Agentka
Filmowy rok 2015 stoi pod znakiem szpiegów i tajnych agentów. Zarówno James Bond, jak i Ethan Hunt powrócą już za kilka miesięcy w nowych odsłonach swoich przygód, w zeszłym miesiącu na ekrany kinowe wszedł Citizenfour, dokument o Edwardzie Snowdenie, jeszcze wcześniej swoje pierwsze szlify w roli szpiega zdobył zaś Colin Firth w Kingsman: Tajnych służbach. Nawet Mortdecaiowi w wykonaniu strasznego Johnny’ego Deppa można podpiąć łatkę działającego dla królowej (i siebie) tajniaka. Towarzystwo to uzupełnia właśnie tytułowa agentka, niejaka Susan Cooper, która na pierwszy rzut oka nie miałaby żadnych szans z wyżej wymienionymi zawodowcami.
Główna bohaterka (Melissa McCarthy) pracuje dla CIA jako wsparcie dla zaprawionego w bojach, bondopodobnego Bradleya Fine’a (Jude Law). Jest głosem w jego słuchawce, który ostrzega go przed niebezpieczeństwami i wskazuje wyjście z nawet najbardziej rozpaczliwej sytuacji. Nie przeszkadza to Susan podkochiwać się w przystojnym koledze, choć on jej przywiązanie często wykorzystuje również poza obowiązkami służbowymi, aby odebrała mu pranie bądź wylała jego ogrodnika z pracy. Gdy jednak podczas kolejnej akcji Fine wpada w pułapkę zastawioną przez Raynę Boyanov (Rose Byrne), Cooper zgłasza się na ochotnika do odnalezienia przebiegłej terrorystki. Tymczasem Susan depcze po piętach inny as wywiadu, zadufany w sobie Rick Ford (Jason Statham), w rzeczywistości skończony idiota.
Film Feiga, autora Druhen i Gorącego towaru (oba z McCarthy), niejako parodiuje kino szpiegowskie, choć wzorowane na Bondy zarówno czołówka, jak i piosenka sprawiają wrażenie za dobrych, jak na zwykłą zgrywę.
Fabuła jest pełna żartów, a brak powagi odczuwalny niemal na każdym kroku, ale Susan zaskakująco opiera się prostemu zaszufladkowaniu.
Wszystkie inne postaci są zawieszone między pastiszem i parodią, napisane dla śmiechu i tak też zagrane, z wyjątkiem tytułowej bohaterki, która momentami odznacza się niezwykłą świadomością tego, kim jest, a kim być nie może.
McCarthy dobrze się czuje w rolach, które tylko pozornie nie oferują nic poza prostackim zachowaniem i rubasznym humorem. Jednak pod warstwą gruboskórności zawsze czai się całkiem inna osoba, wrażliwa i inteligentna. W Agentce jest na odwrót – poznajemy główną bohaterkę jako miłą i życzliwą, choć nieobytą w wielkim świecie, z którym ma styczność tylko w czasie misji Fine’a. Widziana jako stara panna, otyła i nieatrakcyjna, nawet jako agentka pracująca w terenie jest postrzegana w ten sam sposób – zabukowanie jej w najbardziej obskurnym hotelu Paryża mówi samo za siebie. Cooper doskonale zdaje sobie z tego sprawę, co popycha ją do coraz bardziej śmiałych i ryzykownych działań.
Aby zwyciężyć w nieprzyjaznym świecie Susan musi być taka, jak jej rywale, i nie chodzi mi tu o sprawność fizyczną, choć i to się przyda. Cooper z miłej i uczynnej staje się bezczelna i wulgarna, dorównując, a nawet przewyższają w tym Boyanę oraz Forda. Bo o to w filmie Feiga chodzi – należy przeciwnika pogrążyć na jego własnym poletku, korzystając z jak najbardziej soczystych i pomysłowych przekleństw, kłamiąc w żywe oczy i nie dając mu dojść do głosu. Tak też wygląda cała Agentka, która im głośniejsza i ostrzejsza, tym lepsza. Tak przynajmniej chce reżyser i scenarzysta. Mimo to nie wszystkie żarty zaliczyć można do udanych, bo albo zbyt często się powtarzają (choćby kolejne wcielenia Cooper bądź napalony na nią włoski tajniak Aldo), albo tracą swą siłę w zestawieniu z sensacyjną intrygą, traktowaną przez większą część filmu z przymrużeniem oka, choć nie zawsze. To rozchwianie razi, nie na tyle jednak, aby atmosfera dobrej zabawy gdzieś uleciała.
Jest jednak żart, powracający jak bumerang, w formie postaci granej przez Jasona Stathama, który śmieszy za każdym razem. Jego Rick Ford to macho uważający się za agenta mogącego sprostać każdemu zadaniu, przechwalającego się swoimi wielkimi dokonaniami. Gdy jednak słyszy się o praktycznie urwanej ręce, którą sam sobie później doczepił, bądź o sprawdzeniu na sobie działania prawie setki trucizn jednocześnie, zarówno widz, jak i Cooper pojmują, że mają do czynienia z pozerem i matołem.
Statham potrafi grać w komediach, co udowodnił na początku swojej kariery w filmach Guya Ritchiego, lecz już od dłuższego czasu nie miał okazji sprawdzić się w tym gatunku.
Grając Forda korzysta ze sprawdzonych min i póz znanych z b-klasowych sensacyjniaków, których natrzaskał całe mnóstwo w ostatniej dekadzie, jednocześnie autoironicznie i na luzie podchodząc do swojego wizerunku twardziela. W Agentce kpi sobie z niego w najlepsze, a każda wtopa jego bohatera wywołuje gromki śmiech.
Nie ręczę, że Agentka spodoba się wszystkim miłośnikom dobrej komedii. Z Druhnami i Gorącym towarem był podobny problem – ich siła polegała na zestawieniu niezbyt wyrafinowanego humoru z wątpliwościami głównych bohaterek odnośnie samych siebie. Ten liryczny ton często nie współgra z żartami o cyckach i przyszywaniu penisa do czoła, a jeszcze bardziej może się kłócić z drastycznymi scenami akcji. Są i momenty czysto absurdalne, jak pojawienie się nietoperzy i szczurów w biurze CIA.
Feig korzysta z najróżniejszych metod rozśmieszenia widza, co rusz potykając się o własne nogi, ale udaje mu się zapanować nad całością. Duża w tym zasługa aktorów, a zwłaszcza przebojowej McCarthy, która bez mrugnięcia okiem wygrywa nawet najbardziej ryzykowne żarty. Jej Susan Cooper zasługuje na przynajmniej jeszcze jeden film.
korekta: Kornelia Farynowska