search
REKLAMA
Krótkie spięcie

I TY MOŻESZ ZOSTAĆ KRYTYKIEM FILMOWYM! Poważna publicystyka łączy się z blogosferą

Berenika Kochan

30 sierpnia 2018

REKLAMA

Rotten Tomatoes, najpopularniejszy amerykański agregator ocen filmów i seriali, otworzył się na nowe. Do tej pory wyliczał średnią dla danego tytułu na podstawie opinii krytyków pracujących dla uznanych redakcji – od dziś weźmie pod uwagę również głosy influencerów. Czy to jednoznaczne z obniżeniem poziomu portalu, czy też przełomowy krok w stronę nowoczesności, ukłon dla różnorodności? Oto kilka wniosków, które nasuwają się w związku ze zmianą:

  1. Z opinią na Rotten Tomatoes już i tak nikt się nie liczy. To twierdzenie bazujące na prawdzie, że ludzie różnią się upodobaniami i kulturą. Ponadto w dobie infotainmentu i tabloidyzacji tracimy zaufanie do dziennikarzy. Czy i Tobie zdarzyło się obejrzeć film, którego tomatometr wskazywał ledwo 70% (a odpowiednik na IMDb – może 7,2), a Ty uznałeś go za arcydzieło? Oceny w dużym stopniu odzwierciedlają poziom filmu, jeśli wziąć pod uwagę kryteria komercyjne: rozmach, nazwiska reżysera i aktorów, oddziaływanie społeczne (przykładowo, jeśli tytuł reprezentuje którąś z grup mniejszościowych), liczbę plotek przed premierą. Opinie krytyków jedynie anonsują, czego możesz się spodziewać; nie decydują, który tytuł zostanie w pamięci na dłużej.
  2. Krytycy “zgniłych pomidorów” to środowisko patriarchalne, wybielone, uprzywilejowane. Zgniłe…? Już nie. Załoga serwisu w notce wyjaśniającej zmiany selekcji krytyków przyznaje: “Gdy 20 lat temu powstał Rotten Tomatoes, świat mediów wyglądał zupełnie inaczej – weekendowe wydania gazet były grube od reklam, Steve Jobs dopiero śnił o iPhonie, a YouTube miał wywołać rewolucję dopiero za sześć lat (…)”. I dalej w podobnym tonie. Co oznacza, że wówczas krytyką filmową dla prasy papierowej parali się głównie biali mężczyźni, a tendencje pozyskiwania nowych recenzentów nie zmieniły się aż do dziś. Fotka zapowiadająca ową rewolucję nie spełnia jednak wszystkich standardów równości: jest Azjata, jest krytyk czarnoskóry, pewnie pośród nich osoba ze środowiska LGBT, ale aż 5 kobiet na 8 krytyków? Powinno być po równo! Już na poważnie: mam nadzieję, że kryterium zatwierdzenia w serwisie nowych publicystów był unikatowy punkt widzenia na sztukę, nie po prostu pochodzenie i płeć.
  3. Agregator opinii profesjonalnych krytyków oraz blogerów działa już na polskim podwórku filmowym. Jak prezentuje się poziom krytyki na Mediakrytyku, sprawdziłam na przykładzie średnio strawnego tytułu Ant-Man i Osa. Nie muszę szukać długo, pierwsza z brzegu recenzja należy do krytyka amatora (dosłownie!), który bloga z publicystyką filmową założył w maju tego roku. Zawierająca błędy interpunkcyjne i potknięcia logiczne, pisana językiem najprostszym, prezentowana jest na równi z recenzjami Filmwebu, WP czy fdb. Dla pierwszego kontaktu filmu z odbiorcą liczy się jednak ocena w postaci cyfry, która jest jakby niezależna od faktu, czy autor umie pisać o filmie, czy też nie. W Rotten Tomatoes, jak i w Mediakrytyku, obowiązuje weryfikacja. W tym pierwszym bardziej rygorystyczna i (od niedawna) świadoma, natomiast jeśli chodzi o rodzimy agregator: Odrzucamy raczej tylko te skrajne przypadki – tak o selekcji dorobku krytyków mówi przedstawiciel serwisu. Wymagania dla recenzji zostały zapisane w zakładce “Współpraca”: publikacje muszą być dostępne online i o długości co najmniej 200 słów. Wysoki poziom i poprawność stylistyczna znajdują się na trzecim miejscu listy.

Ekspercki poziom blogosfery objawił się już w wielu dziedzinach, a dzięki upowszechnieniu twórczości internetowej wiemy, że dobry krytyk nie potrzebuje redakcji – na potwierdzenie tej tezy można znaleźć kilka przykładów (Kinofilia, Bliżej Ekranu). Każdy ma prawo pisać o filmie i pasjonaci słusznie z tego korzystają. Zrzeszenie w serwisie może być dla nich impulsem do rozwoju. Co zdobywa czytelników: wrażliwość, kultura i styl pisania, obycie w świecie filmów – tego nie zmieni żaden portal, który zamiast jakości stawia na różnorodność.

REKLAMA