Poprawna rola, bez fajerwerków, oparta na z lekka łopatologicznym paradoksie delikatność – siła, które to elementy łączą się zgrabnie, bo zgrabnie (w końcu John Turturro to solidna firma) w postaci kwiaciarza o samczej sile wyrazu.
Oprócz głównego duetu w Casanovie po przejściach podziwiać możemy wspomnianą już, wciąż zjawiskową Sharon Stone i jej wciąż długie nogi, Sofię Vergarę oraz Vanessę Paradis, która wciela się w rolę owdowiałej Żydówki, w której zakochuje się główny bohater, przy okazji wypełniania pustki w jej życiu emocjonalnym (niestety kolejna, wulgarnie wyłożona klisza).
Back to Woody! Należy wspomnieć o kapitalnym wątku ortodoksyjnych Żydów z Brooklynu, który sprawia, że Casanova po przejściach po raz kolejny odkrywa swoje allenowskie oblicze, a w pewnym momencie staje się wręcz osobistą wypowiedzą komika! Chodzi o scenę procesu, w której Murray staje przed sądem rabinów i zostaje oskarżony o moralny upadek. W pewnym momencie zrozumiemy, że to nie Murray stoi przed sądem, ale sam Woody Allen i jego cięty dowcip.
Jeśli należycie do tego kościoła, a sceniczna persona znerwicowanego karzełka w grubych okularach dawno temu znalazła miejsce w Waszych sercach, to śmiało! Wybierzcie się na Casanovę po przejściach. Jeżeli natomiast jesteście ortodoksami i uważacie, że Woody Allen ostatnimi czasy rozmienia się na drobne, nie polecam. Najnowszy film Johna Turturro szyty jest bowiem na miarę tych mniej ambitnych projektów Allena. Casanova po przejściach to świetna komedia, na której z pewnością nieraz zarechoczecie, a choć stara się być czymś więcej, nie wychodzi to najlepiej. Nic na siłę, choć szkoda, że tak mało Johna Turturro w filmie Johna Turturro.
“Ja zawsze mówię, bo on jest nieśmiały” – tłumaczy Murray w jednej z ostanich scen. Może coś w tym jest…