STEVEN SEAGAL ambasadorem Rosji w stosunkach z USA. Prawda czy fałsz?
Puśćmy na chwilę wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że żyjemy wewnątrz reality TV. Wszystko, co nas otacza – od ogółu do szczegółu – to jedynie atrapa rzeczywistości, skrupulatnie i pieczołowicie przygotowana przez sztab specjalistów od multimedialnej rozrywki. Nasze umysły zostały podłączone do przypominającego Matrix systemu, który stymuluje wszystkie zmysły, natomiast strumień bodźców i informacji płynie do nas wprost od Producenta – demiurgicznego, szarlatańskiego nadawcy sygnału cyfrowego, który z naszego doświadczania świata postanowił zrobić rozrywkowy program, kładąc do naszych głów najbardziej zwariowane pomysły, jakie wpadły do głów jego sowicie opłacanym pracownikom z działu kreatywnego.
W pierwszym etapie, jeszcze na poziomie testowania publiczności, Producent zaoferowałby nam ciekawy plot twist w historii świata nowoczesnego. Otóż powtórzyłaby się sytuacja z lat osiemdziesiątych XX wieku i przywódcą Stanów Zjednoczonych zostałby celebryta. W odróżnieniu od prezydentury Ronalda Reagana współczesny prezydent byłby groteskowo przeszarżowanym, głoszącym kontrowersyjne, populistyczne poglądy biznesmenem, lubującym się w brylowaniu z modelkami i wrestlingowych potyczkach. Jego charyzma i pieniądze pozwoliłyby mu na dotarcie do wyborczej niszy – stłamszonych, zapomnianych, ale też niewyedukowanych i myślących krótkodystansowo mieszkańców ubogich rejonów kraju. Żeby było jeszcze ciekawiej, w wyborach zdobyłby mniejszą liczbę głosów niż jego konkurentka, ale o wygranej zadecydowałby charakterystycznie kulejący system liczenia głosów w najbardziej demokratycznym państwie świata. Poszczególne odcinki przygód prezydenta ukazywałyby go podczas spotkań z różnymi autorytetami, w które wcielałyby się znane i lubiane gwiazdy. Na przykład – jeden odcinek ukazywałby debatę nad zagrożeniami ekosystemu i klimatu, gdzie dyskutantką prezydenta byłaby kobieta znana z posiadania wielkiej dupy, a której kariera zaczęła się od nagrania amatorskiego pornola, na którym bzyka się ze swoim byłym facetem.
Etap numer dwa, czyli drugi sezon, obfitowałby w inne ciekawe wydarzenia. Na przykład prezydent Stanów Zjednoczonych i przywódca jednego z państw stojących do nich w jednej z najsilniejszych opozycji – socjalistycznej Korei Północnej – wzorem młodych, dojrzewających chłopców porównujących długości swoich palców u stóp, chwaliliby się na światowym forum ilością sprzętu nuklearnego, które zgromadziły ich kraje. Ostatecznie wódz Korei ugiąłby się i poprosił o pomoc swojego sąsiada, znanego sojusznika Stanów. Ale! Na horyzoncie pojawiłby się (wcześniej widoczny, ale nieodgadniony) inny przeciwnik. Prezydent innego wielkiego, dumnego kraju, znany z tego, że w wyborach miewa sto dziesięć do stu dwudziestu procent poparcia obywateli. Ujeżdżający niedźwiedzie, łowiący dwustukilogramowe ryby, straszący premierów innych krajów swoimi psami, nadczłowiek, którego sile równają się tylko jego wrażliwość i intelekt. W finale drugiego sezonu Producent zaoferowałby nam – odbiorcom – cliffhangera, pozostawiając losy świata na cienkiej, napiętej nitce solidarności prezydentów USA i Rosji.
Przed sezonem trzecim do sieci wyciekłoby kilka nagrań z udziałem znanego gwiazdora kina akcji, który najlepsze lata ma już za sobą. Mistrz aikido, emanujący spokojem, empatią i wiedzą, o szlachetnym obliczu i jeszcze szlachetniejszym sercu, na tyle opanowany, że nawet jego twarz nie robi najmniejszego ruchu przy największych przeciwnościach losu, wróciłby do łask za sprawą bliskiej, zażyłej znajomości z prezydentem Rosji. Okazałoby się, że panowie są rówieśnikami, obaj odnajdują największą radość w kontemplacji natury oraz stawaniu w szranki z jej zagrożeniami i obaj ponad wszystko pragną spokoju i pokoju na świecie. Dodatkowo, choć nie wprost, dowiedzielibyśmy się, że prezydent Rosji prywatnie jest wielkim fanem filmów z udziałem aktora-mistrza walki.
Widzowie siedzą na krawędzi foteli, oczekując na rozwiązanie konfliktu na linii Rosja – Stany. I wtedy na scenę wkroczyłby on: odrestaurowany, odnowiony, duchowo odrodzony mistrz aikido. W zupełnie niespodziewanym zwrocie akcji prezydent Rosji poprosiłby go o zostanie mediatorem i ambasadorem, który swoim sprytem, inteligencją, spokojem ducha i innymi cnotliwymi cechami miałby zbudować most między dumnymi, nieustępliwymi krajami – a wszystko po to, by świat rósł w siłę, a ludziom żyło się dostatnio. Aktor przystaje na propozycje, tym samym rozpoczynając nowy rozdział w historii…
Szalona wizja, prawda?
Tak na marginesie – Steven Seagal został wczoraj “humanitarnym ambasadorem” Rosji, którego zadaniem będzie naprawa stosunków rosyjsko-amerykańskich, zwłaszcza w zakresie kultury, sztuki i wymiany młodzieży między krajami.