4. Festiwal Aktorstwa Filmowego im. Tadeusza Szymkowa – spotkania z aktorami (cz.1)
Podczas festiwalu po wybranych projekcjach zorganizowano spotkania, na których zaproszeni aktorzy mówili o swoim fachu, a także odpowiadali na pytania zgromadzonych widzów. I chociaż tegoroczna edycja jest znacznie odchudzona względem poprzedniej (zarówno pod względem repertuaru, jak i listy gości), każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Kameralny charakter imprezy i klimat Dolnośląskiego Centrum Filmowego rekompensują częściowo niedosyt atrakcji – a obcowanie z zawodowymi aktorami, których znamy z dużego ekranu, to zawsze ciekawe doświadczenie. Rozmowy dotyczyły wielu kwestii, począwszy od trudnej sztuki czekania przy pracy w filmie, przez zmiany podejścia do Holocaustu w kinie, na problemach z budżetami skończywszy.
Spotkanie z Małgorzatą Zajączkowską
(NOMINACJA: główna rola żeńska)
Pierwszy festiwalowy gość, który po seansie Nocy Walpurgi pojawił się na sali kinowej DCF-u. Wiele lat mieszkała i pracowała w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest wielu zwolenników metody Stanisławskiego. Zapytana o przygotowania do swojej najnowszej roli ocalałej z obozu koncentracyjnego Nory, diwy operowej, aktorka opisała proces wcielania się w złożoną, trudną postać:
Nie należy moralnie oceniać postaci, tylko myśleć jak postać.
Gdy przeczytała scenariusz, poczuła się, jakby ktoś kupił jej porsche, którego nie potrafi prowadzić. Najważniejsze było to, by odejść od własnego sposobu myślenia i zacząć postrzegać świat kategoriami Nory. Wiązało się to z psychicznym obciążeniem podczas budowania postaci i okresu zdjęciowego, lecz po zakończeniu pracy stres ustąpił. Scenariusz do filmu powstał w oparciu o monodram Magdaleny Gauer, który tworzony był podobno z myślą o konkretnych aktorach (Małgorzacie Zajączkowskiej w roli Nory oraz Philipa Tłokińskiego jako Roberta). Prace były szalenie intensywne – trzy miesiące prób przez sześć dni w tygodniu. W tym czasie także miał miejsce wyjazd do Dźwirzyna, gdzie mieści się domek Magdaleny Gauer. W ramach prac przygotowawczych oglądano powstałe już dzieła filmowe, zarówno poświęcone zagadnieniu Holocaustu, jak i te formalnie zbieżne z zamierzeniami reżysera (między innymi 12 gniewnych ludzi oraz Kto się boi Virginii Woolf?, których akcja koncentruje się na małej grupie postaci przebywających w jednym miejscu).
Skrupulatnie przeprowadzono też konsultacje historyczne. Począwszy od wiarygodności numeru obozowego bohaterki, skończywszy na wykorzystaniu odpowiedniej muzyki (obecny w monodramie utwór Vivaldiego w czasie akcji nie istniał, tzn. jeszcze nie został nagrany, a istniał jedynie zapis nutowy odnaleziony w watykańskich piwnicach). Na potrzeby niektórych dialogów czerpano z prawdziwych wydarzeń – jednym z nich jest historia z dzieciństwa Romana Polańskiego dotycząca wywozu dzieci z obozów – pozwolił on na wykorzystanie jej w scenariuszu. Intensywność pracy nad Nocą Walpurgi utrudniały także napięte terminy. Zdjęcia do filmu w całości powstały w pałacu, który zmieniał właściciela w tym czasie, zatem nie można było pozwolić sobie na choćby jeden dzień zwłoki.
Magdalena Zajączkowska zwierzyła się też z tego, że była i nadal jest zaskoczona postawą reżysera względem niej. Noc Walpurgi to kinowy debiut Marcina Bortkiewicza, trzydziestoośmioletniego reżysera, który dostrzegł w niej – pierwszy raz w jej życiu – artystkę z potencjałem do zagrania tak trudnej i złożonej roli. Często bowiem obsadzano ją w rolach dość prostych, podyktowanych stereotypowym i powierzchownym postrzeganiem (np. role „sympatycznej blondynki”).
Gdy moderujący spotkanie Bartek Solarewicz przekazał mikrofon widowni, pierwsze pytanie dotyczyło podejmowania tematów dotyczących okresu wojny przez młodych twórców. Aktorka odparła:
Ja jeszcze bawiłam się w ruinach Zamku Królewskiego, a w lasach znajdowaliśmy niewypały. Obecnie młodych ludzi mniej interesuje cierpienie całego narodu – skupiają się raczej na jednostce i jej przeżyciach.
Ze swojej strony Zajączkowska poleciła film Syn Szawła, który także traktuje o tym, co jeden człowiek może zrobić drugiemu. Z żalem jednak wspomina o tym, że wiele powstaje też filmów oceniających postawy ludzi w obliczu wojny i śmierci. Osobom, które nie zetknęły się bezpośrednio z takimi okolicznościami, łatwo jest powiedzieć „ja bym tak nigdy nie zrobił/ja na pewno bym to zrobił”. Do wyrażania takich sądów, zdaniem aktorki, brakuje czegoś, co nazwała zmysłem udziału. O tym właśnie czynniku traktuje też najnowszy film Bortkiewicza, Noc Walpurgi.
Spotkanie z Joanną Szczepkowską
Po seansie Matki Królów zagościła w DCF-ie kolejna aktorka. Biorąc pod uwagę, że jej wizytę poprzedzał seans obrazu z 1982 roku, pojawił się temat ewolucji w polskim kinie. Zapytana o zmiany w procesie produkcji filmowej, aktorka zwróciła uwagę na to, że obecnie ekipa rozliczana jest z każdej minuty. Czas jest szczególnie cenny, ponieważ wiąże się z kosztami. To ogromna zmiana na lepsze. W tym kontekście przytoczyła anegdotę:
Kiedyś pieniądze były państwowe, więc z czasem nikt się nie liczył. Podczas kręcenia filmu w Augustowie, w latach siedemdziesiątych, spadł deszcz i utrzymywał się kilkanaście dni. Wobec tego cała ekipa spędziła – na koszt filmowego budżetu – dwa tygodnie w hotelu.
W rozmowie z Joanną Szczepkowską nie mogło zabraknąć pytania o słynne, wygłoszone przez nią w mediach, zdanie o końcu komunizmu. Aktorka podsumowała tamtą wypowiedź jako pierwsze zdanie wolnego człowieka. Co do autentyczności samej sentencji dodała, że niewątpliwie ustrój się zmienił, lecz to, czy przestali istnieć komuniści, to… zupełnie inna sprawa.
O sobie samej w kontekście zaangażowania się w politykę krótko puentuje: za żadne pieniądze.
Odnośnie odgrywania ról osób kontrowersyjnych, niejasnych moralnie i wygody (lub jej braku) przy wcielaniu się w takich bohaterów, Szczepkowska odparła, że dla aktora zawsze zagranie negatywnej postaci jest bardzo ciekawe. Nie tylko dlatego, że zło fascynuje, lecz także ze względu na to, że tego rodzaju charaktery są zazwyczaj bardzo dynamiczne. Jest to jednak poza kwestią moralności i nie poddaje się ocenie tego rodzaju.
Jako że aktorka zaangażowana jest w teatr, rozmowa zeszła na temat spektakli oraz ich tematyki. Na pierwszy plan wysunęła się Czarnobylska modlitwa Swietłany Aleksijewicz, książka powstała po spotkaniu autorki z ludźmi mieszkającymi na skażonych radiacją terenach dwadzieścia lat po katastrofie. Reportaż stał się kanwą do spektaklu, który Joanna Szczepkowska wyreżyserowała. W związku z zagadnieniem czarnobylskiej tragedii aktorka wspomina o obecności natury w tych wydarzeniach. Wszystkie ptaki z piskiem odleciały na krótko przed skażeniem, zniknęły owady. Wspomnienia ludzi pamiętających tamte wydarzenia, świadome niebezpieczeństwa, a jednak pozostające w swoich domach – zagadnienie przejmujące i intrygujące. Ważna w tym temacie jest też rola propagandy oraz odpowiedzialność władz ZSRR. Zapytana o swoje zainteresowania, Szczepkowska odpowiedziała żartobliwie:
Interesuje mnie wszystko, od rybołówstwa po czarne dziury w kosmosie.
Pod koniec spotkania wspomniano Matkę Królów. Produkcja tego obrazu przedłużała się (także ze względu na ustrój), a czekanie całymi dniami, by odegrać kilkuminutową scenę aktorka skwitowała stwierdzeniem, że w szkołach filmowych brakuje przedmiotu w rodzaju „sztuki czekania”.
Spotkanie z Leszkiem Lichotą
(NOMINACJA: drugoplanowa rola męska)
Po festiwalowym seansie Karbali na salę kinową wszedł – zaanonsowany przez Bartka Solarewicza – Leszek Lichota. Ostatnio widywany w mundurze, zarówno na małym, jak i na dużym ekranie. Biorąc pod uwagę tematykę wojenną, na początku poruszono zagadnienie przygotowań do roli w produkcji militarnej. Ekipę aktorską Karbali przeszkolono pokrótce w Lublińcu, gdzie trenowali strzelectwo z broni różnego kalibru, a także poznali tajniki szturmów, logistyki i znaczenia wojskowych komend. Jako że scenariusz oparto na autentycznej relacji (zawartej w książce Psy Karbali) film opowiada o faktycznych zdarzeniach – historia jest jednak, na potrzeby kinowej produkcji, odpowiednio skrócona.
Ponieważ Lichota nie odtwarza konkretnego żołnierza, a jego postać, kapral Maleńczuk, został wymyślony – aktor nie odczuwa „brzemienia autentycznego bohatera”. Tego rodzaju poczucie mogło towarzyszyć Bartkowi Topie, który wciela się w postać dowódcy, ppłk. Grzegorza Kaliciaka [który był na planie filmowym w charakterze konsultanta – JD]. Była to przygoda, udział w rasowymi kinie akcji, a także udział w artystycznej wizji pewnego fragmentu historii. I choć pojawiają się opinie, że Karbala jest filmem niepotrzebnym, niepatriotycznym, w rozmowach z weteranami widać było, że film uważają za istotny i dobrze wykonany. Jakość widziana w kinie to w dużej mierze zasługa świetnej scenografii i pracy operatora.
Zapytany o kolejne role mundurowych – po Watasze i Karbali – odparł, że trudno powiedzieć i niczego w tym zawodzie nie da się zaplanować.
Aktor to człowiek, którego się wynajmuje.
Część scen kręcono w Jordanii. Dość często miejsce to zmienia się w plan filmowy, co skutkuje czasem zabawnymi, a czasem nieprzyjemnymi wydarzeniami. Amerykanie podczas zdjęć do filmu Hurt Locker „uspokajali” okolicę dzięki zabiegom finansowym, na które polscy filmowcy nie mogli sobie pozwolić. Zatem ekipa Karbali po przybyciu do Jordanii, chcąc kręcić ujęcia z jordańskimi statystami, spotkała się z oporem ze strony tubylców. Aktorzy w mundurach, z bronią i wojskowym sprzętem skojarzyli się jordańczykom z iraelską armią i w ruch poszły kamienie i wyzwiska. Sprawę jednak załagodzono, pieniądze musiały się znaleźć i tym samym zdjęcia nakręcono, a jedynym problemem był upał. Jednak Lichota nie był tym szczególnie zdziwiony:
Trudno im się dziwić. Przyjeżdżamy do nich kręcić film, który przedstawia nasz punkt widzenia na historię.
Podsumowując temat – największą frajdą dla aktora było to, że był to taki trochę powrót do chłopięcych zabaw, tylko zamiast patyków były karabiny. Przed autentycznymi żołnierzami z Karbali chyli jednak czoła, choć ocena polityczna sytuacji to inna sprawa.
O aktorstwie Bartka Topy z powagą mówił, że podziwia jego rolę kapitana Kalickiego. Napięcie i dylemat, które wpisane są w tego bohatera, miały takie znaczenie dla scenariusza, że zdominowały cały film, przyćmiewając nawet sceny akcji. Od decyzji dowódcy zależało wszystko. Podarł on polską flagę, by zdobyć kawałek białego płótna, lecz ostatecznie nie poddał się.
Spotkanie z Katarzyną Warnke
(NOMINACJA: główna rola żeńska)
i Piotrem Stramowskim
Festiwal Aktorstwa Filmowego w tym roku uraczył widzów dwoma pokazami przedpremierowymi. Jednym z ich jest W spirali Konrada Aksinowicza, kameralny i oniryczny film o małżeństwie, których życie zmienia człowiek spotkany na drodze. Po seansie odtwórcy filmowej pary spotkali się z widzami, by przybliżyć kulisy i okoliczności powstania filmu. Czytanie scenariusza trwało dwa miesiące. Był też wyjazd na Mazury i przygotowywanie się do roli małżeństwa. Parze aktorskiej zależało na zbudowaniu takiej zażyłości, która pozwoli na komunikowanie się półsłówkami, niedopowiedzeniami. Miały też miejsce rozbieżności między eksplikacją reżysera (z której wynika, że bohaterowie się nie zmieniają aż do końca) a wizją aktorów (którzy widzieli w swoich postaciach dynamiczne osoby). Ze względu na mocno specyficzny rodzaj narracji przyjętej w filmie, każdy może zakończenie odebrać inaczej. Opinie ludzi, którzy oglądali W spirali wynikają – zdaniem aktorów – z ich własnych doświadczeń i wyobrażeń o związkach i miłości. Na skutek wstrząsu każdy się zmienia, po traumie powinno nastąpić oczyszczenie.
Na planie panowała bardzo trudna sytuacja. Z braku dodatkowego oświetlenia kręcono jedynie w dzień, trzeba było dostosowywać się do pogody. Czas zdjęciowy to niecały miesiąc, podczas którego cała ekipa ciężko pracowała. Większość ludzi związanych z filmem stała się koproducentami, tzn. pracowała za darmo, na dodatek finansując zakup taśmy z własnej kieszeni. Dla twórców ważne było, by obraz powstał tradycyjną metodą, a nie „na cyfrze”. Budżet organizowany był na bieżąco, więc trudno oszacować ostateczny koszt, lecz prawdopodobnie zamknął się w milionie złotych – co jak na efekt końcowy wydaje się niebywałym wyczynem. Film jest niezwykle malowniczy, kręcony w kotlinie kłodzkiej (Radków, okolice Zieleńca i Polanicy-Zdroju) i w Parku Narodowym Gór Stołowych. W Poznaniu nakręcono dwie sceny, miesiąc po zakończeniu zdjęć plenerowych.
Film W spirali w reżyserii Konrada Aksinowicza ma ukazać się w kinach w styczniu 2016 roku.
Relacje z kolejnych festiwalowych spotkań już niedługo!!!
zdjęcia z festiwalu i korekta tekstu: Kornelia Farynowska