GODNA REPREZENTACJA TRANSSEKSUALISTÓW. Otwarty list społeczności trans i niebinarnej do Hollywood
Mężczyzna grający kobietę? Absurd! Biały w roli czarnego? Śmieszne! Osoba cisseksualna wcielająca się w rolę transseksualisty? Zdarza się, to normalne. Czy może trafniej byłoby powiedzieć “zdarzało”? Wydaje się, jakby po słynnym wycofaniu się przez Scarlett Johansson z filmu Rub & Tug (może będzie to jeden z najgłośniejszych tytułów, które nigdy nie powstały) aktorzy trans zyskali wielką szansę.
Na fali szumu wokół tej poprawnej politycznie decyzji – żeby nie było, środowiska transseksualne i niebinarne tak łatwo nie przebaczą Scarlett (patrz: dyskusja aktorów transgenderowych na temat tego, co słynna aktorka mogłaby zrobić dla szerzenia wiedzy o transseksualizmie poprzez kino) – niespełna 40 organizacji powiązanych z filmem mniej lub bardziej wystosowało do Hollywood list otwarty, w którym proszą o rzetelną i sprawiedliwą reprezentację transseksualizmu na ekranie. A co za tym idzie, poprawę jakości życia osób w tej sytuacji. Prośbę argumentują statystykami: 40% transseksualistów próbuje popełnić samobójstwo.
Czy to wystarczy, by zawłaszczyć prawo do (odgrywania) traumy? Alexandra Billings, transseksualna aktorka (Transparent), w przytoczonej wyżej dyskusji mówi: “każdy z nas jest straumatyzowany”. Nie mam prawa kłaść na wadze ludzkiego cierpienia, ale solidnym standardem jest, że homoseksualistów grywają ludzie hetero, a środowiska LGBT wciąż identyfikują się z tytułami o tej tematyce. Gdyby przypisywanie aktorów do ról odbywało się według kryterium maksymalnej autentyczności, czy nie szkoda byłoby pięknych występów: Jareda Leto (Witaj w klubie), Felicity Huffman (Transamerica) czy Jeffreya Tambora (Transparent)? Początkowo Scarlett Johansson odwołała się do nich w swojej obronie. Wszyscy wystąpili na ekranie jako transseksualiści, a tego ostatniego do roli Maury Pfefferman wybrał(a) sam(a) Jill Soloway. Osoba, która odpowiada za stworzenie zmanierowanego w mojej opinii serialu Transparent, a inicjator(ka) listu otwartego. (Stosowane przeze mnie formy osobowe w nawiasach nie wyglądają zbyt fortunnie. Jednak jako że Soloway do samookreślenia używa zaimka “they”, nie mogę zdecydować się na konkretną).
Jill bije się w piersi. Decyzja o obsadzeniu w roli transseksualisty male-to-female mężczyzny cisgenderowego “była powodowana moją ignorancją. Swoją lekcję musiałam(em) odebrać na oczach wszystkich” – mówi. Swoją drogą, Tambor do popularnego serialu produkcji Amazon już nie powróci, wskutek oskarżeń o napastowanie seksualne, które pojawiły się na fali #metoo.
W liście do Hollywood środowiska trans i niebinarne odkrywają kolejny bolesny aspekt portretowania ich przedstawicieli przez filmowców. Pojęcia “transseksualista” i “drag queen” są często mylone, a w chwili, gdy transseksualistę gra cismężczyzna lub ciskobieta, to nic innego, jak zaawansowane przebieranki. Bez piętna, bez tak wielkiego emocjonalnego zaangażowania.
Argumenty po obydwu stronach są ciężkie, za obydwoma przemawiają uczucia. Melvil Poupaud jako Laurence (Na zawsze Laurence) wypadł niesamowicie. Z drugiej strony, czy znalazłby się, zamiast niego, w odpowiednim miejscu i czasie taki transaktor, który wyraziłby problem z autentycznością, ale równie profesjonalnie?
I znów logika walczy z empatią.
Kino to nie instytucja charytatywna.
Filmy mają wielką moc.
PS. List otwarty społeczności trans i niebinarnej do Hollywood znajdziecie TUTAJ.