CAŁA PRAWDA O SZEKSPIRZE. Laurka, ale z duszą
Ta ambitna próba odczarowania legendarnego dramatopisarza skupia się na zwyczajności oraz jednym wątku z życia Szekspira. Nie rości sobie praw do spojrzenia całościowego, nie próbuje grzebać w teoriach spiskowych ani być w stu procentach czołobitną i poprawną biografią. Wprawdzie tego można było oczekiwać po Kennecie Branaghu, który w ciągu ostatnich trzydziestu lat nawet kiedy nie kręci filmów o Szekspirze, to je kręci, ale ta całkiem smaczna produkcja czasami utyka na jedną nogę – tę, która najbardziej wyrywała się, aby zrobić film o genialnym bardzie. Tym razem aktor i reżyser spełnia chyba swoje największe marzenie – sam bowiem wciela się w Szekspira w dziele, które jest miksem komedii omyłek i kina biograficznego. To musiało się w końcu zdarzyć, na szczęście ambicje nie przerosły oczekiwań.
Jest rok 1613, Szekspir zdążył obronić status najlepszego pisarza swojego pokolenia, ale to nie koniec jego problemów ze sztuką – świeżo odnowiony Globe Theatre płonie, a trupa aktorska nie ma się gdzie podziać. W takich smutnych okolicznościach podstarzały już William wraca do rodzinnego Stratford, gdzie musi w końcu stawić czoła faktom: jego rodzina jest w rozsypce po śmierci starszego syna, Hamneta. Szekspir robi, co może, aby odbudować więź ze swoją żoną i córkami, co jest przyczynkiem do rewizji nie tylko swojego dotychczasowego życia, ale i poglądów. Ta podróż w głąb Szekspira może przynieść zmiany w życiu człowieka, któremu wydawało się, że wszystko o sobie już wie. Kiedy więc główny bohater zajmuje się ogrodem w rodzinnej posiadłości, to widać, że nie chodzi o nieporządek wśród zieleni, ale ten na dnie duszy.
I wszystko pięknie, gdyby Branagh wcielający się w Szekspira nieco nie dekoncentrował swoją interpretacją – wprawdzie nie do końca wiadomo, jak pisarz wyglądał, szczególnie w późniejszych latach, a Keith Richards z doklejonym wąsem i ubraniami wykradzionymi Jackowi Sparrowowi to ciekawa wariacja, ale niepotrzebnie od razu czyni z Szekspira ikonę. Jest to wbrew pierwotnemu pomysłowi na film, bo wprawdzie Szekspir miał zostać tutaj „odczarowany”, ale dziwaczność kreacji brytyjskiego aktora rozwala stratosferę, a z tego powodu wymuszone wydaje się obdzieranie go z kolejnych warstw mitu. Jest w tym coś smutnego z punktu widzenia aktora, który marzy o jakiejś robocie, bo kiedy przez całe życie nosisz w sercu wizję idola, a potem staje przed tobą możliwość reanimowania go, można przeoczyć żyjącego w nim człowieka.
Jeśli coś nas już zabiera do prawdziwego świata, to nie karykaturalna niekiedy Judi Dench jako życiowa partnerka geniusza ani elementy komediowe, które akurat reżyser dobrze żeni z dramatem, lecz drugi plan, a szczególnie ciepłe, zrzucające z Szekspira maskę córki grane przez Lydię Wilson i Kathryn Wilder. Wszystkie sceny, które dotyczą tej relacji, chwytają za serce i są bardzo naturalne. Dużo energii wprowadza również pojawienie się Sir Earla z Southampton, w którego z młodzieńczą werwą wciela się Ian McKellen. Ten tajemniczy w życiu Szekspira mężczyzna wydaje się nawet ważniejszym drogowskazem w życiu twórczym, niż dowodzą tego szczątkowe biografie. Szkoda tylko, że Branaghowi zabrakło odwagi, aby odważniej pogrzebać w tej relacji, a drugiego podejścia w najbliższym czasie raczej nie będzie.
Oddzielną sferą, która tutaj daje sobie radę, jest cała ikonografia ówczesnej Anglii, kostiumy, charakteryzacja oraz muzyka, może nieco zbyt ilustratywna i niepozwalająca sobie – dokładnie tak samo jak film – na odwagę. Wszystkie elementy, z których składa się Cała prawda o Szekspirze (swoją drogą tytuł oryginalny jest o wiele lepszy, All Is True odnosi się bowiem do jednego z utworów Brytyjczyka), tworzą obraz spójny i nawet ciekawszy niż hagiograficzny Zakochany Szekspir. To dobrze, lepszy bowiem poprawny film zrodzony z miłości i sporych ambicji niż laurkowa biografia, która mogłaby być puszczana na Hallmarku. Niewiele w tym wszystkim prawdy, ale na szczęście całkiem sporo miłości.