7. AFF: CERTAIN WOMEN Kelly Reichardt
W zdominowanym przez mężczyzn reżyserskim światku (to fakt, nie oskarżenie) Kelly Reichardt jest emisariuszką kobiecej siły. Jej filmy pełnometrażowe – a od 1994 roku było ich zaledwie siedem – często pokazują świat oczami kobiet, zmagających się z trudami życia codziennego i, nierzadko, samotnością. Także najnowszy obraz urodzonej i wychowanej na Florydzie reżyserki wpisuje się w tę tendencję, a nawet idzie o krok dalej – Certain Women to bowiem film, w którym kamera skupia się niemal wyłącznie na kobietach.
Tego, że Reichardt pochodzi ze „słonecznego stanu”, w jej najnowszym dziele zupełnie nie widać. Montana, amerykańska kraina, która nieczęsto bywa bohaterką filmów, skąpana jest w barwach jakby spranych, wyblakłych. W Certain Women przeważają brązy, szarości i odcienie niebieskiego, przez co surowy, jesienno-zimowy krajobraz wybrzmiewa jeszcze posępniej.
W tych niełatwych okolicznościach przyrody egzystują cztery kobiety, które Reichardt ukazuje w trzech przeplatających się ze sobą nowelach. Bohaterki nie wyróżniają się zupełnie niczym – każda z nich zmaga się ze swoją codziennością, na którą składają się zupełnie inne wyzwania. Jedna z nich jest miejscową prawniczką, inna – matką i żoną zaangażowaną w budowę domu, pozostałe dwie spotykają się na kursie prawa szkolnego, który pierwsza z nich prowadzi, a druga tylko obserwuje. Tych kobiet nie wyróżnia zupełnie nic – są niemal przezroczyste, niewidoczne, ale do bólu prawdziwe. Zmagają się z samotnością, konsekwencjami własnych wyborów i oczekiwaniami swych rodzin i społeczności, ale, czyniąc to, usiłują także zachować godność.
Tytuł najnowszego filmu Reichardt jest zagadkowy, bo w angielskim słowie certain kryje się semantyczna dwuznaczność – pewnie dlatego programerzy American Film Festival postanowili nie tłumaczyć tego tytułu i pozostawić go w oryginalnym brzmieniu. Otóż certain to przymiotnik, mogący znaczyć pewny, w rozumieniu przekonany o czymś, do czegoś lub pewien jako coś określonego, konkretnego.
Tytuł Certain Women może być więc przewrotnym sposobem opisania bohaterek, które – nie mając żadnych wyjątkowych cech i właściwości – są zupełnym przeciwieństwem konkretu, lub – i do tej interpretacji przychylałby się autor niniejszego tekstu – odnosić się do owego przekonania i pewności, którymi charakteryzują się poczynania tytułowych kobiet. Bo nawet jeśli uznamy, że bohaterki Certain Women nie wyróżniają się niczym szczególnym, trzeba oddać im to, że z pełnym przekonaniem oddają się swym obowiązkom. Tak, właśnie obowiązkom, bo w przygnębiającej rzeczywistości tworzonej przez Reichardt jakby brakuje miejsca na pasje – zostają tylko trudy i znoje codzienności.
Certain Women to film, który nie porywa. Jeśli oczekujecie historii, która złapie was za gardło i zafunduje emocjonalne trzęsienie ziemi, mocno się rozczarujecie. Wielu widzów prawdopodobnie może znudzić się dziełem Reichardt, bo obserwowanie licznych scen pozbawionych dialogów nie należy do szczególnie ekscytujących. Bardzo kameralna i wyciszona opowieść płynie niespiesznie, jakby dostosowując się rytmem do pustych i statycznych krajobrazów Montany. Także gra czterech aktorek – Laura Dern, Michelle Williams (stała współpracowniczka Reichardt), Kristen Stewart i Lily Gladstone – nie ma znamion brawury ani specjalnej dramaturgii. One po prostu są na ekranie, bo tego wymagała od nich Reichardt, która zdaje się hołdować konwencji slow cinema, tak popularnej w Europie i Azji.
Żaden z epizodów Certain Women nie kończy się w wyraźny sposób – narracja po prostu zostaje przerwana, jak gdyby reżyserka sugerowała nam, że żaden finał nie jest tu konieczny. Przecież wszystkie te kobiety żyją dalej, mierząc się z wyzwaniami stawianymi przez codzienność.
korekta: Kornelia Farynowska