AGENT KOT. Sierściuch uzależniony od kryminałów
Animacja dla dzieci, która czerpie od mistrzów suspensu i gatunków kryminalnych? Czemu nie, szczególnie w miesiącu mocnej posuchy na premiery dla najmłodszych. Prawdą jest, że jeśli animacje komputerowe skierowane do masowego odbiorcy kręcone są poza Hollywood, to zazwyczaj nie są udane, ani wizualnie, ani fabularnie. Agent Kot, jeśliby przymknąć oko na kilka drobnostek, może jednak okazać się nie tylko widowiskiem ciekawym, ale też dostarczającym niemałej przyjemności, gdy wybierzemy się do kina z dzieciakami. Popisówa animacyjna i tanie wzruszki wcale nie są tutaj celem nadrzędnym. Znajdzie się miejsce również dla solidnej fabuły.
Witamy w zwierzęcej krainie, królestwie rozpieszczonej kotki Roxie, miłośniczki telewizyjnych kryminałów oraz łamigłówek (choć dotychczas mogła je rozwiązywać jedynie przed ekranem). Pewnego dnia jej egzystencjalną nudę przerywa pojawienie się złodzieja kosztowności. Czy to los zapukał do przygotowanej na tę okazję przez popkulturę kotki? Czy może kosmos zażądał od niej wzięcia spraw w swoje ręce? Wraz z szaloną paczką, czyli cwaniakowatym psem Elvisem, kogutem (i buddystą zen w jednym!) Ferdkiem oraz osiołkiem z lekkimi zaburzeniami osobowościowymi, Roxie postanawia rozwiązać sprawę kryminalną. Po drodze bohaterowie będą musieli rozprawić się nie tylko z występkiem, ale także z własnymi demonami. Brzmi poważnie? Niekiedy tak właśnie jest, ale nic ciężkiego tematycznie nie spadnie widzom na głowę.
Produkcja jest fajniusia, bo przyjemnie się ją ogląda, a do tego zadaje kłam twierdzeniu, jakoby w Europie nie powstawały dobre animacje komputerowe, a jeśli powstają, to chcą w jawny sposób ugrać coś na popularności zachodnich gigantów typu Pixar. Dzieło Christopha Lauensteina i jego brata Wolfganga to niemiecko-belgijska próba stworzenia dobrej opowieści, której z pomocą szłaby animacja, nie odwrotnie. Początkowo zresztą nawet zdaje się, że Agent Kot ma w zanadrzu ciekawy komentarz na temat hierarchii w światach ludzkich oraz zwierzęcych, bardzo podobny do tego, który George Orwell umieścił w swoim niezapomnianym Folwarku zwierzęcym. Wprawdzie szybko się to przekształca w komedię slapstickową, ale nie jest to płytkie odhaczanie kolejnych zabawnych scen, bo gdzieś pomiędzy Grimmowskimi wręcz archetypami, komentarzem społecznym a wspomnianym slapstickiem kryją się nawiązania do klasyków gatunku. Mamy więc tutaj odrobinę Chinatown Polańskiego, a także mrugnięcie okiem do znawców twórczości Hitchcocka. Nie są to wprawdzie intertekstualne smaczki, których nieznajomość wybija z rytmu w czasie śledzenia głównej osi fabularnej, ale miło wiedzieć, iż twórcy oferują coś także płacącym za popcorn opiekunom dzieci chcących obejrzeć Agenta Kota w kinie. Kiepsko natomiast wypadają w tej animacji ludzie; z jakichś powodów twórcy naśmiewają się z mieszkańców wsi i rozbrzmiewa w tym nieco klasistowska nuta.
Daje się również usłyszeć głosy, że animacja zaserwowana przez Niemców i Belgów jest brzydka, ale ten zarzut nie do końca rozumiem. Agent Kot wygląda bowiem nieźle, a w samej animacji znajdą się fragmenty wręcz popisowe, jeśli chodzi o konstrukcję scen akcji, design postaci oraz oryginalność lokacji. Wprawdzie daje się zauważyć ten dziwny, przywołujący senność filtr, który ma sprawić, że animacja będzie bardziej kolorowa i wygładzona, ale komputery Europejczyków, mierząc się na siłę procesorów z komputerami Amerykanów, nie przegrywają wcale w pierwszej rundzie.
Polski dubbing natomiast jest na tyle dobry, że nie zastanawiamy się po seansie, jak brzmi w roli kotki Roxi oryginalna aktorka, a nie lekka w tej konwencji Jolanta Fraszyńska. Wyśmienicie wypada też Mieczysław Zbrojewicz jako pies Elvis. Może i ten kot nie jest rasowy, ale z kosza na śmieci nie wyszedł.