search
REKLAMA
Recenzje

ANIOŁ. Historia pięknego seryjnego mordercy

Jakub Koisz

13 grudnia 2018

REKLAMA

Żądza krwi według najnowszego filmu Luisa Ortegi powinna mieć swoje przyczynki w dwóch nakładających się siłach: młodości i związanej z nią frustracji. Zgadza się – trochę tak jest, ale pretekstem do powstania Anioła jest nie tylko owa obserwacja, ale również chęć pokazania estetycznej brutalności, która nie traci przy tym swojej tajemnicy. To trochę tak, jakby Pedro Almodóvar postanowił nakręcić film o argentyńskim seryjnym mordercy, traktując brutalność tak samo, jak wcześniej traktował na przykład dotyk kochanków. Delikatnie, w dużych zbliżeniach. Nic w tym dziwnego – ten słynny reżyser jest bowiem koproducentem najnowszego dzieła Ortegi.

Carlos Eduardo Robledo Puch istniał naprawdę, a Wikipedia obok jego nazwiska wyświetla zdjęcie przystojnego, wręcz androgenicznego młodego chłopca, które mogłoby wisieć na ścianie lubiącej blondynów nastolatki. Pod tym obliczem skrywają się jednak cienie, a film koncentruje się na wydarzeniach, które wstrząsnęły opinię publiczną w latach 70. Wtedy właśnie Puch popełnił przynajmniej 10 morderstw, kilkanaście rabunków oraz bliżej nieokreśloną liczbę gwałtów i napaści. Gdy go poznajemy, jest siedemnastoletnim dzieckiem poczciwej argentyńskiej pary, która pragnie zaszczepić w nim pracowitość oraz wrażliwość, niestety ich „uśpiony drapieżnik” za szybko poznaje smak grzechu oraz manipulacji. Kiedy już mocniej zagnieździmy się w jego głowie, obraz staje się mętny, podobnie jak tożsamość seksualna głównego bohatera, którego media zaczynają nazywać Aniołem Śmierci. Wszystko przy akompaniamencie skocznej muzyki, ciepłych kolorów oraz filmowej delikatności, która często koncentruje się na twarzy mordercy o zimnym spojrzeniu, ale trochę za rzadko na całym jego otoczeniu.

Trzeba przyznać, że wcielający się w główną rolę ekranowy nowicjusz Lorenzo Ferro pozwala się otoczyć kamerą, aby wydobyć ze swojej postaci pokłady narcystycznej socjopatii. Kamienna mimika, niewzruszone spojrzenie, a jednocześnie uruchamiający się w chwili zagrożenia magnetyzm, kiedy na przykład zestawia się go z innymi postaciami… Postać seryjnego mordercy narysowana jest więc tutaj podobnie jak Patrick Bateman w American Psycho. Jednocześnie mamy do czynienia z postacią o wiele bardziej demoniczną i nieracjonalną, ale twórcy nie postarali się o tłumaczenie jej motywacji. Siedzący obecnie w więzieniu Puch zażyczył sobie ponoć kiedyś, żeby w ekranizacji jego życia wcielił się Leonardo DiCaprio, a całość została wyreżyserowana przez Tarantino. Może wtedy otrzymalibyśmy film bardziej o ludziach, a mniej o pięknie?

Nie dostajemy tego typu filmu, ponieważ Anioł woli stawiać nie na psychodeliczną i groteskową wersję zdarzeń, które rozegrały się kilka dekad temu, ale na uczuciowość oraz estetykę. Cierpią na tym niestety postacie poboczne, a szczególnie figura, która przemyślana była zapewne jako mentor dla Carlosa. Jest nim Ramon grany z wyczuciem przez Chino Darína. To właśnie pod okiem mężczyzny Carlos popełnia pierwsze, zapewne przypadkowe, morderstwo, które otwiera bramy kolejnych ciemnych jaskiń w duszy chłopaka i wtedy rozpoczynają się słynne w argentyńskich mediach dożynki krwi, ponieważ główny bohater zaczyna z zabijania czynić główny element swoich akcji rabunkowych. Z powodu nadmiernej estetyzacji wydarzenia te jednak nie wybrzmiewają tak, jak powinny, podobnie jak dziwne napięcie erotyczne pomiędzy mężczyznami albo relacje Pucha z matką i ojcem. Chyba żaden film Ortegi ani Almadóvara nie był tak bezpieczny w tematykach LGBT i dorastania, których ważność jest tutaj wiele razy sygnalizowana, ale nigdy nie poprowadzona do końca.

Anioł tworzy więc nieco baśniową krainę złożoną z kolorowych samochodów z epoki, fikuśnych fryzurek, skocznej muzyki popowej, w której świetna praca kamery oraz dobra gra aktorska budują cieszący oko obrazek. Film pozostawia jednak wrażenie nieco niewykorzystanej szansy, bo gdyby choćby raz „odkleił” się od zaproponowanej już w pierwszych scenach estetyki, moglibyśmy próbować zrozumieć bohaterów nieco lepiej. A tak jedynie patrzymy: na dobrze zaprojektowane przez naturę twarze i kolorowe argentyńskie lata siedemdziesiąte. Patrzymy, ale nie do końca je w podanej formie rozumiemy.

REKLAMA