A gdybyś ty na imię miał Han? RZECZ O IMIONACH INSPIROWANYCH FILMAMI
343 urodzone w ubiegłym roku angielskie dziewczynki otrzymały imię Arya. Wiele z nich prawdopodobnie na cześć Aryi Stark, żwawej i sympatycznej bohaterki Gry o tron. 73 z kolei nadano imię Khaleesi, które w owym serialu jest tytułem oznaczającym żonę khala. Tyrion, postać wywodząca się z sagi Pieśń lodu i ognia George’a R. R. Martina, służył w Anglii za inspirację do nazwania 11 chłopców. W porównaniu do tysięcy urodzonych na wyspach dzieci te liczby nie wyglądają imponująco, jednak za każdą Aryą czy Sansą kryje się niebanalna historia.
Historia rodziców, bo noworodki w sprawie nadawanej im tożsamości nie mają przecież wiele do powiedzenia. O filmowych inspiracjach nieco już napisałam, czas na imiona zaczerpnięte z nakręconej fabuły. To pomysł nienowy, praktykowany co najmniej od czasów Shirley Temple. Popularność dziecięcej gwiazdy sprawiła, że w latach 30. ubiegłego wieku wielu młodych amerykańskich rodziców chciało mieć swoją Shirley. Polacy stawiali raczej na… Isaurę lub, jak kto wolał, Izaurę. Pierwsza emitowana w naszym kraju zagraniczna telenowela miała premierę 19 lutego 1985 r. Rekordowa oglądalność (sięgająca nawet 92%) Niewolnicy Isaury przełożyła się na naśladownictwo w modzie, manierach i nazywaniu właśnie. Do 1994 r. imię głównej bohaterki brazylijskiego tytułu otrzymało 66 (lub 68 według innego źródła) dziewczynek. Z artykułu Onetu wynika, że w młodzieńczym i dorosłym życiu przeszkadzało, stawało się przezwiskiem i powodem parsknięć.
Całe szczęście, dzisiejsze imiona “z ekranu” nadaje się z intencją umocnienia danej osoby, stąd są to często miana bohaterów. Od tych disneyowskich: Ariel, Elsy i Anny, Moany (serio, w Anglii 7 Moan w 2017 r.), po marvelowskie: Logana z X-Menów (w Polsce w roku ubiegłym zarejestrowano w USC 8 Loganów, choć obstawiam, że wynik ów spowodowały małżeństwa mieszane, nie fani Wolverine’a – a może i jedno, i drugie), i DC: tu miłośnicy Supermana korzystają z prawdziwego, kryptońskiego imienia Clarka Kenta, które brzmi Kal-El. Co więcej, śmierć Carrie Fisher (27.12.2016) z pewnością wpłynęła na wzrost liczby angielskich Lei. A miłośników seriali nie powstrzymują nawet konotacje z piekła rodem. 11 rodziców w ubiegłym roku postanowiło nazwać swoje pociechy po tytułowym bohaterze kryminału Lucyfer.
Czytelnicy i redaktorzy film.org rozumieją miłość, a nawet obsesję na punkcie filmów – nierzadko padają jej udziałem. W dziele można się zatracić. W wieku nastoletnim postawić dedykowany tytułowi ołtarzyk, a dekadę później pozostawić pamiątkę po fascynacji tym, których kochamy najbardziej.
Pamiątkę, bo zachwyt przeminie, imię pozostanie. Za dwadzieścia lat Grę o tron odkurzymy z okazji rocznicy powstania i pół biedy, jeśli chodzi o Aryę, ale wszyscy o imieniu Tyrion, Sansa, Khaleesi, Daenerys będą mieć ją w dużej części jestestwa.
Wiem, że imię musiało mi ciążyć w przedszkolu, bo pamiętam wybuchy emocji pięciolatki [“Mamo, dlaczego nie nazwałaś mnie Ola? Albo Kasia? Nie chcę tego chińskiego (bez urazy – przyp. red.) imienia!”]. Dla niektórych pewnie do dziś pozostałam Weroniką, inni myśleli, że wymyśliłam sobie pseudonim. W końcu przestało mnie dziwić, że muszę przedstawiać się dwa razy, a komentarze zaczęły cieszyć. Dzięki Ci Mamo, że nie zaznam w życiu spokoju.
Małe Moany i Kal-Elowie, przed wami kurs praktyczny samoakceptacji. Albo wizyta w urzędzie.