AMERICAN MARY. Ponieważ horrorem należy się bawić
W głównym nurcie świadczyć może o tym chociażby ogromna popularność serii „Ludzka stonoga”. Historia niemieckiego chirurga nie zdobyła najwyższych ocen krytyki oraz publiczności, ale znalazła się na językach niezliczonej ilości osób. W 2012 roku ze swoim „Antiviralem” zadebiutował syn Davida Cronenberga, Brandon. Próba powrotu do świata ojca wyszła raczej średnio. „Antiviral” pozbywa się jednak znamion około-slasherowej jatki w stylu wszelakich „Hostelów” (w „Ludzkiej stonodze” ten trend jest jeszcze wyczuwalny), zbliżając się do dawnych tradycji cielesnych koszmarów. Mamy w końcu „Excision” Richarda Batesa Jr. Film, który wzbogaca horror o nutkę ekscentryzmu i parodii (zdaje się, że to najlepsza droga do raktywacji podgatunku). W tym samym kierunku podąża również „American Mary”, wyreżyserowane przez Jen i Sylvię Soska (siostrzany duet z Kanady).
Główna bohaterka American Mary, Mary Mason, to obiecująca studentka medycyny, która ponad wszystko pragnie zostać chirurgiem. Wolne chwile poświęca na krojenie oraz zszywanie kurczaków, bo – jak głosi słynna maksyma – „praktyka czyni mistrza”. Studia medyczne nie należą jednak do najtańszych. Długi powoli zaczynają przerastać zdolności finansowe Mary. Nad jej głową pojawia się widmo bankructwa, a co za tym idzie – utratu dachu nad głową oraz utracenia możliwości studiowania. Zdesperowana dziewczyna decyduje się na odwiedzenie nocnego klubu, w którym miałaby tańczyć za niemałe pieniądze. „Rozmowa kwalifikacyjna” zostaje przerwana przez zaaferowanego ochroniarza. Po chwili nieobecności szef klubu proponuje Mary pięć tysięcy funtów. Dziewczyna jest pewna, że chodzi o seks, sprawa wygląda jednak nieco inaczej. W piwnicy klubu leży zakrwawiony człowiek z rozciętą klatką piersiową. Mary musi wykonać swój pierwszy, poważny zabieg.
Pierwsza nielegalna operacja przeraża młodą dziewczynę, która postanawia skończyć krótki, acz intensywny romans z nocnym półświatkiem. Ten bierze jednak sprawy w swoje ręce i sam otwiera drzwi do jej zadłużonego mieszkania. Wkrótce studentka traci zainteresowanie uczelnią i daje pochłonąć się światu szokujących modyfikacji ciała. I kiedy mówię „szokujących”, to nie mam na myśli wymyślnego piercingu czy skaryfikacji. Mary zanurza się dużo głębiej.
Kanadyjki z upodobaniem przybliżają oko kamery do rozcięć powstałych w skórze poprzez kontakt ze skalpelem i koncentrują uwagę na niciach przeciąganych przez skórę w momencie zakładania szwów. Krew zapełnia ekran zarówno w trakcie wymyślnych operacji, jak i w momencie erotycznych fantazji (skojarzenia z surrealistycznymi kompozycjami Batesa Jr. nasuwają się niemal machinalnie). „American Mary” jest filmem zimnym i drapieżnym – brak w nim jakiegokolwiek współczucia dla bohaterów, którzy momentami przypominają kawałek gliny, w którym artysta rzeźbi dla własnej przyjemności.
Z jednej strony wydaje się, że reżyserki mocno przesadzają i przedstawiają świat modyfikacji w zdecydowanie zbyt ciemnym świetle, z drugiej strony ciężko nie zwrócić uwagi na to, że przesada jest w tym przypadku metodą. Historia Mary nie jest opowiedziana z kamienną twarzą. Wśród ciemnych, klubowych pomieszczeń i obskurnych sal operacyjnych unoszą się opary czarnego humoru, które ratują film przed zostaniem psychologicznie prostą, brutalną opowieścią o zemście. To film bardzo świadomy swojej gatunkowości, bawiący się nią na każdym kroku.
„American Mary” to kolejny (po wspominanym już „Excision” oraz niewspominanych „All About Evil” i „The Loved Ones”) film, który udowadnia, że horrorem należy się w dzisiejszych czasach bawić. Nie chodzi o proste parodiowanie czy naciągane gromadzenie sztucznych, intertekstualnych mrugnięć do widza. Kluczem do sukcesu jest świadomość materiału, z jakim się pracuje i dystans, który pozwala na odpowiednie dobranie proporcji i stworzenie filmu, który może jednocześnie straszyć, intrygować oraz wywoływać uśmiech na twarzy. Oby więcej tego typu produkcji.
Tekst z archiwum film.org.pl