BATMAN: RETURN OF THE CAPED CRUSADERS. Powrót do lat 60.

Animacje DC Comics zawsze uchodziły za wzorcowe, znacząco przerastające analogiczne dokonania studia Marvel, ale kilka ostatnich produkcji nie spełniło oczekiwań fanów. Nie mam nawet na myśli fatalnego, opartego o serię zabawek cyklu Batman Unlimited, ale chociażby przeznaczone tylko dla dorosłych, wyczekiwane od lat The Killing Joke. Jedna z najbrutalniejszych, swojego czasu najbardziej szokujących historii w dorobku komercyjnego komiksu została potwornie spłycona i przepełniona zupełnie niepotrzebnymi wątkami. Na szczęście DC bardzo szybko zrehabilitowało się – Batman: Return of the Caped Crusaders to pozycja obowiązkowa dla każdego fana.
Dzisiaj mało kto sięga pamięcią dalej niż do Michaela Keatona jako pierwszego Batmana. Oczywiście wszyscy wiemy, że wcześniej ze złem walczył śmieszny gość z brwiami narysowanymi na masce (i tak lepsze niż sutki na torsie George’a Clooneya), który biegał z gigantyczną, kreskówkową bombą uniesioną nad głową, ale to zaledwie kadr znany z memów czy urywków umieszczanych na YouTube, całość odeszła w zapomnienie. Skąd pomysł, żeby w ogóle powracać do Batmana z roku 1966? Oczywiście z komiksów.
Adam West, Burt Ward oraz Julie Newmar (odgrywający w serialu odpowiednio Batmana, Robina i Catwoman) po pięćdziesięciu latach powrócili do swoich ról.
W 2013 roku DC rozpoczęło publikację nowych przygód Batmana i Robina rozgrywających się w świecie znanym z serialu z lat sześćdziesiątych. Do dzisiaj Dynamiczny Duet miał okazję współpracować między innymi z Green Hornetem, agentami U.N.C.L.E. czy Avengers, ale niech fala emocji was nie zalewa – mam na myśli postacie znane z filmu Rewolwer i Melonik, a nie drużynę superbohaterów Marvela. W odróżnieniu od kinowego uniwersum DC to animowane zawsze było bardzo śmiałe i tak oto Adam West, Burt Ward oraz Julie Newmar (odgrywający w serialu odpowiednio Batmana, Robina i Catwoman) po pięćdziesięciu latach powrócili do swoich ról.
Return of the Caped Crusaders to przede wszystkim znakomita rozrywka z przymrużeniem oka. Pamiętacie Kapitana Amerykę zwracającego uwagę kompanom co do poprawności używanego przez nich języka? Film Ricka Moralesa (znanego głównie z wypuszczanych na rynek wideo animacji w konwencji lego) od pierwszej do ostatniej minuty przepełniony jest podobnym humorem z „dobrego domu”. Brakuje tylko, żeby tu i ówdzie Mroczny Rycerz rzucał przekleństwami typu „motyla noga” albo „kurtka na wacie”. Niewiele tu mroku, z jakim Batman dzisiaj jest kojarzony, dużo samoświadomości, jaką ostatnio mogliśmy zobaczyć także w Lego Batman: Film. Zresztą obydwie produkcje przenikają się bardzo często. Spray na rekiny, z którego nabija się plastikowy Batman (a który w kluczowym momencie okazuje się bardzo przydatny), pojawił się w kinowym filmie opartym na serialu, a scena z tańcem Batusi (tak, to ma swoją fachową nazwę) została żywcem przeniesiona z pierwszego odcinka serialu do klockowego uniwersum.
W Return of the Caped Crusaders gadżeciarska tradycja jest kontynuowana. Są batkajdanki, battarcza, batbomba, nawet batantyantidotum, krótko mówiąc, jeden wielki batabsurd, któremu towarzyszą zaskakująco udane sceny walki. W animacjach DC sceny akcji zawsze były solidnie wyreżyserowane. W chociażby Batman: Bad Blood mamy poziom dorównujący Johnowi Wickowi, ale przecież w latach sześćdziesiątych dominowała pięść za pięść i zajmujące cały ekran „Bash!”, „Whomp!” czy inne… „Smok!”. Tak jest i tutaj, z tym, że w odróżnieniu od oryginału nikt nie musiał hamować się. Czuć fizyczny kontakt, co niespodziewanie dosyć wiarygodnie oddaje realia ulicznej potyczki.
Serial z Adamem Westem mógłby stanowić łatwy cel dla żartów i kpin, ale twórcy Return of the Caped Crusaders podeszli do materiału źródłowego z szacunkiem.
Serial z Adamem Westem mógłby stanowić łatwy cel dla żartów i kpin, ale twórcy Return of the Caped Crusaders podeszli do materiału źródłowego z szacunkiem. Ich film nie jest ani imitacją, ani parodią, sprawia wrażenie kontynuacji, którą zrealizowano płynnie, w 1969 roku, a nie pół wieku po emisji ostatniego odcinka Batmana. Pomysł okazał się na tyle trafiony, że już pojawiły się plany jego kontynuacji, w której według plotek William Shatner wcieli się w rolę Two-Face’a. Mało tego, DC idzie za ciosem i planuje ekranizację krótkiej serii komiksowej opowiadającej o spotkaniu Batmana i Wojowniczych Żółwi Ninja. Cóż za piękne czasy dla popkultury.
korekta: Kornelia Farynowska