REŻIM. Ten serial to szmira, która udaje arcydzieło
Nie wiem, ile pieniędzy wpompowano w kampanię promocyjną tego „dzieła” (cudzysłów zastosowałem świadomie), ale jestem pewien, że na tym nie oszczędzano. Gdy dowiedziałem się o nowym serialu z Kate Winslet właśnie dzięki reklamie zamieszczonej na jednym z konkurencyjnych portali filmowych, poczułem, że to może być coś wielkiego. Producent wykonawczy Sukcesji? Ceniona aktorka w roli głównej? Satyryczna tematyka z historię alternatywną? Przyznam, że przebierałem nogami w miejscu, nie mogąc się doczekać premiery Reżimu.
Jakoś w połowie pierwszego odcinka zacząłem drapać się po głowie, nie bardzo rozumiejąc to, co oddano przed moje oczy. Dobrnąłem jednak do końca pilota nowego serialu HBO Max i powiedziałem sobie, że jeżeli to wywołane uczucie zostanie ze mną także po seansie drugiego odcinka, pozwolę sobie się nim z wami podzielić. Nie rzuciłem tym pomidorem od razu, choć mogłem. Poczekałem i… drugi odcinek tylko wzmocnił we mnie dominujące od początku zażenowanie.
Nie chcę, by ten felieton traktowano w kategoriach recenzji, bo niestety raczej nie dotrwam do zakończenia tego serialu i nie wydam obiektywnego sądu na jego temat. Zostałem bowiem do tego skutecznie zniechęcony. Jedno widzę na pewno. Reżim stwarza wrażenie tworu, który zaprzecza cechom stojącym u jego podstaw. Zamiast śmieszyć, wprawia w osłupienie i irytację; zamiast skłaniać do refleksji, odwołuje się do prymitywnych i pustych stereotypów, niestwarzających pola do dyskusji; zamiast zachwycać ciętym dialogiem i błyskotliwą grą, okazuje się w tym jakże kluczowym aspekcie zdecydowanie za mało wyważony, wręcz przejaskrawiony.
Ale w czym rzecz. Reżim, nie powiem, brzmi nawet intrygująco „na papierze”. Mamy do czynienia z charyzmatyczną przywódczynią fikcyjnego narodu, stojącą na czele fikcyjnego państwa, ulokowanego gdzieś w środku Europy. Problem w tym, że pani kanclerz traci rozum i jej rządy naznaczone są paranoją. Oparcie znajduje jednak w „objęciach” wyraźnie niestabilnego i tajemniczego żołnierza. Mąż zawiązuje spisek mający na celu wyeliminowanie rywala, ale władczyni wydaje się nie dostrzegać, jak zły wpływ ma na nią nowy sojusznik. Nie mogło zabraknąć humoru dość prymitywnego, bo całość podsycona została przedziwnym napięciem seksualnym.
Tak pokrótce przedstawia się pomysł na Reżim, produkcji tak szeroko promowanej i dostępnej na HBO Max. Szkoda, że w żaden sposób nie udało się oddać energii tego, jakby nie patrzeć, oryginalnego i intrygującego założenia. Balon nadmuchano do pokaźnych, wręcz absurdalnych rozmiarów, a potem przebito go szpilką, bo nie ma tu przecież mowy o powolnym spuszczaniu powietrza. Ten serial od samego początku wręcz uderza nas tym, jak bardzo twórcy nie rozumieją żartów, które sami napisali i umieścili w ustach aktorów. Szmira, która kreuje się na arcydzieło.
Zagadka wydaje się banalnie prosta. Wszystko to ma odwoływać się do Rosji, a sam serial stanowić swego rodzaju pamflet na obecną sytuację geopolityczną obśmiewanego regionu i rzecz jasna postaci Władimira Putina. Ta metafora jest jednak tak, tu przepraszam za sformułowanie, OCZOJEBNA, że uzyskuje efekt odwrotny od zamierzonego. Zamiast pobudzać do krytycznego myślenia, urąga inteligencji widza. Weźmy za przykład scenę spotkania kanclerz z przedstawicielką USA. Jeszcze zanim panie podały sobie ręce, byłem pewien, że już za moment usiądą przy bardzo długim stole, żeby widz jeszcze raz zrozumiał, z kogo twórcy się tu skrycie śmieją. 30 sekund później stało się dokładnie to, co przypuszczałem – pokazany został długi stół i dwie postacie siedzące na jego końcach, co w sposób dosłowny miało odwoływać się do paranoicznej osobowości i niebotycznego ego obecnego władcy Rosji.
Paradoks tej sytuacji jest taki, że to ego przejawiają także twórcy Reżimu, czyniąc sobie z Rosji wygodny i miękki worek treningowy, służący także jako bezpieczna kondensacja negatywnych emocji związanych z obecnymi niepokojami politycznymi. Widać jednak, że scenarzyści upraszczają przekaz, posługując się ukutymi w mediach stereotypami, dając wyraz trochę ignorancji i trochę tego, w jak negatywny sposób postrzegają nie tylko Rosję, ale całą środkowo-wschodnią Europę, która jest dla nich jednym wielkim zbiorowiskiem niedemokratycznych, postsowieckich, autorytarnych bytów. Krótko mówiąc – ciemnogród.
To nie jest śmieszne. Przynajmniej dla nas, społeczeństwa, które żyło przez kilkadziesiąt lat pod ruskim butem i które nadal mentalnie (sentymentalnie?) jest jeszcze w komunie. Ale tak nas właśnie postrzega Zachód, w którego z taką ślepą miłością jesteśmy wpatrzeni. To też nie jest śmieszne, gdy weźmie się pod uwagę, do czego wschodnia polityka doprowadziła i kim są obecnie jej ofiary. Gdy ten sam Zachód śmieje się sam z siebie – na przykładzie Sił kosmicznych – wypada to zdecydowanie bardziej przekonująco, choć i tak niejednokrotnie trafiano tam z żartem w próżnię. Serial satyryczny oparty z kolei na reżimie, którego obłuda doprowadziła do trwającej wojny, oparty dodatkowo na uproszczeniach, to za to nic innego jak strzał w stopę.
Gdyby to było tak, że ktoś zrobiłby serial z faktycznie siarczystym żartem, ale w obyciu przykrym jedynie dla naszego kulturowego poletka, wówczas można by mówić o nienależeniu do grona jego adresatów. Najwyraźniej jednak ta satyra nie jest śmieszna także dla reszty świata, bo twór z Kate Winslet zbiera głównie bardzo wstrzemięźliwe, jeśli nie otwarcie negatywne oceny. Po pierwszym odcinku na Rotten Tomatoes Reżim mógł pochwalić się zgniłym pomidorem, teraz jego sytuacja jest nieco lepsza, ale nie chce mi się wierzyć, by do końca emisji zdołał on całkowicie odwrócić złą kartę.
Myślę, że abstrahując już od nachalności zawartych metafor i przekazu spod znaku „pośmiejmy się z Rosji, bo to modne”, ten serial jest przede wszystkim problematyczny dlatego, że jest cholernie napuszony i fałszywy, a ową pychę uosabia właśnie osoba głównej bohaterki. Nie wierzę w dobre intencje twórców i chęć niesienia pozytywnego przekazu, bo też nie widzę, by ktokolwiek puszczał tu do mnie oko. Bardziej wierzę za to w to, iż postrzegają oni siebie jako kogoś… lepszego. Ktoś nawet pokusił się o sformułowanie (w tytule jednego z newsa), że to może być kolejna Emmy dla Winslet. Poważnie? Za to manieryczne wykręcanie ust? Bardziej widzę tu zadatek na internetowego mema.