Baccano!
Christopher Nolan w wysmakowanej wersji anime…
P.S. Chronologię akapitów recenzji zachwiano celowo.
Wraz ze swoją premierą w 2007 roku, "Baccano!" ustanowiło nowy standard pod względem jakości scenariusza i konstrukcji opowieści. Dokonało czegoś jeszcze. Dało nam pasjonującą, wykręconą historię z plejadą odjechanych bohaterów na każdym planie. Dorzuciło do tego krwiste dialogi, śliczną oprawę audio-wizualną oraz uzależniający narkotyk w postaci świadomości, że czeka nas kolejny odcinek. I kolejny… Jak powiedziałem na początku, zadaj sobie pytanie czy w to wchodzisz. Dobrnąłeś do końca tekstu i z pewnością jesteś nieco mądrzejszy w kwestii "Baccano!". Zatem jak? Wchodzisz w to?
Żeby nie było – psychoanaliz i głębokich kwestii a'la Bergman tutaj nie uświadczymy. Co nie znaczy, że anime jest płytkie jak kałuża – co to, to nie. Autor mangi i scenarzysta w jednej osobie postawił po prostu na inne elementy, które chciał wyeksponować, a które także decydują o wartości merytorycznej każdego dzieła. Niebotycznie zakręcona konstrukcja scenariusza, plejada bardzo wyrazistych bohaterów, soczyste dialogi i niezwykły, ezoteryczny klimat – na te kwestie postawił pan Narita. Sam fakt, że na początku poznajemy "zwycięzców", a mimo to dajemy się bezgranicznie wciągnąć w wir akcji, zasługuje na najwyższe laury. Pobieżny opis fabuły mógł nieco przestraszyć potencjalnych widzów, ale zapewniam, że nie trzeba w trakcie seansu zatrzymywać obrazu, aby namyśleć się w spokoju i poskładać wszystko do kupy. Nie. Tutaj działa to na zasadzie jakichś magicznych puzzli, które chaotycznie rozsypane, powoli same składają się w całość. Scenariusz to najwyższa, Nolanowska półka, oscarowa zresztą. Więcej napisać się w tej kwestii nie da, aby nie zamieszczać spoilerów. A ja tej zbrodni popełnić nie mam zamiaru.
Jak tutaj przedstawić zarys fabuły, kiedy jest tak achronologiczna? Niemałe to wyzwanie, ale postaram się. Akcja serialu dzieje się w trzech różnych liniach czasowych, które zostały pocięte, wymieszane ze sobą, a następnie posklejane w jedną całość. Zatem chronologicznie. Pierwsza linia czasowa dzieje się roku 1930 w Nowym Jorku i dotyczy młodego Firo Prochainezo, który ma zostać bossem jednej z mafijnych Rodzin. W tym samym czasie po mieście szaleje para sympatycznych złodziejaszków, Isaac i Miria, a co najważniejsze – dochodzi do pożaru jednej z piwnic, z której pewien starzec wynosi dwie butelki z eliksirem nieśmiertelności, który to będzie odtąd przechodził w szalonym tempie z rąk do rąk. Druga linia czasowa, to rok 1931 i ekspres Flying Pussyfoot, jadący z Chicago do Nowego Jorku. W pociągu tym, prócz wspomnianych wcześniej Mirii i Isaaca, znajdują się także dwie ekipy w garniturach – czarnych i białych, które z uśmiechem i pieśnią na ustach zaczynają mordować pasażerów. Jakby tego było mało, pasażerami są również: pewna oryginalna grupka terrorystyczna i mały (ale czy na pewno?) chłopiec o imieniu Czesław Maier. Oczywiście, to nie wszyscy. Jest jeszcze piękna nożowniczka-niemowa, która ma swój własny interes do załatwienia. W dodatku, coraz bardziej prawdziwa zaczyna być legenda o niejakim Rail Tracerze, potworze żywiącym się pasażerami… I wreszcie linia czasowa numer trzy i młoda Eve Genoard poszukująca swojego brata, Dallasa. Mniej więcej w środku serialu pojawia się właściwie… czwarta linia (!), ale jej szczegółów zdradzić nie mogę.
"Głupie zamieszanie" (tak tłumaczy się tytuł z języka włoskiego) jest animowanym odpowiednikiem, co by daleko nie szukać, "Memento" oraz "Prestiżu" Christophera Nolana. A co najlepsze, w niektórych kwestiach idzie jeszcze dalej. Twórcy tego szesnasto-odcinkowego serialu (trzynaście epizodów właściwych i trzy OVA) wykonują ruch na zasadzie: "Pokazujemy koniec historii, wszystkich ocalałych bohaterów i udowadniamy Wam, że mimo to można z wypiekami na twarzy śledzić ich poczynania, wiedząc z góry, kto przeżyje, a kto nie." Posunięcie bardzo odważne i ryzykowne, trzeba przyznać. Ale dysponując takim materiałem wyjściowym, jak manga Ryougo Narity, po prostu nie może się nie udać.
Z dokładnym opisaniem bohaterów jest podobnie jak z fabułą, należy to zrobić ostrożnie. Na początek powiem tylko, że prócz ewidentnego antagonisty, polubić można każdego. Najwięksi mordercy i zwyrodnialcy to w istocie bardzo sympatyczni goście. Mimo swoich sadystycznych skłonności, posiadają przedziwne zasady i rozbrajające poczucie humoru. Dość powiedzieć, że po scenie, w której jeden z nich torturuje chłopca, my i tak skurczybyka lubimy. Terroryści, w skład których wchodzą: ich przywódca – tchórzliwy chłopaczyna z tatuażem na twarzy, dziewczyna bez oka oraz olbrzym, to bardzo niecodzienna zbieranina indywidułów. A jak specyficzne są relacje między nimi! Najbardziej tajemnicze postacie to kobieta niemowa oraz enigmatyczny Rail Tracer. Bo czy monstrum może rzeczywiście istnieć? Tego dowiecie się już sami. Isaac i Miria to mocny akcent komediowy w serialu, ale także bardzo pozytywni bohaterowie, o baaardzo lekkim podejściu do swojej "profesji" i do życia w ogóle. Pojawia się jeszcze mnóstwo ciekawych postaci epizodycznych, ale ich w tym tekście zostawię w spokoju. Ciekawa sprawa, to pytanie, jak większość postaci zakwalifikować? Są to w większości pierwszoplanowi bohaterowie, czy może jednak drugoplanowi? Jest w ogóle jakaś postać wiodąca? Po odpowiedzi zapraszam do anime.
Pod względem wykonania "Baccano!" to telewizyjna perełka. Design świetnie oddaje klimat lat 30-tych ubiegłego stulecia. Bardzo różnorodne i szczegółowe lokacje, oszczędnie dawkowana animacja komputerowa – doskonała robota. Projekty postaci oraz ich animacja to kolejny mocny punkt w tym aspekcie. Grafika wykonana jest w konwencji realistycznej, zatem dużych oczu czy kolorowych włosów tutaj nie uświadczymy. Tonacja kolorystyczna jest wyciszona, rzekłbym "deszczowa", a występująca w znacznych ilościach krew (wysoki stopień brutalności) nie jest karykaturalnie czerwona. Muzykę skomponował Makoto Yoshimori i trzeba powiedzieć, że z klimatem Nowego Jorku sprzed osiemdziesięciu lat i z samą akcją współgra doskonale. Opening jest wykonany w takim samym wizualno-muzycznym stylu jak całe anime, a Ending zdobi piękny, melancholijny utwór wokalny "Calling". Japońscy seiyuu w swoich rolach błyszczą, nie spotkałem się z żadną postacią zagraną "na odczep". O samych efektach dźwiękowych wspominam tylko z obowiązku i potwierdzam to, co już wiemy o tym aspekcie w większości japońskich animacji – są zrealizowane perfekcyjnie. Odcinki OVA nie różnią się pod względem technicznym właściwie wcale.
"Baccano!" w kręgach osób oceniających anime zgodnie otrzymuje najwyższe lub prawie najwyższe noty. Dlaczego? Ponieważ w opinii większości animemaniaków, jest skończonym arcydziełem. Osoby, które często nie "łapiąc" się w fabule lub oczekując od anime z gangsterami głównie scen akcji, kręcą nosem na wymienione elementy. Powiem jednak uczciwie, że jeśli postawiłeś swoje pieniądze na to, iż rację ma drużyna frustratów, zmartwię Cię – przegrałeś. Żeby nie być jednak gołosłownym, zapraszam do dalszej części tekstu. Jeśli nie obejrzałeś jeszcze omawianego przez mnie anime, to ostrzegam, że skradnie ci ono dwa dni albo całą dobę życia. Taką już posiada właściwość "jeszcze tylko jednego odcinka". Z końcem recenzji postaraj się sobie odpowiedzić, czy aby na pewno w to wchodzisz…