search
REKLAMA
Felietony

Jesteśmy dostawcami przyjemności i chcemy robić Ci dobrze

Jakub Koisz

28 maja 2013

REKLAMA

Koleżanka w czasie imprezy suto zakrapianej alkoholem zapytała mnie, co sądzę o końcu „Filmu”, tym samym pierwszy raz skłaniając mnie do głębszych przemyśleń na ten temat. Coś jej się pokiełbasiło, że tam niby publikowałem. Nie publikowałem i odpowiedziałem chyba wymijająco: nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Naprawdę nie wiedziałem, nie byłem w najlepszym stanie. Dzisiaj jest lepiej, dzisiaj ogarniam. Z jednej strony coś podpowiadało mi, że powinno być mi przykro, a z drugiej prawa rynku zdążyły mnie już do takich historii przyzwyczaić.

Nie jestem frajerem – nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam żyć z pisania o filmach, ostatni dech magazynu Raczka nie budzi mnie więc z letargu. Nie przeklinam spadającego zapotrzebowania w Polsce na taki format, bo wiem, jak mają się magazyny literackie i programy o kulturze. To znaczy nie wiem dokładnie, jak się mają, nie znam danych i tabelek, ale wiem, że zdychają. Tyle mi wystarczy. „Film” oczywiście nie był przebłyskiem na rynku, to pismo z tradycjami, na wysokim poziomie, przechodzące wiele zmian (to nie zmiany go zakopały), więc ta śmierć powinna boleć miłośników kina po dwakroć. Zgadzam się. To smutne, że jest jak jest. Nie przeżywajmy jednakże tego przesadnie mocno, bo publicystyka filmowa nie umrze. A przynajmniej nie w innych formach niż to, co składano w redakcji pana Raczka.

Wchodzę czasami na forum KMF, nie mam zwykle czasu, daleko mi do użytkowników, którzy reagują na każdy post, jakby sprzężeni byli z komputerem, serwują mi nową dawkę wiedzy. Szybko, sprawnie, zawsze z komentarzem, niekiedy okraszone to wszystko dowcipem i analizą. Moja potrzeba informacji na temat kina jest zaspokojona, a udział w akcie komunikacyjnym z ludźmi fascynującymi się tym, co ja, to wspaniała sprawa. Ale żyć z pisania o filmach nie chcę i nie będę chciał. Doszedłem do takiej refleksji, analizując losy znajomych dziennikarzy i „dziennikarzy”, którzy niczym dziwki portowe, wciskają swój materiał gdzie popadnie, oby wydrzeć z tego kilka złotych, a potem poszpanować na geek-party, że się publikowało we „Wprost”, „Neewsweeku” i „Gościu Niedzielnym”. Gdziekolwiek, oby, do cholery, drukneli i oby, kurde, powiesili na stronie internetowego wydania „Polityki”. Tak się nie da. Nie można tak z popkulturą sobie poczynać, nie można gwałcić jej patykiem. Popkulturę to boli, boleć powinno też i nasze serce. Co innego bycie dostawcą przyjemności, to już szczytny cel.

„Film” upadł, ale w dalszym ciągu istnieją w sieci KMF-y różnorakie. Zbieranina ludzi, którzy publikują swoje teksty, a w życiu prywatnym robią mnóstwo innych rzeczy. Ja uczę? Co robisz Ty, kolego redakcyjny? Niektórzy się jeszcze edukują, inni pracują za granicą, pakują swoje bice albo zajmują się reklamą czy IT. Wiedzą, że życie składa się z dwóch sfer – w jednej trzeba się poświęcać, aby zapewnić godną egzystencję sobie i swoim bliskim, a w drugiej nakarmić raz na jakiś czas swoją potrzebę pisania. Czytam relację kolegów redakcyjnych z Cannes (jakoś nie chwalą się, że za kilka wymienionych w kantorze złotych musieli tam przeżyć, żrąc musztardę z chlebem tostowym, tylko po to, aby machnąć pierwszą na świecie recenzję „Only God Forgives”), przezabawne teksty takiego Bucho, cykl „50 prawd objawionych” i powtórki „Urwanego Filmu”, którego jestem współojcem. I śmieje mi się gęba. Koledzy z KMF-u robią mnóstwo rzeczy w życiu, a publikują tylko po to, aby mnie rozbawić. Mnie! Przychodzę do domu styrany po pracy, nieco zmagający się z poczuciem misji, znajduję jeszcze czas na napisanie felietonu i – co najpiękniejsze – wiem, że po drugiej stronie monitora siedzą ludzie podobni do mnie. Dostawcy przyjemności, a nie szczury kanałowej wierszówki, które za 80 zł zapomogi (z której 20 należałoby rzucić koleżankom robiącym korektę), ssą pęto i tak sflaczałej już filmowej publicystyki.

„Film” upadł, szkoda, pisało tam mnóstwo ludzi z pasją, nie tylko kanał i beton. Ale nie załamujmy się, przysięgam Wam, papierowi fetyszyści, że zabawnie, inspirująco o tym medium pisać się będzie jeszcze wielokrotnie i to nie tylko u nas. I będzie beka. Przyjemność przede wszystkim.

Przeczytaj polemikę z tekstem Kuby

REKLAMA