Connect with us

Recenzje

4 PORY MIŁOŚCI

Film 4 PORY MIŁOŚCI to malownicza opowieść o życiu w rytmach czterech pór roku. Mokrickij łączy refleksję z emocjami, zapraszając do zadumy.

Published

on

4 PORY MIŁOŚCI

W poszukiwaniu wiosennej aury zboczyłam letnim krokiem z jesiennych okoliczności przyrody, aby trafić na Sputnikowe 4 pory miłości. Z deszczu pod rynnę… nastroszyłam się wewnętrzną obawą, gdy z ekranu poraził mnie, niczym czerwone światło, napis J e s i e ń. Malownicza feeria kilku scen wystarczyła, aby zdezaktualizować mój atmosferyczny niepokój. Film Siergieja Mokrickija opiera się na czterech historiach, tak wielobarwnych i niejednolitych jak pory roku. Rosyjska potęga obnażania meteorologii życia spaja cztery bieguny pogodowe.

Advertisement

Nie bez kozery debiutujący w roli reżysera Mokrickij, dotychczas identyfikowany głównie jako operator, wprowadził zgromadzoną publikę w klimat skupienia i refleksji. Ryzykownie uprzedził, że dzieło zapisuje się do przeglądu kina autorskiego i ambitnego, bez szans na hollywoodzki sukces. Tym sposobem słowa – pioruny z ust reżysera poraziły widownię, która przecież z premedytacją od komercji uciekła na Sputnikowy pokład…

Niekonwencjonalny sznyt zapożyczam od reżysera i analizy iście niejednoznacznego tytułu pozwalam sobie dokonać. Jesień, zima, wiosna i lato – w takiej kolejności wybrzmiewa orkiestra barw, dźwięków oraz eksperymentalnych miraży. Cztery historie, klisze z życia postaci, utrzymane są w konwencji nowelowej. W wypadku tego majstersztyku termin nowela jest niejako okaleczeniem, zważywszy na artystyczny wymiar epizodów, które wzorowane są na biblijne przypowieści. Poza literalną funkcją scenerii, pory roku przewrotnie wychodzą poza swoje role. Równoprawnie do materii ludzkiej, zjawiska i przedmioty z pozoru nieożywione zyskują w filmie miano nośników akcji.

Advertisement

Ekranowa jesień złotą nie jest, do melancholijnych wzruszeń też jej nie po drodze. Do takiego pejzażu wkracza Roma, młody niewolnik swojego walkmena i Sasza, dziewczyna stylizowana na pensjonarkę. Uosabiają oni archetyp Adama i Ewy. Jak sam Mokrickij przyznaje, jesienny biegun czworokąta jest najbardziej malarski. Ucztę dla oka zapewniają naturalne zdjęcia, wymowne kolory, szczegóły, które mogą niechybnie umykać w pierwszej ekspozycji, a które niewątpliwie budują klimat. Niewinne spotkanie w niecodziennych okolicznościach sprawia, że dwójka nastolatków udaje się w wędrówkę, która odziera ich ze skafandra infantylizmu. Wzbogaceni o doświadczenie, Roma i Sasza małymi kroczkami wstępują w dorosłość. Nieskazitelni aktorzy elektryzują swoim autentycznym pięknem, a wszystko do czasu…

Zima i mróz skrzypi pod stopami pomarszczonej pary małżonków, Wiki i Igora. Mokrickij pokusił się o reinterpretację starotestamentowego archetypu Abrahama i Sary. Znak zapytania zarysowujący się od początku przypowieści nie znajduje ostatecznej odpowiedzi. Temperatura uczuć między parą seniorów opada, to znów podnosi się. Uroki późnego wieku ukazane zostały w krzywym zwierciadle. Pozory mylą, życie zaskakuje, nawet gdy zamarznięci jesteśmy w sztywnych rolach i zachowaniach, czekając na kres. Przebudzeniem okazuje się nie widmo nadchodzącej śmierci, a istny cud. Łamigłówka zapisana na taśmie celuloidowej zaskoczy nawet wytrawnych koneserów życia.

Advertisement

Wiosna… cieplejszy wieje wiatr, a wraz z nim sceny migają nowymi barwami. Paradoksalnie to, co rozpieszcza zmysły widzów, jest kluczem do głębokiej pustki. Tym razem poznajemy dwie kobiety – Lenę i Wierę – singielki, ale nie w stylu zachodnich karierowiczek. Ich przypadkowe spotkanie staje się zalążkiem posunięć, które zdają się zdumiewać nawet same bohaterki. Ich metody walki z własnymi słabościami, emocjonalną próżnią, aby chociaż na chwilę poczuć się jak żona, kochanka, czy narzeczona, są innowatorskie i alarmujące zarazem. Analogia do biblijnych sióstr, Racheli i Lei, wydaje się zasadna, z tą różnicą, że Lena i Wiera konkurują o względy wyimaginowanego mężczyzny, godząc się świadomie na reguły improwizowanej manipulacji psychologicznej.

Magia emanująca z obrazu Mokrickija wrasta w zmysły dopiero po pewnym czasie…

Epizod letni to oprócz przypowieści o synu marnotrawnym pochwała natury, która odgrywa zgoła istotniejszą rolę niż tło wydarzeń. Historia jest najbardziej niewymiarowa spośród całego czworokąta. Podejrzany mnich obrał sobie za misję znalezienie rodziców dla podopiecznego klasztoru, Oleżki, który służbę wojskową przypłacił niestabilnością psychiczną. Do zakonu trafia małżeństwo, które może okazać się schronem dla Oleżki… Kołowrotek kręci się z zawrotną szybkością, mnich pędzi wozem, Oleżka w szaleńczym popłochu biega po polach, a końcowe przesłanie daje nadzieję i wiarę w siłę miłości do bliźniego.

Advertisement

Każda z postaci letniego krajobrazu tętni dramatyzmem. Kolejna nowa wypowiedź stawia przed widzem wyzwanie zrekonstruowania podejścia do nieskrępowanej miłości drugiego człowieka. Być może najtrudniej odpowiadać na pytania elementarne…

Tytuł dzieła niczym igła w kompasie nawiguje widzów na południk „miłość”. Dopiero dociekliwsze buszowanie w gęstwinie ukrytych metafor wzbogaca odbiorcę w pokaźny rynsztunek. Przypowieści przemycone są w prostych obrazach, lakonicznej, aczkolwiek trafnej i dowcipnej komunikacji. Nieoszlifowany diament Mokrickija nie dławi zmanieryzowanymi morałami. Doświadczenie, niewidzialny bohater planu drugiego, to magiczne zaklęcie do sezamu, motor działań bohaterów. Natomiast to, co postacie otrzymują w wyniku aktów, to nowy bagaż nie zawsze pożądanych przeżyć.

Advertisement

Magia emanująca z obrazu Mokrickija wrasta w zmysły dopiero po pewnym czasie…Wyzbycie się kulturowych klamer myślowych otwiera wrota do fundamentalnych prawd, o których traktuje autor, a które rzadko znajdują wytrych w rodzimej kinematografii. Starannie utkane fabularne ściegi czterech płócien charakteryzują się odmiennymi ornamentami. Pozorne rozwarstwienie nie drażni jednak niespójnością, dostarcza inspiracji, obrazy powracają i uaktualniają się wraz z biegiem czasu.

Leitmotivy, które przesądzają o uniwersalności dzieła, to m.in. oprócz archetypów biblijnych, wyraźnie zarysowana metafora wędrówki. Przybiera ona wielorakie formy: piesza, konna, autobusowa, wiodąca ulicami Moskwy, przez park, przez jesienny las… Droga wyznacza oś, wzdłuż której balansuje igła magnetyczna kompasu. Jest też rajski owoc – pomarańcza, niczym klucz do otwarcia kolejnych wrót sezamu. Skonsumowana lub tylko wyeksponowana, jest pauzą zarezerwowaną na powstanie śladu pamięciowego, służącego do późniejszych reminiscencji. Niepozorna pomarańcza staje się nośnikiem akcji – towarzyszy bohaterom w przełomowych momentach ich życia.

Advertisement

Mnogość artystycznych środków wyrazu w 4 porach miłości nie wyklucza odniesienia prawd do uniwersalnej czasoprzestrzeni. Chociaż magia wynurza się z każdym kadrem, to nie jest to kino stricte metafizyczne, a jedynie uwalniające takie doznania w odbiorcach. Podjęte rozważanie odkrywcze nie jest, jednak forma przekazu hipnotyzuje głębią. Oszczędność demagogiczna przy jednoczesnym podkreśleniu estetyki pór roku i postaci wytycza południk „wiarygodność”.

Tekst z archiwum film.org.pl (14.05.2010).

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *