BITWA O ALGIER
Komuszek z kamerą, czyli opowieść o filmie uwielbianym przez terrorystów
W czasie drugiej wojny światowej zdecydowana większość włoskich antyfaszystów utożsamiała się z ideami komunizmu. Tylko oni próbowali aktywnie przeciwstawiać się panującemu wtedy reżimowi. Reszta Włochów pozostawała bierna. Ta postawa jest jednym z powodów, dla których po zakończeniu wojny Włoska Partia Komunistyczna stała się jedną z najpotężniejszych sił politycznych w tym kraju. O jej sile najlepiej świadczy fakt, że w latach 1948- 1987 zawsze zajmowała drugie(!) miejsce w wyborach parlamentarnych, mogąc liczyć na poparcie w granicach 20-30 procent.
Gillo Pontecorvo już od wczesnej młodości uważał się za marksistę. Do Włoskiej Partii Komunistycznej wstąpił w 1941 roku, potem aktywnie działał we włoskim ruchu oporu. Jego przygoda z WPK skończyła się dopiero w 1956 roku, gdy odszedł z niej w akcie protestu przeciwko radzieckiej inwazji na Węgry oraz polityce partii, która bezkrytycznie wypełniała nadchodzące z moskiewskiej centrali polecenia. Nie zachwiało to jednak jego wiary w komunizm, gdyż wszystkie „błędy i wypaczenia” przypisywał mentalności i polityce Rosjan, a nie samej ideologii marksistowskiej. Po wyleczeniu się z fascynacji ZSRR zaczął skłaniać się ku tezie, że prawdziwy socjalizm narodzi się w wyzwalającej się spod jarzma kolonializmu Afryce.
Po wojnie pracował jako dziennikarz, jednak z czasem zaczął skłaniać się ku reżyserii. Doszedł do wniosku, że tak będzie mógł skuteczniej przeciwstawiać się wyzyskowi. Jego filmowym mistrzem był jeden z twórców włoskiego neorealizmu Roberto Rossellini. Pontecorvo zaczął kręcić filmy dokumentalne. Uznanie (i nominację do Oscara) przyniosła mu jednak pełnometrażowa fabularna produkcja z 1960 roku, pt. „Kapo”, której akcja działa się w niemieckim obozie koncentracyjnym. Pięć lat później do kin trafił najsłynniejszy i uznawany za najlepszy film w artystycznym dorobku Gillo Pontecorvo, czyli właśnie „Bitwa o Algier”.
Jak hartowała się algierska stal
Jest to opowieść o walce Algierczyków o wyzwolenie ich państwa spod trwającego ponad 130 lat kolonialnego panowania Francuzów. Konflikt ten był niezwykle krwawy i brutalny. Algieria była bowiem traktowana nie, jak „zwykła” kolonia, a jak integralna część Francji, więc następcy marszałka Petaina tym razem nie byli skorzy do kapitulacji.
„Bitwa o Algier” nie ma klasycznie skonstruowanej fabuły, głównego bohatera ani wątku miłosnego. Włoski reżyser postawił bowiem na realizm i głównym przyświecającym mu celem było, aby „Bitwa o Algier” jak najbardziej przypominała film dokumentalny. Chciał być jak najbliżej prawdy.
Założenie to udało się zrealizować niemal w stu procentach. Przyczynia się do tego fakt, że Pontecorvo zaangażował do swojego filmu praktycznie samych naturszczyków (jedynym profesjonalistą był wcielający się w rolę francuskiego pułkownika, Jean Martin). Przy doborze aktorów reżyser kierował się wyłącznie tym, czy ich fizjonomia będzie pasowała do opowiadanej historii. To podejście było bardzo ryzykowne i jak na tamte czasy wręcz rewolucyjne, ale sprawdziło się w stu procentach. W tych ludzi po prostu się wierzy.
Pontecorvo przystępując do zdjęć dysponował niskim budżetem, gdyż producenci uważali, że „nikogo we Włoszech nie interesują murzyni” (!). Jednak tych braków finansowych nie daje się odczuć na ekranie, gdyż władze niepodległej Algierii były bardzo skore do pomocy przy powstawaniu tego filmu (krzywym okiem jednak patrzyły jednak na wyeksponowanie roli kobiet). W „Bitwie o Algier” znajduje się więc wiele doskonale zrealizowanych scen masowych, które przeplatają się z sekwencjami bardziej kameralnymi. Pontecorvo doskonale panuje nad rytmem filmu. Mimo pewnej fragmentaryczności nie ma się wrażenia chaosu ani przypadkowości.
Prawda, czy iluzja prawdy?
Gillo Pontecorvo twierdził, że samo napisanie scenariusza zajęło jemu i jego współpracownikowi – też marksiście – Franco Solinasowi dwa miesiące. Jednak zanim zasiedli przy maszynach do pisania poświęcili wiele czasu na zebranie informacji na temat całego konfliktu. Przeprowadzili dziesiątki dyskusji z przedstawicielami obu stron. I ten trud nie poszedł na marne. Każdą godzinę włożoną w research widać na ekranie. Mogę w tym miejscu zaryzykować stwierdzenie, że żaden z nakręconych dotąd filmów wnikliwiej i bardziej realistycznie nie mówił o toczonej w mieście wojnie partyzanckiej.
Zarówno sceny, w których Francuzi torturują algierczyków, jak również te, w których bojownicy/terroryści z Narodowego Frontu Wyzwolenia przygotowują krwawe zamachy są zainscenizowane „na chłodno” i bez emocji. Włoski reżyser w swojej wizji pozostaje do końca konsekwentny. Jednak, mimo tego pozornego obiektywizmu nie ma wątpliwości, po której stronie tego konfliktu opowiedział się Pontecorvo. Przeciwstawia się wszystkim przejawom imperializmu i polityki kolonialnej. Jako zadeklarowany komunista reżyser uważał, że postęp nie jest możliwy bez ofiar w ludziach. Dlatego też, nie piętnuje swoich bohaterów, gdy ci przeprowadzają krwawe zamachy terrorystyczne, w których giną dziesiątki niewinnych ludzi (natomiast akcjom francuskich spadochroniarzy towarzyszy smutna muzyka). Według niego warto zapłacić tę cenę za wolność. Takie podejście w dzisiejszych czasach wywiera naprawdę szokujące wrażenie. Jednak nie jest to powód, aby zignorować ten film – wprost przeciwnie, dla osób, które lubią intelektualne prowokacje „Bitwa o Algier” jest pozycją obowiązkową. Dla wszystkich, którzy lubią nietypowe, zmuszające do myślenia kino – również. Zwłaszcza, że jak już wcześniej wspominałem ten film jest doskonale zrealizowany i nie brakuje w nim typowo kinowych emocji w nim nie brakuje.
„Bitwa o Algier” służyła jako materiał poglądowy dla amerykańskiej armii w czasie przygotowywania się do interwencji w Iraku. Niestety, ale wydaje się, że Jankesi albo nic z tego filmu nie zrozumieli, gdyż zdążyli powtórzyć większość popełnionych przez Francuzów błędów. Film ten na dobrą sprawę jest bowiem opowieścią o tym, jak odnosząc militarne zwycięstwa można przegrać walkę o idee. Warto również wspomnieć, że z „Bitwą o Algier” wiąże się czarna legenda: jeśli wierzyć źródłom, jest pozycją obowiązkową dla członków kilku organizacji terrorystycznych. Słowem: „Bitwa o Algier” to więcej niż kino.
Dzieło Włocha spotkało się z bardzo ciepłym przyjęciem zarówno widzów, jak i krytyków. Film został nagrodzony Złotymi Lwami na Festiwalu w Wenecji oraz wyróżniony trzema nominacjami do Oscara (współczesny film o podobnym wydźwięku chyba nie spotkałby się z tak ciepłym przyjęciem za oceanem). We Francji film ten znalazł się „na indeksie”, ale absolutnie nie można się temu dziwić.
Czy czarnoskórzy lubią niesmaczne żarcie?
Po takim sukcesie wielu twórców pewnie miałoby ochotę zdyskontować swój sukces i zarobić trochę pieniędzy w USA, ale nie towarzysz Pontecorvo. Jego następny film „Queimada” również poruszał problem kolonializmu – tym razem w wydaniu portugalskim i brytyjskim. W tej opowieści o niewolnikach walczących o wolność na jednej z karaibskich wysepek, Pontecorvo idzie znacznie dalej w krytyce polityki wielkich mocarstw. Porzucenie paradokumentalnej formuły i pozorów obiektywizmu nie wyszło jednak filmowi na dobre. Włoch wprawdzie dobrze i ciekawie zarysowuje kolonialne mechanizmy, ale dla osób, których ta tematyka w żaden sposób nie interesuje, „Queimada” może być ciężkostrawna. Fabuła jest dosyć pretekstowa, rwana i niezbyt wciągająca, a Marlon Brando próbujący posługiwać się angielskim brytyjskim wypada groteskowo, zwłaszcza w porównaniu z „grą” naturszczyków. Razi również momentami nieco pompatyczny ton filmu.
W czasie prac nad „Queimadą” Pontecorvo zademonstrował, jak w praktyce wygląda komunistyczna wrażliwość. Otóż, jeśli wierzyć wspomnieniom Marlona Brando, to na planie tego antykolonialnego filmu czarnoskórzy członkowie ekipy byli gorzej opłacani niż ich biali koledzy wykonujący taką samą pracę. Jakby tego było mało, to murzynom serwowano gorsze jedzenie, gdyż – tak się później tłumaczono – takie bardziej im smakowało(!). Brando nazywał reżysera „sadystą”, którego interesował wyłącznie film, a życie i zdrowie członków ekipy miał w głębokim poważaniu Z czasem na tym „socjalistycznym” planie zdjęciowym wybuchł strajk, zdjęcia cudem udało się jednak dokończyć.
„Queimada” nie powtórzyła sukcesu „Bitwy o Algier”, podobnie jak kolejny film podpisany nazwiskiem Włocha, „Operación Ogro” z 1979 roku. Od jego premiery do swojej śmierci w 2003 nie dał światu już żadnej pełnometrażowej fabuły. A szkoda, bo abstrahując od jego poglądów, stylu pracy i osobowości, był twórcą ponadprzeciętnym, a „Bitwa o Algier” jest jednym z najbardziej nietuzinkowych znanych kinu paradokumentów .
*****
Ciekawostka muzyczna
Gilio Pontecorvo oprócz filmu kochał również muzykę. Przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej do „Bitwy o Algier” współpracował z młodym kompozytorem nazwiskiem Morricone. Panowie przez długi czas nie mogli się zdecydować na wybór konkretnych melodii. Którejś nocy jednak niewysoki reżyser doznał olśnienia: w napływie weny stworzył kilka tematów, które wydały mu się idealne. Następnego ranka pobiegł, więc do Ennia. Ten jednak przed ich wysłuchaniem zaprezentował swoje pomysły, które… okazały się identyczne z tymi skomponowanymi przez reżysera. Pontecorvo znany był z maniakalnej przesądności, więc uwierzył w ten metafizyczny wręcz zbieg okoliczności. Dopiero po jakimś czasie Morricone przyznał, że słyszał, jak podekscytowany reżyser wchodząc po schodach nucił swoje melodie i postanowił spłatać mu psikusa. Ostatecznie obaj panowie uznawani są za współtwórców ścieżki dźwiękowej do „Bitwy o Algier”. W poniższym zwiastunie nie brakuje ich muzyki.
I jeszcze lepszy bicik z “Queimady”: