Rambo wraca do walki… jeszcze raz.
Hollywood trwa dalej w swojej manii remake’owania. Tym razem na tapecie Rambo, John J. – wietnamski weteran, który na dużym ekranie gościł już czterokrotnie. Plotki o piątej części rodziły się i umierały już od ładnych ośmiu lat, czyli od momentu dobrze przyjętej premiery tej ostatniej odsłony, o prostym tytule Rambo. Stallone jednak już chyba na dobre zrezygnował z ciągnięcia tego wózka dalej – wszak dużo mówiło się nie tak dawno temu o telewizyjnym serialu z jego udziałem – zatem włodarze wytwórni Millennium Films, która w chwili obecnej dzierży prawa do serii, postanowili, że zrobią to, co zwykle, czyli… reboot.
Tak, tak. Powstanie zatem Rambo bez Stallone’a i będzie nazywać się – uwaga, uwaga! – Rambo: Nowa krew. O ile jednak nie brzmi to wcale tak najgorzej, o tyle pomysł na odświeżenie ikonicznej postaci jest co najmniej dyskusyjny. Producenci chcą bowiem zrobić z Rambo postać w typie… Jamesa Bonda, czyli bardziej wyrachowanego bohatera, którego będą mogli doić do usranej śmierci, co jakiś czas wymieniając jedynie przestarzałe lico. Ała!
Scenariusz już ponoć powstaje, a odpowiada za niego Brooks McLaren, który najwyraźniej sam dopiero zaczyna w branży (czyli będzie mu towarzyszyć potajemnie armia ghost-writerów). Millennium Films ryzykuje zresztą na wszystkich możliwych frontach, za reżysera nowej odsłony wybierając izraelskiego twórcę Arila Vromena, który do tej pory odpowiadał za średnio przyjęte Iceman: Historia mordercy i tegoroczne Criminal. Można więc spodziewać się pierwszorzędnego hiciora, który wyjdzie przypuszczalnie w podobnym czasie, co równie emocjonująca geneza zajebistości Johna McClane’a – Die Hard: Year One.
Sam Stallone póki co nie skomentował całej sytuacji, przy której postępach przypuszczalnie nie będzie brudził sobie rąk. Choć jego reakcja mogłaby zapewne wyglądać tak: