Wszyscy znamy baśń o Kopciuszku – biedna sierota skazana na życie ze złą macochą i jej brzydkimi córkami za sprawą magii i sprawiedliwości losu wychodzi za księcia. Część z nas pewnie pamięta też, że w nieocenzurowanej wersji braci Grimm opowieść jest bardziej brutalna, choćby w opisie środków, które podejmują przyrodnie siostry Kopciuszka w celu dopasowania swoich stóp do pantofelka. Pamięta to też z pewnością norweska debiutantka Emilie Blichfeldt, która zainspirowana krwawą wersją Grimmów postanowiła opowiedzieć klasyczną historię na nowo – tym razem z perspektywy mniej urodziwej, przybranej siostry baśniowej heroiny.
Brzydka siostra rozpoczyna się od pierwszego spotkania dziewczyn – jeszcze nie rywalek. Owdowiała Rebekka przybywa wraz z córkami Elwirą i Almą z Norwegii do Szwecji, gdzie poślubia Otta, starszego ziemianina żyjącego samotnie z piękną córką Agnes. Małżeństwo z kalkulacji ma poprawić status majątkowy obydwu stron, jednak sprawy szybko się komplikują, gdy Otto umiera w noc weselną, a po jego zgonie okazuje się, że i jedna, i druga strona chciała zyskać na ożenku więcej, niż dać. W efekcie Rebekka zamieszkuje z dwiema rodzonymi i jedną przybraną córką w posiadłości Otta, z trudem wiążąc koniec z końcem i oszczędzając, na czym się da – jak choćby na pogrzebie męża nieboszczyka. Szansą na wyjście z biedy jest zbliżający się bal na dworze królewskim, podczas którego książę Julian – autor natchnionych wierszy i obiekt westchnień naiwnej Elwiry – wybierze swoją małżonkę. Zarówno Elwira, jak i Agnes są na bal zaproszone i mają nadzieję na oczarowanie księcia, przy czym jedna z nich ma ku temu zdecydowanie lepsze argumenty wizualne.
Blichfeldt odtwarza znajomą narrację z ciekawymi, choć niezaskakującymi przesunięciami. W Brzydkiej siostrze Agnes/Kopciuszek jest raczej wredną i arogancką szlachcianką, pogardzającą gorzej urodzonymi przyrodnimi siostrami (tu reżyserka zgrabnie ogrywa historyczne napięcia norwesko-szwedzkie), z kolei starsza z nich, Elwira, nie jest złośliwą okrutnicą, ale rozmarzoną, tonącą w kompleksach podsycanych przez matkę „brzydulą”. Opowieść o rywalizacji sióstr o księcia opiera się na kontraście posągowo pięknej Agnes i Elwiry, która piękno musi okupić cierpieniem w gabinecie doktora od estetyki. Przewodnim motywem Brzydkiej siostry staje się „beauty is pain”, a kostiumowo-baśniową konwencję filmu przełamuje wręcz turpistyczny realizm, odkrywający brud, brutalność i ból, którymi wypełnione jest życie kobiet.
Trajektoria Elwiry, dążącej do osiągnięcia wyśnionego ideału piękna i przez nie zdobycie względów wymarzonego księcia dostarcza reżyserce budulca do gatunkowej hybrydy, w której kostiumowy dramat obyczajowo-psychologiczny miesza się z krwistym body horrorem. Sceny zabiegów, jakim poddaje się Elwira w celu osiągnięcia swego wyśnionego celu, są bezpardonowe i przyprawią o skrzywienie twarzy nawet bardziej obytych fanów gatunku, z kolei dawka obleśności i autentyzmu w kreacji świata budowanego wokół męskich żądz dodaje do baśniowego rdzenia ciekawego uziemienia. Blichfeldt inspiruje się ewidentnie Julią Ducournau, wyraźnie zerka w stronę Davida Cronenberga (jego nazwisko nosi zresztą polska nauczycielka baletu), ale też kina żądz i płynów ustrojowych Waleriana Borowczyka. Te inspiracje doprawione są fakturą przywodzącą na myśl giallo Daria Argenta i jego spadkobierców takich jak Peter Strickland czy Bertrand Mandico. To wszystko składa się na ciekawy estetyczny kolaż baśni i realizmu, w którym znajome i ugrzecznione motywy znajdują swoje bardziej mroczne i skomplikowane odbicie.
Sercem Brzydkiej siostry jest młoda Lea Myren w tytułowej roli, z powodzeniem kreująca poczciwą, ale pogubioną dziewczynę, która pod wpływem presji społecznej i dążenia do ideału coraz bardziej się „odkleja”. Jej kruchość kontrastuje z niezachwianym wdziękiem Agnes granej przez Theę Sofie Loch Næss, co napędza tematyczną oś filmu. Warto też zwrócić uwagę na świetną rolę Ane Dahl Torp w roli Rebekki, która okazuje się tu kobietą – owszem – bezwzględną i miejscami pozbawioną empatii, ale przede wszystkim matką w trybie przetrwania za wszelką cenę, którym zaraża córkę. Przy ciekawym wykreowaniu i zagraniu trzech centralnych postaci kobiecych razi niemal całkowite porzucenie w narracji postaci Almy, której rola ogranicza się do bycia buntującą się nastolatką-chłopczycą, bez większego wpływu na całą opowieść. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że całościowo feministyczna interpretacja baśni powtarza już dosyć ograne konkluzje i nie oferuje zbyt wiele oryginalnych dla dyskursu przemyśleń.
Swoiste niedogotowanie niektórych wątków czy postaci jest symptomem większego problemu Brzydkiej siostry, jakim jest koniec końców względna kompromisowość. Blichfeldt nie decyduje się całkowicie porzucić baśniowości na rzecz turpistycznej reinterpretacji, pozostając w pół kroku – między narracją o okaleczeniu w imię piękna i kobiecym doświadczeniu świata męskiej chuci a idealistyczną baśnią o wróżkach i zaczarowanych sukniach. Wygląda to trochę tak, jakby międzynarodowi producenci utemperowali nieco pazur debiutantki, nie pozwalając jej w pełni zrealizować brutalniejszej wizji. Na pewno jednak Emilii Blichfeldt udało się zamanifestować odważny autorski głos za pomocą ciekawej rewizji uniwersalnej klasyki.