search
REKLAMA
Archiwum

007 QUANTUM OF SOLACE. Bond jak Bourne, czyli wielkie rozczarowanie

Tekst gościnny

8 listopada 2020

REKLAMA

-I have a character angle.
-There are character angles and „character angles”. This is the latter, and I need You looking like a man who belongs in that movie…

Casino Royale było dla mnie najlepszym obrazem 2006 roku. Było to więcej niż udane odświeżenie serii, która od dawna umierała powolną śmiercią. Film Campbella był nie tylko remedium na wszystkie bolączki jakie od lat dręczyły agenta Jej Królewskiej Mości, lecz także rewelacyjnym filmem sensacyjnym, idealnie łączącym dynamiczne sceny akcji i suspens z subtelnością i emocjami. Serwował tym samym pierwszy film o Bondzie, w którym widzowi zależało na głównych bohaterach. Przede wszystkim jednak wprowadzono Daniela Craiga, który pomimo początkowych protestów, dla wielu okazał się najlepszym odtwórcą roli Bonda od czasów Seana Connery’ego, a być może i w całym cyklu. Nic więc dziwnego, że przez dwa lata nie mogłem usiedzieć na tyłku w wyczekiwaniu na najnowszą część przygód agenta 007. Filmu lepszego niż Casino Royale wprawdzie nie oczekiwałem, byłem jednak pewien, że twórcy zachowają styl i zmiany wprowadzone w Royale. Niestety z kina wyszedłem „zmieszany i wcale nie wstrząśnięty”, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że reżyser źle zinterpretował kierunek w jakim podążać miała odświeżona seria o Bondzie, tym samym serwując największe rozczarowanie 2008 roku.

Quantum of Solace jest bezpośrednim sequelem Casino Royale i podejmuje fabułę w momencie, w którym poprzedni film się zakończył. Jest to pierwszy taki przypadek w historii 007, a więc widzowie, którzy dopiero przy tej części zostali wprowadzeni w akcję, mogą czuć się momentami nieco zagubieni. Wypełniony tłumionym żalem i gniewem po stracie Vesper, Bond usiłuje odnaleźć ludzi stojących za jej śmiercią. Poszukiwania doprowadzają go do niejakiego Dominica Greena oraz stojącej za nim organizacji QUANTUM, zdającej się posiadać wpływy wystarczające do zakulisowego udziału w polityce międzynarodowej. Niestety osobisty wymiar jego krucjaty i bezwzględność w dążeniu do celu sprawia, że popada w konflikt z szefostwem MI6.

007 Quantum of Solace

QoS jest drugą częścią tzw. „trylogii zemsty” opowiadającej o zmaganiach Bonda z organizacją Quantum. Tak, jak poprzedni film pokazywał uczucie rodzące się pomiędzy nim a Vesper, tak QoS skupia się na drodze pożogi i rozwałki jaką prowadzi Bond – po trupach dążąc do zemsty. To w Casino Royale zapoczątkowano surowy, brutalny i realistyczny styl scen akcji, który następnie został przeniesiony na wyższy poziom w Ultimatum Bourne’a. Jak widać, reżyser Marc Forster postanowił swoim pierwszym w karierze dramatem sensacyjnym ustawić poprzeczkę jeszcze wyżej i obrać drogę wysokooktanowej, niekontrolowanej rozwałki, pokazując tym samym swój brak doświadczenia w tej dziedzinie. Myślę, że jestem w miarę odporny na wizualne ekscesy reżyserów. Wspomniane Ultimatum Bourne’a było dla mnie jak spacerek po parku, a na Cloverfield udało mi się nie zwymiotować. Przyznaję jednak, że sceny akcji w Quantum of Solace wymagały na początku przyzwyczajenia zmysłu wzroku.

Tempo montażu jest momentami nie do zniesienia, kamerzysta wydaje się cierpieć na jakąś chorobę, ujęcia kończą się zdecydowanie za szybko, panuje ogólny chaos i często po prostu nie wiadomo kto kogo, czym i w co. Oczywiście znajdą się osoby, którym ów styl przypadnie do gustu, zwłaszcza, że niektóre sceny mogą okazać się niesamowicie widowiskowe jak już człowiek przywyknie do pracy kamery. Niestety przekroczono pewną granicę, w której akcja może być wartka i emocjonująca bez przyprawiania o oczopląs. Przede wszystkim jednak QoS niebezpiecznie zbliżyło się do poziomu pierwszego lepszego filmu sensacyjnego, tracąc prawie wszystkie cechy, które z Bonda czyniły Bonda. W Casino Royale twórcom udało się zachować idealną proporcję, poddając 007 mocnemu faceliftingowi, jednocześnie zachowując jego najbardziej cenione atrybuty.

Nie zrozumcie mnie źle, nie ma absolutnie nic złego w porządnym „Vengance Story”. Powiedziałbym nawet, że była to jedyna sensowna droga do obrania po wydarzeniach z poprzedniego filmu i takie też były moje nadzieje na tę część. Jednak dramaturgiczny kręgosłup opowieści w postaci zemsty za śmierć ukochanej został zupełnie spaprany. Brakuje tu tego emocjonalnego kopa, który sprawiałby, że widownia dopingowałaby Bonda w jego misji. Całość wygląda jak zlepek scen akcji połączonych jakąś tam niby fabułą, która jednak nikogo nie obchodzi i na nikim nie robi większego wrażenia Widz nie odczuwa tego co prowadzi Jamesa od jednej strzelaniny do drugiej i nawet jeżeli niektóre elementy składowe QoS mogą robić wrażenie, tak jako całość film nie trzyma się kupy. Forster miał przed sobą potencjał pokazania Bonda od tej mroczniejszej, bardziej bezwzględnej strony i tego co zemsta robi z człowiekiem, akcentując to brutalnymi scenami akcji, jednocześnie zachowując całą należną dramaturgię, tym samym tworząc kipiący klimatem film o Bondowskiej vendetcie. Zamiast tego sklonował nam Bourne’a. Na dodatek, nawet to nie do końca mu wyszło…

007 Quantum of Solace

Co do samego Craiga, to on jako jedyny trzyma ten niesamowicie nierówny film w kupie. Choć wciąż znakomity, nie jest już tym samym agentem co dwa lata temu. Charakter filmu przekształcił go w mrocznego mściciela, dowcip został zamieniony na zimne spojrzenie i choć jest to oczywiste w kontekście fabuły, to jednak brak podpory dramaturgicznej sprawia, że nowy Bond wydaje się jednowymiarowy. Największym atutem Craiga w Casino Royale było to, że pomimo wszystkich cech często podawanych przez media jako tworzące wizerunek 007 XXI w., czyli twarzy wyciosanej w skale, szorstkości, surowej męskości i brutalności, nadal posiadał charyzmę, dowcip, styl, a za jego niebieskimi oczami można było dojrzeć intelekt.

Ze zwierzęcą wręcz zaciekłością i bliznami na twarzy pruł na przód tłukąc przeciwników, a jednocześnie potrafił objąć i pocieszyć kobietę bez zamiaru zaciągnięcia jej potem do łóżka. Wszystko to zostało idealnie wymieszane i podane z subtelnością bez popadania w skrajny stereotyp agenta pizdusia, który na siłę wciska widzowi swoją klasę poprzez idealnie dobraną garderobę i perfekcyjne uczesanie, nawet po wybuchu bomby jądrowej. W Quantum of Solace niestety owo wyważenie zostało naruszone i przedstawiono nam Bonda bardziej przypominającego Ethana Hunta czy Jasona Bourne’a. Myślę, że najgorszą rzeczą jaka wyniknęła z tego filmu jest stworzenie okropnej skazy na wizerunku nowej, odświeżonej serii 007. Ludzie mają tendencję do oceniania występów poszczególnych Bondów przez pryzmat ich najgorszych filmów i Quantum of Solace może okazać się ścianą, o którą rozbije się fala pochwał jaką Craig otrzymał po Casino Royale. Już teraz słychać coraz częstsze komentarze ludzi, którzy QoS uważają za potwierdzenie ich negatywnych przekonań na temat nowego wizerunku 007.

007 Quantum of Solace

Prawda jest taka, że jakościowa przepaść pomiędzy Quantum of Solace, a jego poprzednikiem jest ogromna. Dwa lata temu wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że Casino Royale będzie spektakularną porażką, a jednak twórcy sprostali wyzwaniu celująco i aż żal człowiekowi tyłek ściska kiedy widzi ten zmarnowany potencjał. Nawet jeżeli trzecia część serii powróci do poziomu CR – co się stało, to się nie odstanie, nowy Bond swego Imperium Kontratakuje mieć nie będzie. Szkoda, że po 46 latach wychodzenia cało z najgorszych tarapatów, 007 został w końcu załatwiony przez swoich własnych ludzi… tych po drugiej stronie kamery.

Pamiętam, jak dwa lata temu zaraz po premierze Casino Royale, udaliśmy się z kumplami do baru by omówić wrażenia (przy butelkach „Kubusia”). Z całej wesołej gromadki tylko jeden z nas nie podzielał naszych zachwytów nad grą Craiga, zaś nasze kontrargumenty zdawały się do niego nie trafiać. Przyznał natomiast, iż rozumie konwencję tej części, ukazującą Jamesa „świeżego” i niewyrobionego i z tego względu wyczekuje na kolejny film z nadzieją, że zobaczy Bonda dojrzałego. Dziś, zaraz po projekcji Quantum od razu pomyślałem o owym koledze i o tym jak po obejrzeniu tego filmu ulatniają się jego ostatnie pokłady zaufania do Barbary Broccoli i jej drużyny. Pozostaje mieć jedynie nadzieje, że teraz kiedy Bond odnalazł już wewnętrzny spokój, w kolejnej odsłonie jego przygód dane nam będzie zobaczyć Daniela Craiga w pełnej krasie. Nie chcemy już więcej oglądać narodzin i transformacji 007. Chcemy zabójczy, gotowy produkt.

Tekst z archiwum Film.org.pl (24.11.2008). Autorem jest Adam Nguyen.

REKLAMA