PORTRET KOBIETY W OGNIU. Miłość subtelna jest…
Specyfika festiwali filmowych jest taka, że często oglądamy na nich filmy, na które zapewne w codziennych okolicznościach nie wybralibyśmy się do kina. Nie chodzi o to, że źle się zapowiadają – po prostu mając do dyspozycji ograniczone zasoby czasowe, wybieramy tytuły, które mają największe szanse na trafienie w nasz gust. Portrait of a Lady on Fire Céline Sciammy okazał się dla mnie jednym z takich właśnie dzieł – nie miałem wobec niego absolutnie żadnych oczekiwań, ale po seansie byłem pod dużym wrażeniem.
Kino kostiumowe nie znajduje się na szczycie listy moich ulubionych konwencji filmowych, dlatego film Sciammy także nie należał do moich priorytetów. Jednak festiwalowy buzz, który towarzyszył temu tytułowi, sprawił, że postanowiłem sprawdzić, o co tyle hałasu. Tymczasem Portrait of a Lady on Fire właśnie od hałasu jest daleki – jeśli już, to stoi ciszą, spokojem i zmysłową subtelnością, realizowaną tak dialogami, jak i gestami. Takich filmów było już dużo: o nieoczekiwanym, zaskakującym uczuciu pomiędzy dwiema kobietami, pozornie sobie obcymi, a jednak rozumiejącymi się jak żadne inne dwie dusze na świecie. Céline Sciamma potrafi opowiadać o kobietach jak nikt inny – wszystkie jej filmy ukazują świat z perspektywy przedstawicielek płci pięknej, najczęściej młodych i poszukujących odpowiedzi na temat własnej tożsamości. Nie inaczej jest w Portrait… – wydaje się nawet, że reżyserka jeszcze dojrzalej opowiada o kobiecych pragnieniach.
Marianne (Noémie Merlant) jest zdolną malarką, która zostaje zatrudniona przez zamożną kobietę (Valeria Golino) do namalowania portretu jej córki Héloïse (znana z Nieznajomej dziewczyny Adèle Haenel). Nie jest to łatwe zadanie – obraz ma być prezentem dla przyszłego narzeczonego, bogatego młodzieńca z Mediolanu. Héloïse musi więc wyglądać na nim “zachęcająco”, a że jest raczej skomplikowaną osobowością, nie zamierza pozować do portretu. Marianne zostaje więc przedstawiona jako towarzyszka do spacerów i stopniowo zyskuje zaufanie Héloïse, jednocześnie budząc w sobie uczucia do jasnowłosej kobiety. Ich relacja nie jest typowa – sporo w niej dystansu, wyrachowanych gestów i błyskotliwych dialogów, ale gdzieś pod warstwą intelektualnej gry buzuje namiętność młodych kobiet, z których żadna nie wydaje się zadowolona ze swojego położenia. Znajdują zrozumienie w sobie nawzajem i obdarowują się najgłębszą miłością.
Sposób, w jaki Sciamma przedstawia tę relację, daleki jest od temperatury panującej w sercach bohaterek. Reżyserka stąpa niezwykle rozważnie i delikatnie, Marianne i Héloïse są niezwykle powściągliwe, choć twórczyni doskonale zadbała o to, by ich rosnąca fascynacja była odpowiednio zaakcentowana – kobiety regularnie wymieniają drobne gesty i wymowne spojrzenia, choć każda z nich chowa się za niewidzialną emocjonalną gardą. Aktorki wspaniale ze sobą współpracują: niczym jasna i ciemna strona mocy, Adèle i Noémie doskonale odgrywają wszystkie niuanse tej nieoczywistej relacji. Miłość bohaterek nie jest platoniczna – nie brakuje tu fizyczności, choć nie jest ona tak intensywna jak choćby w Życiu Adeli. Sciamma stawia na czułą subtelność – Portrait of a Lady on Fire jest niemal pozbawiony muzyki, a wszystko po to, by każdy gest, spojrzenie i słowo wybrzmiało lepiej, głębiej, czulej.
O filmie Céline Sciammy od dwóch dni mówi się w Cannes bardzo dużo. To dzieło z duszą, które niezwykle silne uczucia bohaterek z powodzeniem przekazuje widzom. To film, który w dużej mierze się czuje, dlatego być może tylko osoby z konkretnym typem wrażliwości docenią emocjonalną złożoność twórczyni Girlhood. Nie ulega wątpliwości, że to produkcja niezwykle dojrzała, która ma duże szanse na najważniejsze canneńskie laury.