A Field in England
Za sprawą premiery High-Rise nazwisko Bena Wheatleya opanowało ostatnimi czasy rubryki mediów zajmujących się filmem. Opowieść o doktorze Robercie Laingu wzbudza wiele kontrowersji, zarówno wśród krytyków, jak i wielbicieli kina. Z jednej strony pojawiają się nobilitujące porównania do takich marek jak Kubrick czy Cronenberg, z drugiej zarzuty o narracyjny nieporządek oraz próbę omamienia widza za pomocą sugestywnej, acz nic nie wnoszącej stylistyki. O jakości adaptacji prozy Ballarda każdy może przekonać się sam, ponieważ film wciąż wyświetlany jest na ekranach polskich kin.
Należy mieć jednak na uwadze, że High-Rise to nie pierwszy film Wheatleya, który dzieli publiczność na przeciwstawne obozy. Przed nim powstało rozgrywające się w XVII wieku podczas jednej z bitew angielskiej wojny domowej A Field in England. W hipnotycznej przypowieści na próżno szukać jednak wielkich scen batalistycznych oraz powiewających nad głowami poległych sztandarów. Spojrzenie na brytyjską historię z perspektywy Wheatleya bliższe jest hipnotycznym eksploracjom Castanedy i Witkacego niż podręcznikowym opisom dziejowych zawieruch.
Whithead jest pomocnikiem starego alchemika. Mężczyzna wyruszył na tułaczkę w celu odnalezienia niejakiego O’Neila, Irlandczyka, który oszukał jego mistrza i ukradł mu cenne przedmioty oraz księgi. Los pchnął Whitheada ku bitewnym polom. Poznajemy go w momencie, gdy błaga boga o to, aby pomógł mu skryć się przed okrutnym Trowerem, czyli rycerzem pragnącym zakończyć jego życie. Gdy modły zostają wysłuchane, pozostaje jedynie oddalenie się od obszaru ogarniętego przez działania wojenne. W trakcie odwrotu na drodze Whitheada stają trzej inni mężczyźni. Wkrótce do grupy dołącza również sam O’Neil, który szybko przejmuje władzę nad kompanią i rozpoczyna dziwną grę z jej członkami. W obliczu spotkania z samym diabłem angielska rewolucja zaczyna tracić na znaczeniu.
Problemy z jasnym określeniem tożsamości bohaterów i fakt, że z każdą minutą widz rozumie coraz mniej, a każda z postaci wydaje się mu coraz mniej rzeczywista, wywołują wrażenie uczestniczenia w narkotycznej wizji samego Whiteheada.
A Field in England często zestawiano z surrealistycznym Kretem Jodorowskiego, niemniej trafność tego typu porównania sprowadza się jedynie do tego, że jego autor zauważył, iż zarówno Anglik, jak i Chilijczyk stworzyli dziwny film osadzony w świecie charakterystycznym dla klasycznego westernu. W istocie mamy do czynienia z produkcjami zupełnie odrębnymi, zbudowanymi na innej wrażliwości twórców oraz w całkowicie nieprzystających stylistykach. U Jodorowskiego obraz wręcz atakował widza, ponieważ Kret był silnie zakorzeniony w filozofii teatru okrucieństwa Artrauda. Wheatley rezygnuje natomiast ze zbędnych podniet wizualnych, skupiając uwagę widza głównie na relacji, jaka wytwarza się pomiędzy czwórką bohaterów. Problemy z jasnym określeniem ich tożsamości i fakt, że z każdą minutą widz rozumie coraz mniej, a każda z postaci wydaje się mu coraz mniej rzeczywista, wywołują wrażenie uczestniczenia w narkotycznej wizji samego Whiteheada. Z tej przyczyny A Field in England bliżej do filmów pokroju Solaris Tarkowskiego czy Idź i patrz Klimowa. I nie chodzi w tym zestawieniu o samą tematykę czy metafizykę stojącą za poszczególnymi obrazami, ale o to niezwykłe odczucie utraty zmysłów i rozpadu tożsamości, które bohater projektuje ze swojego wewnętrznego świata na otaczającą go rzeczywistość. Tytułowe angielskie pole staje się zatem miejscem, w obrębie którego toczy się walka nie tyle pomiędzy parlamentarzystami i rojalistami, ile demonami rodzonymi przez umęczony rozum Whiteheada.
Mistyczny charakter filmu Wheatleya potęguje doskonała ścieżka dźwiękowa Jima Williamsa, który wręcz idealnie oddaje psychiczne zagubienie głównego bohatera, pozostając jednocześnie całkowicie wiernym westernowej konwencji przyjętej przez reżysera. Kiedy minimalistyczne, ale jednocześnie pełne niepokoju ujęcia Laurie Rose, towarzyszącej Wheatleyowi również przy High-Rise, zostają uzupełnione utworami pokroju Walking Here, Two Shadows Went, widz zaczyna rozumieć, że targane przez delikatny wiatr angielskie pole z powodzeniem mogłoby znaleźć swoje miejsce wśród dantejskich opisów czyśćca oraz piekła.
Wśród relacji narkotycznych wizji bardzo często pojawia się strach przed spojrzeniem w lustro. Bóg jeden raczy wiedzieć, co można w nim zobaczyć w momencie, gdy wszelkie zawory bezpieczeństwa umysłu zostały roztrzaskane przy pomocy chemicznej stymulacji. A Field in England jest zapisem konsekwencji takiego spojrzenia. Każdy z nas musi zdecydować jednak indywidualnie o tym, czy chce w takiej podróży uczestniczyć, wszak nie warto namawiać do zażywania narkotyków.
korekta: Kornelia Farynowska