RODZINA ZASTĘPCZA to serial pełen UPRZEDZEŃ i krzywdzących STEREOTYPÓW, nie szkoła tolerancji
Zboczeniec! – oskarża pana Kwiatkowskiego zazdrosny o swoją dziewczynę wojak, a ten rzeczowo i konkretnie wyjaśnia młodemu mężczyźnie swój punkt widzenia. „Proszę pana, Julia jest piękną młodą dziewczyną, która się podoba mężczyznom, to gdzie tu zboczenie?” – dopytuje. „To jest najnormalniejsza rzecz pod słońcem, mógłby pan mówić o zboczeniu, gdybym ja się podobał mężczyznom” – dodaje.
Tak, odkryłem niedawno, że Rodzina zastępcza, kultowy serial z przełomu wieków, dostępny jest legalnie i całkowicie darmowo w sieci i chcąc przeżyć sentymentalną podróż do beztroskich lat, szybko zauważyłem, że produkcja, którą zapamiętaliśmy jako lekką, ale mądrą lekcję tolerancji, z której miliony Polaków mogło wynieść, że „z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy, co się wyciera, strzępi przez lata, lecz jeśli chcemy, te wszystkie dziury miłością da się załatać”, nie zestarzała się – eufemistycznie rzecz ujmując – najlepiej.
A zatem kiedy w szóstym odcinku tego familijnego serialu dowiedziałem się, że głowa tytułowej rodziny zdaje się sugerować, że homoseksualność jest zboczeniem, straciłem ochotę na kontynuację swojej przygody z produkcją Polsatu, bo, wierzcie mi, nie był to jedyny punkt zapalny. Czerwona lampa może zapalić się już w pierwszym odcinku, kiedy Jacek (tak, tak, wciąż mowa o postaci granej przez Piotra Fronczewskiego) żartuje, że mógłby zatrudnić swoją żonę jako asystentkę, aby móc ją swobodnie w pracy molestować. Trudno zatem dziwić się, że wychowana przez niego Majka nie ma problemu z tym, aby tłumaczyć swoim kilkuletnim, przyszywanym siostrom, że mężczyźni wolą mało inteligentne kobiety z dużym biustem i wąskimi biodrami oraz że właśnie taki wygląd pozwoli im na wpływanie na płeć przeciwną, co do końca odcinka nie jest w żaden sposób dyskredytowane czy przedstawione jako negatywny wzorzec.
Niestety Rodzina zastępcza ma na sumieniu nie tylko stygmatyzację mniejszości seksualnych, żarty w ramach kultury gwałtu czy przedstawianie toksycznych wzorców relacji damsko-męskich i roli kobiet w społeczeństwie, ale też np. z łatwością czyni jedyną czarnoskórą postać serialu (w tej roli młodziutka Aleksandra Szwed) mającą nadprzyrodzone moce pseudoszamanką, a bohatera o romskich korzeniach nazywa Romkiem (bo wiecie, Rom Romek!), który zresztą w jednym z pierwszych odcinków ze względu na swoje pochodzenie oskarżony jest przez swoich zastępczych rodziców o kradzież.
Podobne wpisy
I nie zrozumcie mnie źle. Nie chciałbym przy tym stać się zaślepionym wyznawcą tzw. cancel culture. Te kilka odcinków Rodziny zastępczej, które udało mi się odświeżyć, to rzecz wciąż miejscami niezwykle sympatyczna, świetnie obsadzona i pozwalająca poczuć ponownie zgubioną gdzieś w dorosłym życiu beztroskę. A o ile dla niektórych z opisanych wyżej grzechów nie potrafię znaleźć powodów do rozgrzeszenia, o tyle np. wątek z Romem-Romkiem-złodziejem spuentowany jest faktem, że Anka i Jacek popełnili błąd, oskarżając przysposobionego syna na podstawie etnicznych uprzedzeń.
A zatem o co mi właściwie chodzi? O to, że kontekst historyczny i społeczny może się dezaktualizować, dawne wzorce mogą stracić swoje pierwotne znaczenie, wartości ulec zmianie, a jako społeczeństwa rozwijamy się i zmieniamy, a zatem pewne dzieła kultury, nawet jeśli stały za nimi pozytywne chęci, dzisiaj mogą być – raz słusznie, raz nie! – odbierane jako archaiczne, niewłaściwe, krzywdzące. Świetnie pokazuje to przypadek Przyjaciół, którzy po wylądowaniu na Netfliksie stali się obiektem nawet nie niechęci, nie drwin, ale zdziwienia młodego pokolenia. Zdziwienia, że serial oparty na takich sytuacjach, takim humorze uzyskał status kultowego.
I jeśli nie przestaniemy się tym zdziwieniom dziwić, to właśnie my – a nie wygodne „lewactwo” – doprowadzimy do zapomnienia kultowych produkcji. A zatem przestańmy oburzać się na proponowane przez np. Warner Bros. wstępy do dzieł dziś mogących budzić kontrowersje. Osobiście uważam, że nie są niczym szkodliwym, lecz przeciwnie – bardzo pozytywnym. Nie wyłączałbym bowiem telewizora młodemu człowiekowi oglądającemu właśnie archiwalny odcinek Rodziny zastępczej, ale z pewnością musiałbym przy tym spędzić dłuższy czas, tłumacząc, że homoseksualizm nie jest zboczeniem, żarty z molestowania nie są zabawne, kobiety wcale nie muszą mieć dużego biustu, te inteligentne nie są mniej wartościowe, a Aleksandra Szwed jest taką samą Polką jak każdy inny obywatel naszego kraju. A jeśli może to zrobić za mnie platforma streamingowa, która nigdy tej konieczności nie przegapi? Bardzo proszę.
Bo cytat ze wstępu, który Warner Bros. wyświetla przed animacjami Looney Tunes czy Tomem i Jerrym, wydaje się uniwersalny, niekrzywdzący i wyważony:
Animacje, które za chwilę zobaczycie, zawierają etniczne i rasowe uprzedzenia, które niegdyś były na porządku dziennym w amerykańskim społeczeństwie. Takie treści były nieodpowiednie wówczas i są nieodpowiednie teraz. Choć te krótkometrażowe filmy nie obrazują naszej dzisiejszej wizji społeczeństwa, pokazujemy je takimi, jakimi zostały stworzone – w innym wypadku byłoby to twierdzenie, że te uprzedzenia nigdy nie istniały.
Zastanówmy się, co jest dla kultury zdrowsze – krótki wstęp przed seansem czy wylądowanie dzieła na śmietniku historii?
I tyle.