Akacje
Kiedy kilka dni temu przeglądałem listę nadchodzących premier moje oko zatrzymało się na pomarańczowo-czarnym plakacie „Akacji”. Nazwisko reżysera – Pablo Giorgelli – nie mówiło mi zupełnie nic i, jak się później okazało, bardzo słusznie, ponieważ film jest reżyserskim debiutem Argentyńczyka. Pod personaliami twórcy umieszczono obowiązkowy tagline, który w tym przypadku – za brytyjskim Guardianem – brzmi „Prosta i uniwersalna opowieść o miłości”. I w tym momencie przysłowiowy martwy punkt, bo z jednej strony dość intrygujący plakat przywodzący na myśl poster do „Smaku wiśni” Abbasa Kiarostamiego, z drugiej natomiast guardianowski coelhizm skutecznie odstraszający od wizyty w kinie. Ostatecznie, mając na uwadze, że duża część brytyjskich i amerykańskich krytyków stosuje tego typu opisy do 95% produkcji spoza hollywoodzkiej fabryki marzeń, postanowiłem zaryzykować wizytę w sali projekcyjnej. Nie żałuję.
Co więcej, okazuje się, że w tym przypadku tagline trafia w sedno prostej, lecz urzekającej opowieści Giorgelliego. Film rozgrywa się w drodze pomiędzy Paragwajem, a Buenos Aires. Rubén, samotny kierowca ciężarówki, pracuje przy przewozie drewna, a to – jak nie od dziś wiadomo – nieczęsto umila podróż rozmową. Jego życie toczy się zatem od punktu A do punktu B, od załadunku do rozładunku. Monotonię przerywa pojawienie się Jacinty oraz jej pięciomiesięcznej córki Anahí, które, na prośbę zwierzchnika Rubéna, mają towarzyszyć mu w drodze do argentyńskiej stolicy.
Przy oglądaniu „Akacji” wyczuwa się kinowe fascynacje debiutującego Giorgelliego. Pierwsze sceny filmu przypominają stojące na pograniczu dokumentu oraz fabuły kino innego Argentyńczyka, znanego w Polsce z „La Libertad”, „Los Muertos” i „Liverpool” Lisandro Alonso. Gdy przyjrzymy się liście płac zauważymy, że Salvador Roselli wspomagający Giorgelliego w trakcie prac nad scenariuszem pełnił tą samą funkcję przy ostatnim z wymienionych filmów Alonso. Ponad to, Roselli w kraju nad Wisłą kojarzony być może z poruszającą opowieścią o życiowym pechowcu i jego wiernym psie („Bombon. Historia pewnej przyjaźni”). Wszystkie te filmy mają pewien wspólny pierwiastek – poszukują uniwersalnej prawdy o relacjach międzyludzkich nie wśród setek linii skomplikowanych i erudycyjnych dialogów, a wśród prostych zachowań i emocji. To, co w nich ważne rozgrywa się nie na poziomie werbalnym, a gdzieś pomiędzy spojrzeniami, ruchami i tym, co bohaterowie chcieliby powiedzieć, lecz nie mogą, bo obawiają się niezrozumienia.
W tym kontekście, połączenie plakatu „Akacji” i „Smaku wiśni” niesie ze sobą coś więcej, aniżeli pewne wizualne podobieństwo. W pewnym sensie film Giorgelliego jest odwróceniem historii znanej nam z irańskiego klasyka. Pan Badii, czyli główny bohater „Smaku wiśni” wsiada w samochód, ponieważ myśli, że chce umrzeć. Wśród surowych, piaszczystych krajobrazów poszukuje człowieka, który pochowa go po jego samobójstwie. Rubén z „Akacji” jest „martwy” już przed wejściem do ciężarówki. Bohater Kiarostamiego za pomocą auta szuka człowieka, bohater Giorgelliego od ludzi ucieka. Szczęściem tego drugiego jest spotkanie Jacinty i Anahí, które odsuwają od niego zwątpienie do końca towarzyszące Panu Badii. Z perspektywy wnętrza samochodu oglądamy zatem opowieści o narodzinach-życiu (Giorgelli) oraz śmierci (Kiarostami).
Ogólnie rzecz biorąc, podobieństw pomiędzy Kiarostamim, a Giorgellim jest więcej. Dzieje się tak z prostego powodu, po prostu współczesna kinematografia argentyńska zdecydowanie inspiruje się irańską falą zainicjowaną na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych sukcesami Kiarostamiego, czy Panahiego. Język kina zaproponowany przez artystów z bliskiego wschodu w znaczący sposób wpłynął na całą kinematografię światową. Efekt inspiracji jest dość ambiwalentny, bo z jednej strony zaczęły powstawać filmy, które przy użyciu irańskich środków potrafią dotrzeć do sedna wielu spraw, dla rozważenia których wcześniej pisano rozprawy doktorskie, z drugiej strony publiczność – szczególnie festiwalowa – musi znosić nakręcone w tej stylistyce, nadęte i pseudoartystyczne filmy o niczym (bo skoro mamy mało dialogów, aktorów naturszczyków, drogę, brak wyraźnego rozdzielenia pomiędzy fikcją, a dokumentem i kilka symboli po drodze, to przecież filmowi należy się już co najmniej Złota Palma i kilka coelhizmów od asekuracyjnych krytyków).
„Akacje” są zdecydowanie pozytywnym przykładem wykorzystania języka wprowadzonego na salony przez artystów irańskich. Wśród zupełnie normalnych spojrzeń, gestów i małych rozmów potrafią dostrzec niedefiniowalną istotę relacji pomiędzy mężczyzną, a kobietą. Brak temu wszystkiemu nadęcia wielkiej sztuki, brak próby oddziaływania na widza symboliką możliwą do odczytania jedynie przez autora. Uczucie rodzi się tu w akompaniamencie krzyków i uśmiechów dziecka (ciężko mówić o genialnej roli w przypadku, gdy „aktorka” ma pięć miesięcy, ale Anahí jest po prostu niesamowita), wzajemnej nieufności i turkotu wysłużonej ciężarówki. Jest jak w życiu.