Nie karmić trolla. Film o ludobójstwie Ormian zaatakowany przez hejterów
Największemu po Holocauście nowożytnemu ludobójstwu do dziś, mimo twardych i niezliczonych dowodów, Turcy publicznie zaprzeczają. Ci, którzy nie uznają czynu przodków, negują różne formy prezentowania faktów historycznych. Poprzez trolling dostało się Przyrzeczeniu. Film Terry’ego George’a (twórcy poruszającego Hotelu Ruanda) to romans z rzezią Ormian w tle.
Premiera dramatu miała miejsce w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Reakcja publiczności najlepsza z możliwych, po seansie owacja na stojąco. Jakim trafem kolejnego dnia film otrzymał ponad 60 tysięcy najniższych ocen na IMDb? Wskutek zorganizowanej przez użytkowników kampanii zaprzeczającej ludobójstwu. W nadziei, że to powstrzyma widzów przed obejrzeniem Przyrzeczenia. Udało się? Raczej się nie uda – twórcy filmu po mistrzowsku zignorowali ataki, a przez wzgląd na zbiorowy hejt o dziele zrobiło się głośno.
Bez wspominania ani słowem o fali “jedynek”, producenci Przyrzeczenia zaaranżowali w Internecie kampanię #KeepThePromise, prosząc o pomoc związanych ze światem filmu artystów. Ci w mediach społecznościowych zwracali uwagę na kwestię uznania i pamięci o zbrodni Imperium Otomańskiego. Nie bez znaczenia jest fakt, że przy okazji wypowiadali się pozytywnie o filmie. Przyrzeczeniu nie zaszkodziła również marcowa premiera The Ottoman Lieutenant Josepha Rubena (reżyser tytułów Sypiając z wrogiem czy Pociąg z forsą), ufundowanego przez turecki rząd dramatu, ukazującego masowe umieranie Ormian jako konsekwencję działań wojennych. Przez lata Turcja utrzymuje stanowisko, że wypędzenie Ormian jako wrogów było wojenną koniecznością, dodatkowo ich szeregi dziesiątkowały ponoć epidemie chorób.
Prawda jest inna. Historycy oceniają, że w latach 1915 – 1917 Turcy mogli zamordować nawet 1,5 miliona Ormian.
I nawet jeśli opowiadające o trójkącie miłosnym w ostatnich dniach istnienia Imperium Otomańskiego Przyrzeczenie okaże się po prostu filmem słabym – bo jest możliwość, że gloryfikuje się go ze względu na poruszany temat – idealnie wstrzeli się w obecną sytuację polityczną w Turcji, a to nabije producentom kabzę. Nie twierdzę, że to źle. Dobrze zarabiający film o tematyce, którą niewielu twórców dotąd poruszało (pisarza Orhana Pamuka za wzmiankę o rzezi ormiańskiej ciągano w ojczyźnie po sądach), może zainspiruje do reżyserowania dzieł bardziej ambitnych niż historie miłosne w hollywoodzkim klimacie. W role uwikłanych w trójkącie uczuć głównych bohaterów wcielają się Charlotte Le Bon (młoda, budująca pozycję aktorka), Oscar Isaac (zdobywca Złotego Globu za rolę w mini-serialu Kto się odważy) i Christian Bale.
Ocenianie filmu po jednej klatce, parafrazując przysłowie “książki po okładce”, to zjawisko nienowe. Dotyczy głównie amerykańskich remake’ów kultowych już dzieł (szykujcie się na recenzję współczesnego The Rocky Horror Picture Show: Let’s Do The Time Warp), polskich filmów promowanych materiałami tzw. z ironią “współczesnej szkoły plakatu”, komedii z zacięciem fekalnym czy dzieł o silnym wydźwięku politycznym właśnie. Liczba słabych ocen jest wysoce niewspółmierna do liczby tych, którzy film już widzieli. Przykład z rodzimego podwórka? Najniżej oceniony spośród polskich filmów w IMDb, przedmiot drwin od momentu ogłoszenia decyzji o produkcji, ultraupolityczniony Smoleńsk. Choć w tym wypadku działania trolli mogą zbiegać się z faktyczną oceną widzów, bo to film po prostu bardzo kiepski.
Wniosek z tego studium przypadku? Nie należy karmić trolli ani bezpośrednio odnosić się do ich ataków. Jak mówią twórcy Przyrzeczenia: historia obroni się sama. Prawdziwa historia, tak. Ale czy, w tym przypadku, fabuła?