ÆON FLUX. Wstyd przyznać, że to science fiction
No dobra, Matrix był rewolucją (reaktywacją zresztą też był) i ładnie wywrócił do góry nogami świat filmowego science fiction i gatunku cyberpunk. Czerpał ze wszystkiego; mitologii, Biblii, kultury popularnej, komiksu, Lema, Wuxii (azjatyckie filmy o tych co skaczą i fruwają) czy wreszcie z Ghost in the Shell Mamoru Oshii i Akiry Katsuhiro Otomo (o czym doniósł polski wydawca filmu na DVD słowami: “Bez Akiry nie byłoby Matrixa” – błędnie spolszczając napis z zachodniego wydania: “From the creators of Animatrix”!). Każdy szanujący się kinoman wie, jak dużo zarzutów o plagiaty i kradzieże pomysłów stawiano Wachowskim. I kto mieczem wojuje, od miecza ginie, albowiem siostry muszą żyć z tym, że teraz to z ich Matrixa wszyscy bez pardonu kroją równo wzdłuż i wszerz, naśladując sceny latano-linkowe, zwolnione tempo strzelanin, zatrzymania akcji, kule radośnie przecinające powietrze powodujące powstawanie fal powietrznych, czy w końcu eleganckie ubiory nienagannie wyglądających obrońców świata, z równie eleganckim grymasem na twarzy i gracją akrobaty rozwalających przeciwników.
O ile jednak pierwsze naśladownictwa pod względem koncepcji wizualno-choreograficznej (Equilibrium, The One, Underworld, Romeo must die) czy parodie jak ta w Scary movie były do przyjęcia i zaakceptowania, tak uparcie kontynuowane kopiowanie stylu Matrixa zaczyna powoli widzom (bo filmowcom chyba nie) wychodzić bokiem. Lot kuli w Alone in the dark, Bad Boys 2 czy Immortal, to już jawna tendencja do zamieszczania gdzie popadnie czegoś “matrixowego”. I oto nadszedł ÆON FLUX film, który pokazuje, że choć konwencja i styl Matrixa wydawały się już zajechane do bólu, można wykorzystać je raz jeszcze… i zajechać jeszcze bardziej. Teraz na drugą nogę; najpierw był w Hollywood trend paskudzenia pięknych aktorek: Nicole Kidman z dziwnym, doklejonym nosem w The Hours dostała Oscara, ten sam czcigodny zaszczyt kopnął Charlize Theron za brzydką i odrażającą zabójczynię z Monster. Mniej więcej w tym samym czasie po drugiej stronie barykady stanęły seksowne panie, wciśnięte w obcisłe, skórzane / lateksowe stroje, w dodatku z karabinem w dłoni i bojowym nastawieniem do świata – Angelina Lara Jolie Croft z Tomb Raider, Trinity z “Matrixów”, Selena z Underworld i Underworld: Evolution, Kobieta-Kot z Catwoman i Terminatrix z Terminatora 3…
Więcej wymieniać nie trzeba, podobnie jak w przypadku filmów czerpiących lub nabijających się z Matrixa; chodziło tylko o zasygnalizowanie pewnych zjawisk. Charlize Theron (jak wspomniałem) zdobyła Oscara za brzydotę i świetną, jakby nie patrzeć, grę aktorską, zatem spełniła się w roli poważnej, w ciężkim, ponurym dramacie. Teraz zatem postanowiła spróbować swoich sił w kategorii leżącej na drugim biegunie gatunkowym, luźnej nawalance w obcisłym wdzianku i z niezmienną, elegancko ułożoną fryzurą, niezależnie od liczby przeciwników, intensywności walki, szybkości ucieczki i widowiskowości strzelanin – normalnie Taft na każdą pogodę. Do tego scenarzyści dodali mega zakręconą fabułę, która ni cholery nie jest interesująca, standardowo jakieś wyrocznie, jakieś w założeniu głębokie przesłanie, i wreszcie pseudoskomplikowane relacje łączące tytułową Aeon z nietytułowym Trevorem Goodchildem. A wszystko to w scenerii, którą możemy skojarzyć ze starą Zieloną pożywką czy nową Wyspą – sterylne wnętrza, bialutkie, gładkie wdzianka, gdzie świat kontrolowany jest przez niewidzialną siłę sprawczo-przywódczą, o której szarzy mieszkańcy miasta nie wiedzą i nie mogą wiedzieć nic – taki 1984 dla ubogich, czy raczej niewymagających. Film jest przede wszystkim przekombinowany i przegadany, a że dialogi są nieciekawe, a los bohaterów nam obojętny – także nudny. Mamy jednak, a jakże, masę scen akcji. Szkoda tylko, że zmontowane są one tak, jakby montażystą był człowiek od montowania podkładów kolejowych, a nie taśmy filmowej. Szczególnie toporność montażu widać w strzelaninach (na szczęście nie przebito mułowatości scen akcji z Ballistic). Dziwne, zważywszy na fakt, że Peter Honess montował m.in. Szybkich i wściekłych i potterową Komnatę tajemnic – z całkiem dobrym rezultatem.
Co jednak najbardziej drażni, to maniera głównej postaci ÆON FLUX, czyli Aeon Flux (Charlize Theron ze swoimi 177 centymetrami wzrostu nie stanowi raczej przykładziku filigranowej sylweteczki – my też zdrabniamy, a co), która usilnie stara się wyglądać w swoich kostiumach megaseksownie, choć figurę ma zdecydowanie pozostającą w tyle za np. Kate Beckinsale (173 centymetrów wzrostu – idealik), która w latekstowym kostiumie z Underworld: Evolution niepodzielnie rządzi. Owszem, ma Charlize Theron buzię słodszą i po prostu ładniejszą od np. Carrie Ann Moss z Matrixa, ale pod względem figury przegrywa i z wachowską Trinity i z Halle Barry z nieudanego Catwoman. A już najbardziej Theron przegrywa z oryginalną ÆON FLUX znaną z serialu emitowanego w MTV, w którym to główna bohaterka ma talię osy i nogi pająka. W tym miejscu mogą się pojawić pod moim adresem zarzuty, że krytyk filmowy (samozwańczy zresztą) bawi się jak małolat w notowania, która kobitka Hollywood jest seksowniejsza, zgrabniejsza i fajniejsza. Wiem, że może to wygląda jak artykuł z “BRAVO”, ale skoro już Charlize Theron pcha się w rejony, gdzie właśnie walory zewnętrzne, a nie ciekawe wnętrze i dobre serce, będą bezlitośnie oceniane, to do moich praw należy przeprowadzenie takiego mało ambitnego konkursu piękności, który w tym miejscu zakończę.
I teraz przeprowadzę sprytny nokaut techniczny filmu Karyn Kusamy, gdyż wezmę się za właśnie jego techniczną stronę. Otóż filmowcy zachłysnęli się ostatnimi laty czymś tak zwyczajnym jak sznurek. Sznurek, linka czy też inny przedmiot służący raczej do ciągnięcia niż pchania. W przypadku Charlize Theron i ÆON FLUX wydaje się, że zaczepiono ją do linek pierwszego, a odczepiono ostatniego dnia zdjęć. Może Charlize była bardzo przywiązana do tych linek – ciężko powiedzieć. Gros scen akcji, gdzie Aeon skacze, biega i wspina się na ściany, wygląda bowiem tak, jakby ta poważna skądinąd aktorka, machała nogami i rękami sobie, a operatorzy linek bujali ją sobie, co w ogólnym rozrachunku dało efekt pokraczności. Sceny ukazujące ekwilibrystyczne zdolności bohaterki zdecydowanie lepiej wyglądały w animowanej wersji ÆON FLUX z MTV – może dlatego, że tam obeszło się bez sznurka. Rozumiem, że linki wycina się później z filmu i ich nie widać, ale na Bożka Biomechaniki (to z Blade Runner) czyż nie widzą realizatorzy, że sztuczny, nienaturalny i przeciągnięty ruch aktorów pozostaje? Jako przykład polecam sekwencję skakania nad dość ostrym trawnikiem. Niektóre ujęcia wyglądają na kiepski żart z inteligencji widza, który to widz bez trudów dostrzega nieporadność ruchów aktorów zawieszonych na sznurkach, a co w zamierzeniu miało wyglądać na supersprawność fizyczno-akrobacyjną. Autentycznie w wielu miejscach komentowałem w duchu te tandetne sceny słowami: “Bodaj wam te linki popękały” – a wcale nie życzę źle obsadzie ÆON FLUX, bo może jeszcze kiedyś ci dobrzy ludzie zagrają w jakimś lepszym filmie.
Nie, jeszcze nie dam spokoju obsadzie; co w tym wszystkim robią tak poważni aktorzy jak Frances Mcdormand i Pete Postlethwaite, ten drugi w stroju przypominającym wielki naleśnik owinięty wokół niego? Ale cóż, skoro wcale niezły Christian Slater zgodził się zagrać u Uwe Bolla w porażkowym Alone in the dark, to i Theron i Postlethwaite i McDormand można wybaczyć występ w zupełnie chybionym projekcie jakim jest ÆON FLUX. Może aktorzy lubią po prostu zanurkować sobie czasem do dna, żeby później ponownie wspinać się na szczyty. Może takie filmowe koszmarki to dla nich jakaś forma wczasów, odpoczynku, ucieczki w coś lżejszego, mało ambitnego, miejscami po prostu głupiego. W tym miejscu zatem jedna prośba – niech więcej nie zabierają ze sobą nas, widzów, na takie wczasy nas.
Tekst z archiwum film.org.pl.